Nawet prowadząca spotkanie dziennikarka Gazety Wyborczej zauważyła, że, jak dotąd, jest on postawiony na głowie. Wyliczała: - najpierw kupiono elektroniczny sprzęt do obsługi e-podręczników (tablety, laptopy), potem tworzy się je same, a dopiero na końcu zaczyna się szkolić nauczycieli i tzw. koordynatorów. Przypomnijmy, że chodzi o przygotowywany za środki unijne projekt za ok. 45 mln zł wprowadzenia w polskich szkołach podręczników w formie elektronicznej - na razie pilotażowo do 2015 r. w ok. 400 szkołach. Według ministra Boniego obecnie trwa etap pilotażowy projektu. - Ale po to on jest, byśmy mogli wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Zdaniem niektórych uczestników dyskusji nie trzeba z tym jednak czekać aż do zakończenia pilotażu. Należałoby np. zmienić jedno z jego głównych założeń: praktycznego monopolu ministerstwa, które jest zarówno twórcą, jak i recenzentem e-podręczników. Czy można być bowiem pewnym, że poziom darmowych e-podręczników tworzonych na zlecenie podmiotu, który sam je recenzuje będzie odpowiednio wysoki? Poważne zastrzeżenia budzi także inne założenie programu: powstać ma tylko po jednym takim podręczniku do danego przedmiotu w poszczególnych klasach.
Zdaniem Piotra Marciszuka, przewodniczącego sekcji wydawców edukacyjnych Polskiej Izby Książki - wydawcy edukacyjni popierają i są gotowi na proces cyfryzacji szkoły. Uważamy, że z najwyższej jakości sprzętem informatycznym powinny iść w parze wszechstronne i profesjonalnie przygotowane e-podręczniki, przygotowane przez doświadczone w tym zakresie wydawnictwa. Dopiero tak rozumiana cyfryzacja przyniesie rzeczywistą korzyść dla edukacji w Polsce.
{jumi [*9]}