niedziela, kwiecień 28, 2024
Follow Us
piątek, 02 czerwiec 2017 20:46

Luzak z "Gazety Polskiej"

Napisane przez Eliasz G. Nachabe, Miłosz Manasterski
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Maciej Pawlak Maciej Pawlak Fot. Miłosz Manasterski

Nie jesteśmy żadną bandą nazioli, prawicowych ekstremistów – przekonuje Maciej Pawlak, dziennikarz ekonomiczny "Gazety Polskiej". - A to, że kilku kolegów po fachu ucieka na mój widok, na pewno świadczy o moim groźnym wyglądzie, albo ich burzliwej młodości z zakazanymi środkami. Sprawdźmy, co ma jeszcze do powiedzenia - miłośnik Hendrixa, węgierskiego rocka, jeansów i sygnetów.

Kurier365.pl: Czy możesz opowiedzieć naszym czytelnikom o swoich dziennikarskich początkach?

Maciej Pawlak: Studiowałem dziennikarstwo w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku. To był mało ciekawy okres w dziejach naszej ojczyzny. W ramach studiów trzeba było szkolić warsztat w praktyce. Wielu było chętnych do telewizji albo radia… Ja tam się raczej nie paliłem. Ponieważ mieszkałem w Ursusie, więc poszedłem do miejscowej gazety zakładowej - “Głosu Ursusa”. I w nim opublikowałem pierwsze, studenckie artykuły. Debiut ogólnopolski? W bardzo popularnym wówczas piśmie “Radar”. Zamieściłem tam swój reportaż z wizyty w ośrodku “Monaru” Marka Kotańskiego w Głoskowie. “Radar” trzymał się z dala od polityki, był pismem młodzieżowo-artystycznym.

Co po studiach? Jak wyglądał rynek pracy dla studenta w tamtym czasie? Czy mogliście coś sami dla siebie poszukać? Czy był to rozdzielnik - ty do “Trybuny Ludu” a ty do “Ziemii Kaliskiej”?

Były rzeczywiście takie przydziały, choć nie koniecznie w branży dziennikarskiej. Mój starszy brat, który ukończył medycynę, trafił do Nidzicy. Dali mu tam pracę i mieszkanie... I tak już został, do dziś. Mnie to ominęło, bo kiedy skończyłem studia w 1988 roku zdecydowałem się na emigrację.

Zdecydowałeś się na wyjazd i ciężką pracę w różnych zawodach… Nie przeczuwałeś, że już niedługo komunizm runie?

Wyjeżdżałem w październiku 1988 r. Resztę życia chciałem spędzić w Kanadzie. Nikt wtedy nie przypuszczał, że za chwilę runie komuna. Trudno to sobie było w ogóle wyobrazić. W oficjalnej propagandzie ciągle obecne było to straszenie, że dywizje sowieckie, stacjonujące w Polsce i przy naszej granicy, nie pozwolą, by coś się mogło u nas zmienić. A jak się później okazało, to właśnie wtedy te „magdalenki” już się właśnie zaczynały…

Emigrując nie planowałem w ogóle wracać. Nie chciałem mieć już z tą peerelowską rzeczywistością nic wspólnego.

Po przemianach w 1989 r. wróciłeś jednak do kraju i do zawodu…

Po powrocie do Polski chciałem zająć się dziennikarstwem. Nie miałem na to konkretnego pomysłu. Przechodziłem ulicą obok Polskiej Agencji Prasowej. I coś mnie tknęło. Postanowiłem zajrzeć, zapytać, czy nie potrzebują dziennikarzy. Portier mi poradził, żebym poszedł na pierwsze piętro, tam podobno kogoś szukają. I tak trafiłem do serwisu ekonomicznego PAP. Dosłownie z ulicy.

Jak zmienił się polski rynek prasowy, kiedy pojawiły się na nim zachodnie koncerny medialne? Czy pisma wydawane wcześniej - niezależnie od ich ideologii - czy były pod względem wyglądu i zawartości merytorycznej gorsze od nowych pism, które weszły z Zachodu?

