Pierwsza niespodzianka: to nie my wymyśliliśmy niewolnictwo. Wygląda na to, że niektóre mrówki po prostu nie są tak pracowite jak inne. Uczciwe przedstawicielki gatunku Temnothorax longispinosus wyciskają z siebie siódme poty, żeby wyżywić współmieszkańców swojego żołędzia, będącego ich podstawową jednostką mieszkalną. W tym samym czasie bezwzględne Protomognathus americanus zbierają siły do generalnego natarcia.
Agresorzy wdzierają się do domostw ciężko pracujących mrówek, uśmiercają wszystkie dorosłe osobniki i porywają ich larwy. Następnie wychowują je w totalnym poddaństwie, każąc przynosić sobie jedzenie, karmić się, a nawet bronić swoich siedzib.
Do obowiązków ofiar mrówczego kidnapingu należy również troszczenie się o potomstwo swoich panów. Jednak w swoich badaniach prof. Susanne Foitzik z Johannes Gutenberg-Universität wykazała, że zamiast otoczyć swoje uprzywilejowane przybrane siostry ciepłem i opieką, niewolnice odpłacają swoim dozorcom pięknym za nadobne. Gdy tylko są w stanie odróżnić poczwarki innego niż swój gatunku, uśmiercają nawet do 75% z nich.
Co ciekawe, w niczym nie polepsza to sytuacji niewolnic. Prof. Foitzik uważa, że dzieciobójstwo może mieć tu szersze uzasadnienie. Tracąc tak wiele młodych, kolonie Protomognathus americanus rozmnażają się znacznie wolniej, będąc w stanie przeprowadzić zdecydowanie mniej najazdów na krewnych i znajomych swoich niewolnic. Oznaczałoby to, że te ostatnie działają na korzyść swojego gatunku na zasadzie konia trojańskiego.
Trudno powiedzieć czy taki stan rzeczy powinien nas napawać optymizmem. Z jednej strony dobrze nie być jedynym zdolnym do podłości gatunkiem na Ziemi – z drugiej trudno się spodziewać, żeby w najbliższej przyszłości mrówczy ruch abolicjonistyczny mógł liczyć na duży odzew w społeczeństwie.
{jumi [*7]}