sobota, maj 11, 2024
Follow Us
czwartek, 14 listopad 2013 12:35

Lubię mieć co robić Wyróżniony

Napisała
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Lubię mieć co robić Fot.: Jacek Wiszniowski

Rozmowa z Anną Alicją Trochim, artystką, malarką, współzałożycielką Galerii Delfiny i wieloletnią przyjaciółką Delfiny Krasickiej.

W jakich okolicznościach poznała Pani Delfinę Krasicką?
Poznałyśmy się dokładnie 32 lata temu. Po studiach szukałam pracy w Warszawie. Wprawdzie wciąż intensywnie malowałam, ale żeby móc się utrzymać zaczęłam też prowadzić zajęcia z tkactwa na kursach dotowanych przez Kuratorium Oświaty i Wychowania. Przychodziło na te zajęcia mnóstwo interesujących osób, które zamierzały sprzedawać swoje prace Cepelii, wówczas znakomicie prosperującej instytucji. W liczącej około 30. osób klasie każdego traktowałam indywidualnie. Przygotowywałam im specjalne zadania i projekty. Poświęciłam się tej pracy całkowicie. Po latach, spotykając moich uczniów mogę nie pamiętać twarzy, ale przypominam sobie ich przez ich prace. W październiku 1981 roku na kursach pojawiła się młoda, piękna kobieta. Jak kolorowy motyl wyróżniała się w naszej ówczesnej szarej rzeczywistości zarówno wyglądem, jak i zachowaniem. No i paliła Marlboro, obiekt pożądania polskich palaczy. Mówiąc, wtrącała co chwila hiszpańskie lub francuskie słowa, co nie przeszkadzało jej w bezustannym zadawaniu pytań: – A proszę pani, a sizal to..., – A jak zrobić to... . Wszędzie jej było pełno. Chciała mnie po zajęciach odwozić do domu. W mojej ówczesnej pracowni na poddaszu, przy ul. Ząbkowskiej nie było ciepłej wody, a często też prądu. Gdy padał deszcz, woda leciała z sufitu... ale pracownia ta była miejscem interesującym, a wręcz kultowym. Wprawdzie nie chciałam tam specjalnie nikogo zapraszać, ale w stanie wojennym w tejże pracowni zrobiłam pierwszą indywidualną wystawę prac Delfiny Krasickiej.
Jak Pani ją wspomina?
To była osoba, która chciała wszystkim pomagać. Ja mam zwyczaj angażować się w każde przedsięwzięcie w stu procentach, zaczęłyśmy więc robić wspólne projekty. W Polsce praktycznie nie było wtedy niczego. Jeździłyśmy i szukałyśmy przędzy dla kursantów po całym kraju. Moja rodzina chodowała na wsi barany. Z Delfiną strzygłyśmy je, wełnę prałyśmy w rzece, a następnie moja mama przędła ją na kołowrotku. Uzyskana przędza służyła nie tylko kursantom. Delfina z wielkim pietyzmem wykorzystała ją w swoich tkaninach. Z braku gwoździ przy krosnach używałyśmy haceli do podkuwania koni, lub wyrzynaliśmy rowki w drewnianych ramach. Delfina na prace z tkaniną poświęcała nawet sznurówki od swoich tenisówek. Nie przywiązywała wagi do rzeczy. Najbardziej zależało jej zawsze na ludziach.
Ufarbowała te swoje tenisówki bez sznurówek na jaskrawozielony kolor. Kiedyś musiała szybko wyjść z domu do Galerii Studio. Zarzuciła tylko na ramiona etolę i pobiegła - w futrze i w tych zielonych tenisówkach... Wyglądała w nich świetnie. Zresztą Delfina we wszystkim wyglądała znakomicie i wyjątkowo. Śmiem twierdzić, że zapoczątkowała wtedy modę na tak popularne dzisiaj kolorowe trampki.
