Szczególnie widać to na przykładzie kredytów zaciągniętych we franku szwajcarskim. Gdyby zaciągnąć taki kredyt zaledwie miesiąc temu na 30 lat i kwotę 300 tys. zł, to rata zamiast pierwotnych 1515 zł byłaby dziś na poziomie aż 1669 zł. Z jeszcze większą różnicą w racie musi się liczyć kredytobiorca, który zadłużył się w listopadzie. Jego rata mogła wtedy wynieść 1520 zł, a dziś byłoby to 1736 zł. Zmiany te są oczywiście pochodną spadku wartości rodzimej waluty, która powinna odrobić straty wraz z unormowaniem się sytuacji na świecie. Wpływ tych wydarzeń na rodzimy rynek mieszkaniowy powinien więc być przejściowy i nie spowoduje bankructw osób zadłużających się w zagranicznych walutach. Zarysowany przypadek jest też doskonałą ilustracją ryzyka kredytowego, który podejmuje każdy kredytobiorca zadłużający się w walucie innej niż krajowa.
Jednak rynek w kolejnych miesiącach powinien pozostać w cenowej równowadze. Z jednej strony pesymiści wciąż wspominają o rekordowej podaży mieszkań, prognozowanych podwyżkach stóp procentowych oraz zbliżającym się ograniczeniu programu Rodzina na Swoim, co ma generować presję na spadek cen. Z drugiej jednak strony optymiści wspominają o rosnącym popycie i wynagrodzeniach oraz malejących marżach kredytowych. Paradoksalnie na bieżące decyzje właścicieli mieszkań używanych może też mieć wpływ kataklizm, który nawiedził Kraj Kwitnącej Wiśni i spowodował gwałtowny wzrost notowań najważniejszych walut. - Część osób, które zaciągnęły kredyty walutowe gdy złotówka była mocna, wstrzymuje się obecnie ze sprzedażą. Zagraniczne waluty zyskują bowiem na wartości, a w krok za nimi podąża wartość kredytów walutowych zaciągniętych na zakup mieszkań - tłumaczy Agnieszka Wiśnik-Szulgaczewicz, doradca HB z Warszawy.
Bartosz Turek, analityk rynku nieruchomości z Home Broker
{jumi [*9]}