"Z Polski byłem tylko ja – mówi Marek Śliwka – z Europy było kilkunastu innych biegaczy, w tym Norweg, który zwyciężył w klasyfikacji generalnej oraz kilkunastu maratończyków z USA i Kanady oraz Azjatów i tylko trzech biegaczy z Afryki."
Zaledwie dzień wcześniej przyleciał na miejsce późnym popołudniem z wieloma przygodami, (były wręcz obawy, że nie zdąży dolecieć na czas) z opuchniętymi nogami po 32-godzinnej podróży samolotem. Uratowały go naprzemienne zimne i gorące kąpiele nóg oraz aborygeńska masażystka paląca podczas masażu świece i okadzająca go dymem z wonnych ziół.
Rano 25 lipca rozpoczął się wyścig. Było chłodno, w Australii jest teraz zima. Trasa w miarę płaska, ale drogi gruntowe w kolorze ochry często przypominały tarkę. Bieg po nierównościach po kilku kilometrach zaowocował potężnym bólem stóp.
Miejscami biegło się przez piaskowe wzgórza, które z kolei bardzo obciążały ścięgna i stawy. Pod tym kątem australijska trasa była bardzo trudna, ale niezwykle piękna jeśli chodzi o urodę krajobrazu - opowiada Marek. - Prawie cały czas widoczny był potężny, czerwony masyw Uluru.
Na australijski ekstremalny maraton przyleciało sporo osób realizujących projekt 7. maratonów na siedmiu kontynentach. Dla czterech z nich podobnie jak dla Marka był to już ostatni maraton tego projektu. W australijskim biegu maratońskim startowało tylko 180 biegaczy i biegaczek. Podobnie jak w innych ekstremalnych maratonach ze względu na logistykę i bezpieczeństwo organizatorzy ograniczyli liczbę uczestników.
{gallery}21649{/gallery}
Marek Śliwka biega od 11 lat, zwykle 80-110 kilometrów tygodniowo. W różnych warunkach. Także po drodze na australijski maraton próbował trenować w Doha w 50-stopniowym upale. Wytrzymał na zewnątrz kilkanaście minut i omal nie dostał udaru słonecznego. W Australii - zaraz po przekroczeniu mety - drżącymi jeszcze ze zmęczenia rękami napisał:
"Cierniowa Korona Maratonow Świata -zdobyta!!! Ze względu na zmęczenie trwającą ponad półtorej doby podróżą na trasę wyruszyłem z pewną nieśmiałością. Jednakże już na trasie adrenalina zrobiła swoje. W zapomnienie poszły jeszcze niedawno składane deklaracje, że w tym biegu nie dam się wciągnąć w rywalizację. Na samym początku, przez jakiś czas głowa pilnowala wykonania planu minimum. Ale gdzieś po 15. kilometrze nogi wyrwały się spod jej nadzoru i poniósły bezdrożami w kierunku majaczącego w oddali Ayers Rock, olbrzymiego kamienia-góry, który ma moc magicznego przyciągania. Cała ta okolica oglądana z pozycji biegacza ma zupełnie inny wymiar i inną poetykę niż w przypadku turysty. Wielki Kamień pojawia się i znika przesłonięty bądź to krzaczastym buszem, bądź też niesamowitymi formacjami skalnymi. Czyni to morderczy bieg bardziej znośnym, bo głowa i oczy nie nadążają za coraz wspanialszymi widokami. To prawdziwa Ziemia Obiecana dla wszystkich biegaczy znudzonych asfaltową monotonią. Tu, w centrum Australii, mogą oni na nowo odnaleźć radość biegania i uczestniczyć jednocześnie we wspaniałym naturalnym spektaklu przyrody zaskakującej mnogością form, kształtow i kolorów. To jedno z takich miejsc, gdzie maratonczyk biegnąc twardo po spękanej czerwonej ziemi, trochę się jakby nad nią unosi. I nie czuje zmęczenia.
Już za metą mimo zmęczenia, poczułem że jest moc... może to była moc bijąca od magicznego kamienia - a może - w co bardziej wierzę, była to skumulowana moc energii wszystkich tych którzy obiecali trzymać kciuki ... i słowa dotrzymali... Wszystkim Tym tu i teraz z całego serca, bijacego jeszcze jak młot - bardzo dziękuję. Projekt Extremalna Korona Maratonów Świata został zakończony sukcesem! Jego realizacja zajęła mi rok i pięć miesięcy. Biegałem między innymi po zamarzniętym Bajkale, po wulkanicznych bezdrożach Etiopii, pod powalającym wiatrem w Patagonii, a także na Antarktydzie i w rejonie najdzikszego północnego terytorium Kanady. Dziś mogę powiedzieć z przekonaniem - marzenia się spełniają!
Ten projekt to już historia, pozostaje po nim to coś co nie jest materialne, ale daje ogromną satysfakcję i czego nikt, nawet najbardziej sprytny złoczyńca, wykraść nie może. To także rodzaj prezentu jaki sam sobie, na w miarę okrągłe urodziny sprawiłem, a łaskawa Opatrzność pozwoliła zrealizować. Pomogły też osoby i linie lotnicze. Podziękowania zatem składam liniom lotniczym Qatar Airways i Iberia, Agencji Mandarin, naszym przedstawicielom w Etiopii, Chile i Australii. Osobne podziękowania także dla życzliwych mediow oraz przyjaciół i rodziny, którzy wspierali mnie w chwilach przejściowego zwatpienia. To było wspólne zbiorowe przedsięwzięcie. I to jest nasz wspólny sukces!"
Gratulujemy Markowi Śliwce tego wielkiego sukcesu – przebiegnięcia siedmiu ekstremalnych maratonów na 7 kontynentach. Ułatwia on także innym biegaczom realizowania swoich marzeń organizując wycieczki po Świecie pod hasłem "Biegaj i zwiedzaj".