Tworzyłyśmy z Delfiną zespół, więc kiedy dostałam propozycję wystawy swoich obrazów w Galerii Sztuki Współczesnej Stare Miasto, powiedziałam, że chętnie, ale pod warunkiem, że połączymy ją z wystawą tkanin Delfiny Krasickiej. Wystawę tę aranżował prof. Stefan Gierowski, który przyznał po fakcie, że pomysł był znakomity, a nasza sztuka pięknie się uzupełnia. Moje obrazy nie kłóciły się z jej tkaninami. Tak się zaczęła nasza współpraca, jak również wspólne wyjazdy na wystawy organizowane za granicą - w Szwecji, Francji czy Argentynie.
Stworzyłyście Galerię Delfiny. Co doprowadziło do jej powstania?
Na początku lat 90. z rzeźbiarką Anną Wszyndybył stworzyłyśmy Galerię Aktyn na ul. Chmielnej w Warszawie. Robiłyśmy tam dużo wystaw prac artystów polskich i zagranicznych, jak również aukcje charytatywne, m.in. na rzecz zaprzyjaźnionego Hospicjum na Ursynowie, które prowadził dr Ryszard Szaniawski. W 1997 roku, przy współpracy Związku Polskich Artystów Plastyków w Warszawie, zorganizowałyśmy ogólnopolską aukcję na rzecz artystów-powodzian. Zorganizowałyśmy wtedy na tę aukcję około 500 prac, m.in. od Zdzisława Beksińskiego, Tadeusza Dominika, Teresy Pągowskiej i innych artystów wielkiego serca, a sama aukcja odbyła się w Muzeum Narodowym w Warszawie. Wtedy też Delfina postanowiła otworzyć własną galerię przy ulicy Smulikowskiego10, którą nazwaliśmy Galerią Delfiny.
Jak Pani wspomina współpracę z artystką Delfiną Krasicką?
Dostawałyśmy zaproszenia na zorganizowanie wystawy, pakowałyśmy prace do samochodu Delfiny i ruszałyśmy „w Polskę". Jeździłyśmy głównie na tzw. Ścianę Wschodnią. Na wernisażach pojawiała się miejscowa „śmietanka". Poznałyśmy w ten sposób mnóstwo wspaniałych i ważnych osób, które często później pomogły wielu młodym artystom. Byłyśmy z wystawą naszych prac m.in. w Lesku, starodawnym gnieździe rodzinnym męża Delfiny, Ignacego Krasickiego. Po jednej z wystaw w mojej rodzinnej Sokółce „urodziła się" wystawa w Druskiennikach, a potem kolejne i kolejne. Młodzi artyści zza naszej wschodniej granicy przyjeżdżali do Warszawy, często na koszt Delfiny. Kiedyś za własne pieniądze wynajęła hotel dla artystów z Litwy, którym zorganizowała wystawę prac. Kuchnia w Galerii na ul. Smulikowskiego była miejscem magicznym. Wszyscy najlepiej tam się czuli i jakoś się w niej mieściliśmy.
Delfina miała niespożytą energię i chęć niesienia pomocy innym. Często żałowała sobie, innym nigdy. Robiłyśmy po prostu wszystko to, co trzeba było zrobić. Na Litwę z wystawami jeżdziłyśmy dość często. Zrobiłyśmy m.in. wystawę w Kiejdanach, jeździłyśmy do miejsc związanych z rodziną Radziwiłłów czy Tyszkiewiczów, z którymi była spokrewniona.