Nie oddzielałbym grafiki, układu pisma od jego zawartości. Jeśli jestem czytelnikiem, zwracam uwagę i na atrakcyjny wygląd, i na atrakcyjnych autorów. Abstrahuję tu oczywiście od treści politycznych. To jest takie drugie dno, jak zawsze.

Pojawiające się w Polsce mutacje pism zagranicznych miały rozbudowany dział zagraniczny. To było ich atutem. Ktoś, kto interesował się tym, nie musiał już znać perfekcyjnie języków obcych, żeby czytać prasę zachodnią. Również ważna była niska cena zagranicznych tytułów, zwłaszcza na początku ich sprzedaży. Poza tym wejściu prasy niepolskiej towarzyszyły potężne środki promocyjne. Reklamy pojawiały się wszędzie - na ulicy, w radiu, telewizji… To jest w końcu walka o klienta, na każdym rynku jest to oczywiste.

W tej konkurencji przegrywały polskie tytuły. Ale to samo działo się wówczas wszędzie: w przemyśle, usługach…

Większe pieniądze, większe możliwości. Krótko mówiąc: Dawid i Goliat.

Jak trafiłeś do “Gazety Polskiej” - obecnie najbardziej rozpoznawalnego w tej chwili polskiego tytułu?

W pewnym momencie z Polskiej Agencji Prasowej odeszła cała grupa redakcji serwisu ekonomicznego. Utworzyliśmy wtedy Agencję Informacyjno-Wydawniczą “Boss”, również o profilu ekonomicznym. Po kilku latach przeniosłem się do koncernu medialnego Piotra Bachurskiego. Tam pracowałem w “Home&Market” i “Gazecie Finansowej”. W 2006 roku dostałem propozycję z “Gazety Polskiej”... I muszę powiedzieć, że długo się nad nią zastanawiałem. To nie była oczywista decyzja, ponieważ tytuł był ewidentnie polityczny. A wówczas tak bardzo głęboko w politykę nie wchodziłem. Zawsze interesowały mnie przede wszystkim sprawy gospodarcze.

Czy jako dziennikarz ekonomiczny mogłeś zachować neutralność wobec przyjętej linii redakcyjnej?

Od początku to było jednoznaczne: wchodziłem w środowisko o określonych tradycjach, reprezentujące określone wartości. I te wartości oczywiście nie były mi obce. Z tym, że od początku miałem i mam nadal określone jasno zadanie - czyli sprawy gospodarcze.

Jesteś osobą popularną a dział gospodarczy jest jednym z najważniejszych działów, który czyta się w urzędach, administracji, biznesie… Jak dobierasz tematy gospodarcze? Jakie firmy pokazujesz?

Mój dział jest na pewno ważny, ale jak wiecie w “Gazecie Polskiej” dominuje tematyka polityczna. U nas nie ma cenzury. Oczywiście poza jakimiś poprawkami czysto redakcyjnymi, językowymi. Nie ma takiej sytuacji, że muszę komuś, na przykład redaktorowi naczelnemu, wysłać tekst do kontroli, zanim przekażę do sekretariatu.

Tematy którymi się zajmuję, są często na pograniczu polityki. Jeden z moich ostatnich tekstów był o gazociągu Nord Stream 2. Tutaj trudno rozdzielić gospodarkę z polityką... Dla Rosjan to jest przecież czysta polityka robiona w obszarze rynku energetyki. Zajmowałem się też ostatnio sprawą ataków hakerskich. Od jednej z firm zajmujących się ochroną danych otrzymałem informacje, że ponad połowa tych ataków pochodzi z Rosji. Drugie miejsce zajmują Niemcy. Mówimy o atakach hakerskich na nasze sieci, na konta indywidualne, rządowe, przemysł i biznes. To daje wyobrażenie czym jest nowoczesna wojna hybrydowa. Wojna to już nie tylko działania zbrojne z udziałem czołgów, samolotów czy okrętów… Jak to mówią starsi ludzie: teraz rozgrywa się to na wielu fortepianach. I kto wie, czy ta w walka w internecie nie jest najważniejsza...

