Wprawdzie przy niej na razie nie wybudowano niczego nowego, gdyż pusty plac po budynku obok hotelu „Dnipro" i placu Europejskiego, w czasach sowieckich Komsomolskiego, od paru lat stoi pusty, bo wokół jego zabudowy toczą się jakieś rozgrywki. Zmieniły się natomiast partery domów tej ulicy. Miejsca moich ulubionych księgarń oraz galerii sztuki, a także sklepów spożywczych, zajęły placówki zapewniające wyższe dochody. Luksusowe sklepy firmowe znanych światowych marek, restauracje i kawiarnie, banki itp.
Deweloperzy i łapownicy górą
Ale w drugim rzędzie, wciśnięte w kilku przypadkach w dawne podwórka i placyki między sąsiednimi budynkami, stanęły wyższe od stojących przy tej ulicy apartamentowce, widoczne spoza nich, z elewacjami w krzykliwych kolorach. Podobnie jest na wielu innych ulicach centrum. Przy wspomnianej już, jednej z głównych ulic śródmieścia, Wełykoi Żytomirskoj, czy stanowiącej jej przedłużenie ul. Artioma, większość starych czynszówek odrestaurowano. Tak samo zresztą m.in. przy pryncypialnych: bulwarze Tarasa Szewczenki i ulicy Chmielnickiego oraz dziesiątkach innych, zrekonstruowano je jednak często „po kijowsku".
A więc pozostawiając, zgodnie z wymaganiami konserwatorów zabytków, frontowe ściany – podpierane w trakcie prac budowlanych, aby się nie zawaliły, a wyburzając wszystko pozostałe i dobudowując do tych frontonów nowoczesne mieszkania do sprzedaży lub wynajmu z ogromnymi zyskami. Nie oszczędzano nawet budynków niektórych zabytkowych lub związanych z postaciami historycznymi. Np. przy ul. Hoholiwśkoj (Gogola), mimo protestów społeczeństwa, historyków i konserwatorów rozebrano dwupiętrową czynszówkę w której mieszkał jeden z ważnych działaczy ukraińskiej kultury na początku XX wieku i postawiono w jej miejsce znacznie wyższy, z pokrytym marmurami frontonem, hotel.
Rewaloryzacja „po kijowsku"
Przenosząc na jego ścianę z poprzedniego budynku, jak na ironię, starą tablicę pamiątkową z popiersiem tej wybitnej postaci informującą, że „mieszkał on w tym domu". Ale inwestorem był syn generalnego prokuratora za czasów poprzedniego, niesławnego prezydenta kraju. Podobnie jest przy wielu innych ulicach, chociaż trzeba przyznać, że sporo nowych budynków nieźle wpisuje się w ciąg zabudowy przy nich. Nie wiem, jaki los czeka kilka secesyjnych, 5-6-piętrowych kamienic przy tejże ul. Wełykoj Żytomyrśkoj opróżnionych już w lokatorów, z tabliczkami „do sprzedania". Bo kryzys w budownictwie i spadek cen domów oraz mieszkań dotarł także tutaj.
{gallery}24650{/gallery}
A prace przy paru apartamentowcach nawet w „prestiżowych" miejscach zamarły. Nie brak także i „historycznych ruin". Przy placu Lwowskim, w jednym z najlepszych punktów w mieście, np. ceglanego biurowca, a przy dawnej ul. Worowskiego – nazwę tę „zdekomunizowano" niedawno, gdyż figuruje jeszcze na wydanym w br. planie miasta – takiej samej konstrukcji „roddoma", czyli wielkiego, kilkupiętrowego Domu Porodowego, przy których prace przerwano jeszcze w czasach sowieckich. To jednak tylko wybrane negatywne przykłady. Bo miasto, a także większość jego ulic, przynamniej w centrum, zmieniła się w okresie 25-lecia Niepodległej Ukrainy, zdecydowanie na korzyść.