Zorganizowałyśmy wspólnie ok. 30. aukcji, co najmniej trzy rocznie. Często prowadziła je dla nas Dorota Stalińska, która potrafiła wylicytować za rzeźby, tkaniny, rysunki czy obrazy więcej pieniędzy niż ktokolwiek inny. W Galerii Delfiny były organizowane wystawy prac nie tylko artystów z Polski, ale też z Ukrainy, Łotwy, Litwy czy Estonii. Zawiązywały się między nami oczywiście znajomności i przyjaźnie, które owocowały potem kolejnymi wystawami. W tym czasie przy Galerii Delfiny powstała silna grupa artystów, którą nazwałam Via Varsovia. Zrobiłyśmy z tą grupą zapaleńców wiele wystaw w Polsce, na Litwie (w Wilnie), na Łotwie (w Dyneburgu), dwie wystawy w Argentynie. W maju 2011 roku odbyło się w Rydze międzynarodowe spotkanie potomków Księżnej Kurlandii Doroty Biron – to była ostatnia podróż Delfiny, już chorej wtedy, za granicę.
Delfina miała szczególny związek emocjonalny z Ostrą Bramą i obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Zawsze w portfelu nosiła taki obrazek jako pamiątkę ze swojej Pierwszej Komunii. W 2011 roku ukradli jej w sklepie całą torbę z dokumentami i pieniędzmi. Obrazek zniknął. Przecież, jak zawsze, miała go w portfelu. Na wszelki wypadek szukaliśmy go, szczególnie podczas choroby Delfiny. Nigdzie go nie znaleźliśmy. Dopiero po jej śmierci ujrzeliśmy ten obrazek leżący w szufladzie jej biurka...
Jak doszło do reaktywacji Galerii Delfiny?
Czas, gdy Delfina chorowała był straszny, ale nawet wtedy kontynuowałyśmy robienie wystaw, m.in. prac Tatiany Semane z Łotwy. Po śmierci Delfiny zrobiłam w Galerii ze Zbyszkiem Nowosadzkim jeszcze dwie wystawy (od sierpnia do końca 2012 roku) – prac Delfiny i grupy Via Varsovia. Potem rozpoczął się remont, a następnie, wraz z rodziną Delfiny, postanowiliśmy reaktywować działalność Galerii Delfiny. Gdyby nie było Delfiny nie byłoby tej Galerii – i na odwrót.
Niedawno razem z Ignacym Krasickim odbierałam nagrodę portalu Kurier365.pl dla Galerii Delfiny. Musimy zachować ciągłość rozpoczętych przez Delfinę działań artystycznych. To jest przecież Jej testament. Mamy dużo energii. Będziemy nadal robić wystawy i aukcje. I ci młodzi artyści, którymi się zajmowałyśmy. Nie można ich tak zostawić. Przecież ich znam.
Galeria jest również po to, aby Delfina wciąż była z nami. Chodzę sobie naszymi wspólnymi ścieżkami i zbieram wszystkie pamiątki po Niej, wszystko czego dotykała. A Delfina wciąż do mnie mówi: – Musisz to, musisz tamto... To dobrze, bo lubię mieć co robić.
Jakie są Pani i Galerii Delfiny plany na przyszłość?
Na razie przygotowujemy album o Delfinie: te wszystkie pozbierane i pomalowane przez nią kamienie, powyszywane cierpnieniem - koralikami i kamykami - poduszeczki, hafty, tkaniny, zdjęcia. Przygotowywałam też wystawę moich obrazów zatytułowaną Lot motyla – poświęconą oczywiście Delfinie Krasickiej. Przynajmniej raz w miesiącu jestem na cmentarzu w Wiskitkach, gdzie w grobowcu rodzinnym pochowana jest Delfina. Pamiętam jej słowa: „Nie chodzi o to, żeby być dumnym ze swoich przodków, tylko o to żeby oni byli dumni z tego, że mają ciebie.". Staram się, żeby byli ze mnie dumni.
W przylegającym do Galerii ogródku żółcą się liście miłorzębu, który posadziłam w prezencie na sześćdziesiąte urodziny Delfiny. Mam zawsze ze sobą kilka tych pięknie żyłkowanych liści. Jeśli wybieram się do kogoś i nie zastaję go w domu, zostawiam w drzwiach zatknięty liść miłorzębu. I wszyscy wiedzą, że to byłam ja.

Więcej na: http://nagroda.kurier365.pl/

{jumi [*7]}

a