Czy czujesz ryzyko związane z podejmowaniem niebezpiecznych tematów? Wielki koncern może dziś mieć tyle pieniędzy co budżet niemałego państwa. Krótko mówiąc: Dawid i Goliat...

Piszemy zawsze w zgodzie z prawdą, obiektywną prawdą, starając się utrzymać podstawowy standard dziennikarski. Jeżeli nawet krytycznie piszę o jakimś zjawisku, to zawsze zadaję pytania wszystkim stronom konfliktu. Dzięki temu udaje mi się, mam nadzieję, uzyskiwać jakiś balans. A jednocześnie napisać to, co chcę napisać, pokazać prawdę, która daje się udowodnić, obronić.

Jesteś jednym z dziennikarzy z najdłuższym stażem w redakcji “Gazety Polskiej” (od ponad 10. lat). Na rynku medialnym plasujecie się teraz w czołówce, ale za wami bardzo ciężkie czasy… Wiele wcześniejszych tytułów prawicowych upadało z powodów finansowych.

{tweetme hashtags=MaciejPawlak,GazetaPolska|via=kurier365|url=https://www.kurier365.pl/kultura/26337-luzak-z-gazety-polskiej.html}To, że Gazeta Polska tyle lat przetrwała, graniczyło z cudem.{/tweetme}To, że „Gazeta Polska” tyle lat przetrwała, graniczyło z cudem. Dawniej, kiedy się brało nasz tygodnik do ręki, w oczy rzucał się brak reklam. Utrzymywaliśmy się wyłącznie z prenumeraty i sprzedaży kioskowej! Było tak zwłaszcza przez osiem lat rządów PO-PSL. Nałożył się jeszcze na to konflikt w spółce wydającej, który zanim został rozwiązany, bardzo utrudnił nam funkcjonowanie. Mój szef, redaktor Tomasz Sakiewicz, na nasze szczęście, oprócz tego, że jest świetnym dziennikarzem, ma jeszcze zmysł biznesowy. W przeciwieństwie do innych tytułów nie jesteśmy uzależnieni finansowo od jakiegoś jednego podmiotu, na którym wisimy...

Oczywiście ta sytuacja była też wynikiem braku dostępu do środowisk gospodarczych. Biznes był kiedyś generalnie skierowany w stronę postkomunistów. Przedsiębiorcom zwykle nie w smak były wartości konserwatywne. To powodowało, że i w polityce i na rynku wydawniczym było przez wiele lat kiepsko po prawej stronie. Punktem zwrotnym okazała się tragedia smoleńska w 2010 roku. Punktem zwrotnym i dla „Gazety Polskiej” i dla całej prawicy.

Inna sprawa, że prasie wolnościowej, która wcześniej się ukazywała, najczęściej w ogóle brakowało zmysłu przedsiębiorczości. Mieli świetne pomysły na gazetę, na teksty… Ale jak przyszło się zmierzyć z twardą rzeczywistością rynkową, to się okazywało, że mają zero promocji, zero public relations… A to są rzeczy konieczne w każdej działalności gospodarczej, w każdej branży!

Co sądzisz o projekcie repolonizacji mediów?

Idea repolonizacji jest oczywiście słuszna. Możemy w tej chwili spojrzeć na sytuację w sektorze finansowym. Jeśli chodzi o banki, mniej więcej połowa jest już w rękach polskich. Trudno mi jednak sobie wyobrazić, że Państwo nakazuje odkupienie pisma od jego właściciela, obcego koncernu. A jeśli oni wcale nie chcą sprzedawać, bo uważają, że mają w rękach dobry interes? Z drugiej strony większość tych niepolskich mediów, to są media papierowe. Tu wiadomo, że rynek się ciągle kurczy. Wracając do repolonizacji mediów, myślę, że powinno się ją przeprowadzać jak w sektorze finansowym, raczej na drodze ewolucyjnej: po prostu wykorzystując nadarzające się okazje do wykupowania poszczególnych tytułów przez polskie wydawnictwa.