Najsłabszy punkt: komunikacja miejska
Również transport miejski, budzący chyba najwięcej, nie tylko moich zastrzeżeń. Mimo kilku, w sumie średnio 6-krotnych podwyżek taryf, jest on, przynajmniej dla cudzoziemców, tani. Przejazd tramwajem, trolejbusem i autobusem kosztuje 3 hrywny – niespełna 50 groszy. Ale 5 lat temu 50 kopiejek, wówczas 22 grosze. „Marszrutkami" – mikrobusami kurującymi po wyznaczonych trasach i uzupełniającymi sieć pozostałej komunikacji – od przeważnie 3, do 4, rzadziej 5 hrywien. Czyli tyle, co przejazd metrem. Wprowadzono jednak legitymacje dla kijowskich emerytów i weteranów – tylko oni mają prawo do bezpłatnych przejazdów w komunikacji miejskiej, ale już nie w marszrutkach.
Co wzburzyło mieszkańców podkijowskich miasteczek, z których emeryci jeździli w stolicy też darmo. W każdym wagonie tramwajowym oraz w autobusie i trolejbusie jest obecnie konduktor. I częste kontrole biletów. Na odcinku 5-6 przystanków zauważyłem kiedyś aż trzy. Tyle że mnie, podobnie jak siedzących obok starszych osób, kontrolerzy, również w innych przypadkach, nie sprawdzali. Chociaż miałem skasowany bilet, a one zapewne legitymacje. Natomiast wielokrotnie gdy podawałem konduktorce pieniądze za bilet, a ona spoglądała na moje siwe włosy słyszałem: nie musicie płacić (nadal obowiązuje tu zwracanie się na „Wy"). Albo pytanie: czy nie macie legitymacji, lub czy nie jesteście emerytem?
Ograniczona modernizacja
Gdy odpowiadałem, że nie kijowskim, lub, że jestem cudzoziemcem, słyszałem często: przecież i tak nikt was kontrolować nie będzie. I potwierdzało się to w praktyce. Moja odpowiedź: skoro są przepisy, trzeba ich przestrzegać, budziła zaskoczenie. Raz nawet konduktorka zdecydowanie odmówiła przyjęcia ode mnie pieniędzy za bilet. Ale jechałem tylko 2 przystanki. Są oczywiście i pozytywne zmiany w komunikacji miejskiej. Wycofano np. kursujące jeszcze niedawno wraki pojazdów. Na gruntowniejszą modernizację taboru nie ma jednak środków. Nadal nie wprowadzano jednolitych biletów na wszystkie środki komunikacji miejskiej. A także jedno- lub kilkudobowych. Są tylko miesięczne.
Gdy trzeba się przesiadać, często po dwa – trzy razy, aby dotrzeć w potrzebne miejsce, koszty przejazdów rosną. Nadal rzadka jest częstotliwość kursowania pojazdów niektórych linii. A już szczytem wszystkiego niewyobrażalna w standardach europejskich, do których podobno Ukraina zmierza, informacja na przystankach. Nie ma na nich tabliczek z numerami zatrzymujących się linii. Niewielkie umieszczone są na pobliskich słupach oświetleniowych. Z drobnymi tekstami trudnymi do odczytania nawet z dobrym wzrokiem, na wysokości 3-4 metrów nad ziemią, aby ich nikt nie uszkodził. I zawierają tak „precyzyjne" informacje, jak o przystanku początkowym i końcowym, ale już nie ulicach, którymi jedzie dany pojazd.
Jak dojechać do Pieczerskiej Ławry?
Te są tylko na tablicach w pojazdach, obok ich numeru. Na przystankowych natomiast wyłącznie, że np. trolejbus nr 16 czy 18 w godzinach 7.00-9.00 kursuje co 7-10 minut, a między 9.00 a 14.00 co „9-30" (a bywa, że nawet 40!) minut. Częstotliwość na niektórych liniach jest wręcz skandaliczna. Np. autobus linii 24, jedyny (na tej trasie nie kursują także marszrutki, w przeszłości co 5-6 minut jeździły trolejbusy) jeżdżący z Chreszczatyku i Majdanu Nezałeżnosti, czyli najściślejszego centrum Kijowa, obok Urzędu Rady Ministrów, parlamentu, kancelarii prezydenta Ukrainy i innych ważnych instytucji, a także jednego z najważniejszych zabytków kraju – Pieczerskiej Ławry, do Muzeum II Wojny Światowej, kursuje co 30-40 minut.
