środa, maj 15, 2024
Follow Us
poniedziałek, 05 listopad 2012 15:30

Dramat w amazońskiej dżungli

Napisane przez
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Jedną z najsłynniejszych historii uratowania się z katastrofy lotniczej było przeżycie 17-letniej Juliany Koepcke wyrzuconej 24 grudnia 1971 r. wraz z fotelem z rozpadającego się samolotu peruwiańskich linii lotniczych Lansa. Teraz w Polsce wyszła książka ocalałej kobiety, która potrzebowała 40 lat, by opowiedzieć innym swoją historię.

Niezwykłe ocalenie Juliany Koepcke stało się światową sensacją. Wypadek stał się tematem niezliczonych relacji prasowych, reportaży, książek, komiksu oraz filmów, w tym głośnego dokumentalnego filmu „Skrzydła nadziei" Wernera Herzoga nakręconego w 1998 r. z udziałem uratowanej Juliane, wówczas już dojrzałej kobiety – naukowca. Potrzebowała ona bowiem aż 27 lat aby pokonać powypadkową traumę i wrócić na miejsce katastrofy. Oraz kolejnych 13, aby napisać książkę o przełomowym wydarzeniu w swoim życiu oraz wcześniejszych i późniejszych losach swoich, rodziny i przyjaciół.
Książka ukazała się w zeszłym roku w Monachium. Teraz może ja przeczytać także polski czytelnik, gdyż została wydana w przekładzie polskim pt. „Kiedy spadłam z nieba". Jest to książka szalenie ciekawa, wręcz fascynująca, przy czym świetnie napisana. Autorka nie ogranicza się do tragicznej katastrofy, w której, wraz z innymi pasażerami zginęła jej matka, z którą leciała w wigilijny dzień z Limy do Pucallpy, do ojca prowadzącego badania nad fauną i ekosystemem w amazońskim lesie deszczowym. Opisuje także swoje dzieciństwo w Limie, gdzie urodziła się i uczyła, kontakty od najmłodszych lat z przyrodą, a później życie w dżungli wraz z rodzicami – naukowcami prowadzącymi tam badania.

 