Rynek prasowy się kurczy... Czy więc zawód dziennikarza prasowego ma jeszcze przyszłość?

Wydaje mi się, że żyjemy w czasach pewnego przełomu. Tak to wygląda, jakby internet był smokiem, który pochłonie wszystkie media... I nic z nas nie pozostanie. Myślę, że jednak to tylko wrażenie.

Nasz zawód przetrwa. Zawsze znajdzie się jakaś grupa osób, może węższa niż obecnie, które będą chciały przeczyć komentarz, poszerzoną wiadomość, albo informacje z zakresu dziennikarstwa śledczego. To są rzeczy, których nie jest w stanie porządnie sprokurować amator. Każdy może sobie teraz komentować, pisać bloga i uważać się za dziennikarza. Jednak dziennikarstwo profesjonalne to kwestia pewnego poziomu i warsztatu.

Dziennikarz nie musi koniecznie mieć ukończonych studiów dziennikarskich. To musi być ktoś z misją dojścia do prawdy, na ile to jest możliwe. Ktoś, kto ma taki warsztat, który dane wydarzenie potrafi z różnych stron przedstawić. Informacja dziennikarska to nie jest blogowanie. To naświetlanie z różnych stron, to dążenie do obiektywizmu. Ale i własny, przemyślany komentarz.

Dla wielu osób “Gazeta Polska” kojarzy się z bardzo radykalnymi poglądami, wręcz ekstremistycznymi...

To niech poczytają “Warszawską Gazetę”.

Są tacy, którzy obawiają się kupić w kiosku “Gazetę Polską”, bo nie wiadomo, co sobie o nich ludzie pomyślą. Co innego jeśli przejdą przez miasto z mutacją zagranicznego tytułu w ręku - wtedy czują się komfortowo. Co zrobić, żeby Polacy nie wstydzili się czytać i kupować polskie gazety?

Za bardzo ostrą polaryzacją sceny politycznej w Polsce podążają media. Na to się nakłada bardzo niska świadomość polityczna. Ile osób u nas chodzi na wybory? Około czterdziestu paru procent dorosłych bierze udział w głosowaniu. Zobaczcie: druga tura wyborów prezydenckich we Francji. Tam była frekwencja około 75%. To jest w Polsce wielkość nieosiągalna.

Kto chce, ten na rynku prasowym znajdzie coś dla siebie. „Gazeta Polska” nie jest żadnym radykalnym tytułem. Upraszczając sprawę maksymalnie i przenosząc wszystko w okres międzywojenny: my jesteśmy „Piłsudczycy”. „Gazeta Polska” to prawica konserwatywna ale nie „Narodowcy”, żeby była jasność!

Proszę zresztą porównać nasz tygodnik z „Do rzeczy” i „W sieci”. Sprawdzić, co my i oni mamy do powiedzenia. To są często podobne, wyważone komentarze, opinie. Nie jesteśmy w niczym bardziej radykalni. Tymczasem łatkę ekstremistów przypina się „Gazecie Polskiej”.

Czy jako „radykał” z „diabolicznej sekty” miałeś kiedyś problemy w środowisku dziennikarskim?

Nie taki diabeł straszny. Ja jakoś wytrwałem... Co prawda, niektórzy ze starych znajomych po fachu na mój widok uciekają, to może jest coś na rzeczy…

A tak poważnie, czasem usłyszę jakieś uwagi - zwłaszcza od kolegów z Czerskiej. Najpierw, kiedy przyjmowałem się do GP, to był rodzaj współczucia. A teraz już tylko ironia.

Dziękujemy za rozmowę!

Rozmawiali Eliasz G. Nachabe i Miłosz Manasterski

a