Inne z tych dwu ostatnich, tak ważnych miejsc, łączy także trolejbus nr 38 i dwie marszrutki. Jeżdżą one często, ale do innych dzielnic, trasami obok kilku stacji metra. Na których trzeba przesiadać się, aby dostać się na Majdan i centralną ulicę stolicy! W Dniu Niepodległości, 24 sierpnia, kursujące na bardzo ważnych trasach centrum stolicy z Majdanu i przecinającego ten plac Chreszczatyku (na nim jest najbliższa stacja metra) trolejbusy nr 16 i 18 w ogóle stanęły na cały dzień, bo... rano na tej głównej ulicy odbyła się defilada wojskowa. Mimo, iż jeżdżą one przez place: Sofijski i Michajłowski, przy których stoją ważne zabytki.
Dekomunizacja i derusyfikacja
A także ul. Wełykoj Żytomyrśkoj. Na odchodzącej od której ul. Wołodymyrśkoj z Muzeum Historycznym i jej przedłużeniu, od wspaniałej Cerkwy Andrijewśkoj, zabytkowej ulicy Andrijiwśkyj Uzwiz (Zjazd św. Andrzeja) na historyczne podgrodzie – Podół. Na których w tym dniu odbywał się jeden z dwu dorocznych wielkich jarmarków sztuki, rzemiosła artystycznego i innych pamiątek, masowo odwiedzany przez mieszkańców oraz turystów. I nie puszczono żadnej komunikacji zastępczej, zaś marszrutki skręcają z tej trasy na odległym od tych miejsc o ponad kilometr placu Lwowskim! To wybrane tylko przykłady funkcjonowania kijowskiej komunikacji miejskiej.
Nie tylko turyści, ale również starzy mieszkańcy gubią się też na ulicach o nazwach zmienionych ostatnio w ramach dekomunizacji i derusyfikacji. Pociągnęły one za sobą również likwidację pomników oraz rzeźb zarówno Lenina jak i innych działaczy komunistycznych. I wzniesienie, bądź postawienie nowych. Jedna z najnowszych rzeźb, nawiasem mówiąc dzieło zaprzyjaźnionego ze mną i jego rodziny z moją od lat niemal dwudziestu, młodszego o pokolenie świetnego artysty, nie tylko rzeźbiarza Wiaczesława Didkowśkiego, stanęła przed gmachem SBU – Służby Bezpeki Ukrainy – tej nazwy nie trzeba chyba tłumaczyć, przy ul. Wołodymyrśkoj, w pobliżu Soboru Sofijskiego.
Warto tu przyjechać!
Przedstawia ona stojącego na mapie Ukrainy, oczywiście z Krymem, zwycięskiego, przypominającego postać św. Jerzego, kozaka na koniu – taki temat zlecono artyście, który zrealizował go, jak zwykle ciekawie – walczącego lancą z atakującym od wschodu dwugłowym smokiem z rosyjskimi, carskimi koronami na łbach. To tylko jeden z wielu podobnych przykładów nowych pomników i rzeźb. Innych zmian w Kijowie znalazłem sporo, wkrótce o nich napiszę szerzej. Miasto to bowiem jest szalenie ciekawe i warte poznania. Z niezliczonymi cennymi zabytkami oraz innymi atrakcjami turystycznymi.
Mimo nadal faktycznie toczonej na wschodzie wojny z większym sąsiadem, spokojne i bezpieczne. Chociaż mieszkańcy narzekają trochę, a władze to potwierdzają, na wzrost ostatnio w nim przestępczości kryminalnej, zwłaszcza kradzieży mieszkaniowych i rabunków. Przestępcy przenieśli się bowiem do stolicy ze zbuntowanych obwodów Donieckiego i Ługańskiego. W których poczuli się niebezpiecznie ze względu na działania wojenne oraz fakt, że już nie bardzo jest tam kogo oraz co kraść i rabować. Ale odległych od Kijowa, o czym zdają się nie wiedzieć nie tylko potencjalni turyści z Europy Zachodniej, ale i nasi rodacy, dalej niż ze stolicy Ukrainy nie tylko do Warszawy czy Wilna, ale również Budapesztu. A miasto to naprawdę warto poznawać, do czego niezmiennie zachęcam!