„Chętnie zostawałam „dzieckiem z puszczy", które mieszka pod jednym dachem z nietoperzami wampirami, schodzi z drogi kajmanom z Yuyapichis, przepływa przez rzekę dłubanką, starannie wytrząsa jadowite pająki z kaloszy i uważa, żeby nie nadepnąć na węża. To, czego moi rodzice nauczyli mnie w tym czasie o zachowaniu się w dziczy, później uratowało mi życie" - wspomina autorka. Jej rodzice: Hans–Wilhelm Koepcke i matka Maria z domu von Mikulicz-Radecki, oboje niemieccy biolodzy interesujący się krajami o największej różnorodności biologicznej, osiedli w Peru. Ojciec, który po skończeniu studiów nie mógł znaleźć pracy w powojennej ojczyźnie, wysłał w 1947 roku listy z zapytaniem o możliwość zatrudnienia na uniwersytety w Limie w Peru i Quito w Ekwadorze. Po roku z pierwszego otrzymał odpowiedź, że może przyjeżdżać. Było to jednak niezwykle skomplikowane. Niemcy nie posiadali wówczas paszportów. Wybrał się więc w podróż bez tego dokumentu. A historia tej blisko dwuletniej podróży opisanej przez córkę w skrócie, mogłaby stać się tematem sensacyjnego filmu czy serialu. Historia obejmuje bowiem takie przeżycia, jak: nielegalne przejścia przez granice z Austrią i Włochami, poszukiwanie w tamtejszych portach statku, otrzymanie w Watykanie paszportu Czerwonego Krzyża, ale i aresztowanie w drodze do Neapolu i osadzenie w obozie dla internowanych. Po wielu trudach podróży, po 2 latach od otrzymania wiadomości o posadzie na uniwersytecie, ojciec autorki dowiedział się, że była ona już zajęta. Trudne lata emigranta, przybycie przyszłej żony, praca naukowa z coraz większymi sukcesami i urodzenie się małej Juliany – to kolejne etapy życia rodziny autorki.
Różne tematy przeplatają się w tej książce. Najważniejszym z nich jest katastrofa lotnicza, opowieść autorki o jej upadku z 3 kilometrów wysokości do amazońskiej puszczy. Koepcke zapamiętała moment uderzenia pioruna podczas burzy w skrzydło samolotu i wyrzucenie jej na zewnątrz, a także upadek na kępę drzew splecionych gęstą siecią lian oraz zsunięcie po nich na podłoże.
Juliane opowiada o tym, jak ocknęła się, zaczęła szukać innych pasażerów, ale wreszcie zadecydowała, że chociaż słychać samoloty – zapewne poszukujące szczątków samolotu, to trzeba tak, jak uczył ojciec iść z biegiem strumienia, a później rzeczki aż do dużej rzeki, aby spotkać ludzi. Z uszkodzeniem ścięgien nogi przedzierała się przez dżunglę przez 10 dni jedząc trochę cukierków znalezionych w kieszeni lotniczego fotela i pijąc wodę z rzek. Jej droga prowadziła przez zwalone pnie, krzaki. Juliane natrafiła jednego dnia na spalony silnik samolotu, a następnego na zwłoki kilku pasażerów. To później na podstawie jej informacji odnaleziono szczątki wszystkich ofiar rozrzucone na przestrzeni 4 kilometrów.
Ostatnie dni przed uratowaniem płynęła wpław z nurtem rzeki Rio Shebony, bo posuwanie się jej brzegiem okazało się niemożliwe. Coraz bardziej przerażona, głodna, z plecami spalonymi przez słońce i raną wypełnioną dziesiątkami larw, płynęła, widząc, że dzikie zwierzęta na brzegu nie są płochliwe, a ilość spotykanych kajmanów świadczy także o tym, że nad tą rzeką nie mieszkają ludzie. Aż w końcu zauważyła łódź przy brzegu i szałas, do którego zdołała się doczołgać, co ją ocaliło. Następnego, jedenastego dnia tej podróży, odnaleźli ją robotnicy leśni i odwieźli łodzią do osady, z której trafiła do szpitala i spędziła w nim miesiąc.
Wyzdrowiała, ale i poznała mroczne strony popularności- oblężenie przez szukających sensacji dziennikarzy i setki listów ze świata z życzeniami zdrowia, ale i „pozdrowieniami od mamy z zaświatów", z którą autorka listu rzekomo „nawiązała kontakt". To nieustanne obleganie dziewczyny przez dziennikarzy i ciekawskie osoby, zmusiło jej ojca do posłania córki do Niemiec, gdzie mieli krewnych. Wiele uwagi autorka poświęciła w książce reakcjom obronnym jej psychiki po wypadku i śmierci matki. Z traumy wychodziła długo, ucząc się i prowadząc badania w tej samej dziedzinie, co rodzice.
Znaczące efekty terapeutyczne przyniosła m.in. praca z Wernerem Herzogiem nad jego filmem dokumentalnym, kiedy w 27 lat po wypadku po raz pierwszy poleciała na jego miejsce. Pomogły także powroty do bazy naukowej stworzonej przez jej rodziców w peruwiańskiej Amazonii.
Fascynujące, przyciągające uwagę czytelnika są opisy pierwszych, trwających ponad tydzień podróży z Limy do późniejszej placówki badawczej rodziców w dżungli, czy niewyobrażalnych dla współczesnego Europejczyka podróży lotniczych.
„Leciałam bardzo dziwnym, szerokim samolotem śmigłowym o nazwie Aviocar, który mieścił mniej więcej dwadzieścia osób. Wewnątrz siedzieliśmy na drewnianych ławkach z plecami przy ścianach, a do środkowego korytarza załadowano świnie, które natychmiast, jeszcze zanim samolot ruszył, zaczęły wymiotować. Na otwarte półki pasażerowie włożyli żywe, powiązane za nogi kury. Pasów bezpieczeństwa nie było. Podczas lotu przeszedł ktoś, kto pobierał pieniądze za przelot i wciskał nam do ręki karteczkę wyrwaną z bloczku." - czytamy w książce.
Podobnych, szalenie ciekawych scen, jest w tej książce wiele. Kończy się ona kolejną, jedną z wielu podróży do peruwiańskiej bazy badawczej „Panguana" założonej przez rodziców autorki. Juliane wyruszyła głównie po to, aby sfinalizować utworzenie rezerwatu przyrody – ważnego miejsca w walce o ochronę amazońskich lasów deszczowych. Dopiero po tej podróży uznała, że powypadkową traumę ma już ostatecznie za sobą i może o tym wszystkim napisać książkę.
Dodatkowym walorem książki są zdjęcia - zarówno z archiwum rodzinnego, jak i z miejsca wypadku. W sumie jest to świetna książka opisująca ciekawie prawdziwe, chociaż niezwykłe fakty i wydarzenia - rzeczywiście niesamowite historie, zgodnie z tytułem serii, w której została wydana.

 

Juliane Koepcke we współpracy z Beate Rygiert, „Kiedy spadłam z nieba", wydawnictwo Hachette Polska w serii „Niesamowite historie", wyd. I, Warszawa 2012, str. 266.

{jumi [*7]}

Czytany 1866 razy Ostatnio zmieniany wtorek, 06 listopad 2012 09:35

a