wtorek, kwiecień 16, 2024
Follow Us
wtorek, 18 styczeń 2022 13:52

Pamiątki z podróży (3) – okiem i obiektywem Wyróżniony

Napisane przez
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Znaleźć można także prawdziwe dzieła sztuki współczesnej i poznać ich twórców Znaleźć można także prawdziwe dzieła sztuki współczesnej i poznać ich twórców Cezary Rudziński

Napisałem już w poprzednich odcinkach o rodzajach pamiątek i upominków z podróży oraz co i gdzie warto kupować. Teraz o miejscach szczególnie zasługujących na polecenie, trochę o sztuce targowania się i fotografowaniu oraz filmowaniu oglądanego oczyma i obiektywem.

Sklepy i muzealne kioski z pamiątkami, targi staroci, bazary, adwentowe jarmarki, przydrożni handlarze, to podstawowe miejsca turystycznych zakupów. Są jednak i takie w świecie, które szczególnie polecam. Przede wszystkim dwie, z wielu, imprezy cykliczne u naszych sąsiadów. Jarmarki Kaziukowe w Wilnie i wielkie targi „Na Andrijiwśkom” w Kijowie. Pierwsze, z tradycją odpustową, po litewsku Kaziuko mugė, od 4 wieków odbywają się 4 marca, dniu św. Kazimierza, na Starówce. Niestety, z przerwami w okresie pandemii. Uliczki i place wypełniają niezliczone stragany, lub przedmioty oparte o ściany.

Sławne jarmarki: Wilno i Kijów

Artyści, rzemieślnicy i kupcy oferują do sprzedania niezliczone pamiątki i wyroby z drewna, metalu, tkanin, nawet kamieni. W ogromnym wyborze ceramikę artystyczną i użytkową, obrazy, rzeźbę, grafikę. A obok artykuły spożywcze, zwłaszcza smakołyki dla łasuchów. No i coś do wypicia, także gorącego, bo w te dni zwykle bywa jeszcze chłodno, jeżeli nawet nie ma już mrozu. Na „Kaziuki” przychodzą i przyjeżdżają, nawet z daleka, tłumy mieszkańców i turystów, aby, jeżeli nie coś kupić, to przynajmniej pooglądać, pobyć w niezwykłej atmosferze tego dnia.

Podobny charakter, chociaż o nieporównywalnie większej skali, mają jarmarki w Kijowie. Odbywają się one w ostatni weekend maja, od piątkowego popołudnia do wieczoru w niedzielę i 24 sierpnia – Dnia Niepodległości, od przede dnia, a jeżeli wcześniej lub później przypada sobota lub niedziela, to dłużej. Ich miejscem jest ponad dwukilometrowy odcinek ulic, zamykanych na okres jarmarku dla ruchu kołowego. Obok zachowanych fundamentów średniowiecznej cerkwi „Diesiatynnoj”, do przepięknej barokowej cerkwi św. Andrzeja (Andrija), dzieła Bartolomeo Rastrellego (1700-1771), architekta również kilku sławnych budowli Petersburga.

„Na Andrijiwśkom”

A od niej w dół, dosyć stromym Zjazdem św. Andrzeja (Andrijiwśkyj Uzwiz), obok m.in. Domu Bułhakowa i innych zabytków, aż do Placu Kontraktów (Kontraktowa płoszcza) na Podole. W średniowieczu odrębnego miasta, od dawna położonej na prawym brzegu Dniepru dzielnicy stolicy. W sąsiedztwie cerkwi św. Andrzeja przez cały rok sprzedawane są w kilkunastu stoiskach różne pamiątki dla turystów. Ale w dniach jarmarku całą tę ogromną przestrzeń wypełniają, ustawione w 4-6 rzędach, stoiska, stragany, lub towary rozkładane na płachtach bezpośrednio na ziemi.

Swoją ofertę przedstawiają artyści malarze, od amatorów i niedzielnych, do akademickich. Bo i oni korzystają z tej możliwości prezentacji oraz sprzedaży swojej twórczości, przynajmniej do czasu zdobycia popularności. Podobnie rzeźbiarze w metalu i drewnie, ceramicy, wytwórcy pamiątek, m.in. ukraińskich wyszywanych koszul i niezliczonych innych wyrobów włókienniczych, skórzanych i z innych surowców. Równocześnie wyłącznie dla malarzy przeznaczona jest aleja spacerowo – widokowa na Dniepr, biegnąca tuż pod szczytem wzgórka, na którym wznosi się cerkiew, zaraz za nim.

Również dobra, prawdziwa sztuka

I dalej skarpą słynnej Wołodymirśkoj Hirki (Górki św. Włodzimierza) ciągnącej się aż do Placu Europejskiego i początku głównej ulicy Kijowa, Chreszczatyku. Podczas niedawnej modernizacji tej alei ustawiono na niej mnóstwo ławek dla pragnących odpocząć oraz miejsc, w których malarze mogą umieszczać swoje obrazy. Na te kijowskie jarmarki, także zawieszone w okresie pandemii, przyjeżdżają artyści, wytwórcy pamiątek i handlarze, także z dosyć odległych miejsc, od Lwowa i Iwano-Frankowska czy Łucka na zachodzie, po Czernihów, Charków i Donieck na północy oraz wschodzie, a także z Krymu i Odessy na południu.

Oczywiście oferowany jest także kicz, czy tandeta, bo w wielotysięcznych tłumach zwiedzających i kupujących, jakie przychodzą na te jarmarki, ludzie mają różne gusta i potrzeby. Ale znaleźć można także prawdziwe dzieła sztuki współczesnej i poznać ich twórców. Do jarmarków tych mam stosunek szczególny, bo pracując przez ponad 6 lat jako korespondent prasy polskiej w Kijowie, a później przyjeżdżając w odwiedziny do przyjaciół, staram się tak dobierać terminy tych wizyt, aby w ich trakcie odbywał się któryś z tych jarmarków…

Od Gdańska do La Paz

Poznałem na nim sporo znakomitych artystów: malarzy, rzeźbiarzy, ceramików. Mogę obserwować rozwój ich twórczości także po okresach, gdy wystawiali swoje prace „Na Andrijiwśkom”, a obecnie zabiegają o nie znakomite galerie sztuki i kolekcjonerzy, gdyż zaprzyjaźniłem się z niektórymi i spotykamy się w ich domach, pracowniach, czy u mnie w Warszawie. Podobnych jarmarków, chociaż chyba nie w skali kijowskiej, jest na świecie więcej. Także w Polsce, chociażby Jarmark Dominikański w Gdańsku. Ale są także liczne stałe, lub w określone dni, targowiska przeznaczone głównie dla turystów.

Wspomnę o niektórych, bo i z nich pochodzi część pamiątek i upominków, jakie przywoziłem z podróży. A jeżeli ktoś będzie w tamtych stronach, zachęcam, aby je odwiedzili. W La Paz, największym mieście Boliwii, słynny jest „Bazar Czarownic”. Indianki w tradycyjnych strojach i kapelusikach, po których kolorze i sposobie założenia można od razu zorientować się, która skąd pochodzi oraz czy jest mężatką, panną – nawet, gdy na plecach nosi w zawiniątku niemowlę, czy kobietą wolną, Sprzedają one przede wszystkim różne „cudowne” specyfiki na choroby wszelakie.

W Peru

Wykonane z ziół, ale także wysuszonych żab, gadów i płazów, czy płodów lub kości lam i innych zwierząt. Kupować nie radzę, ale zobaczyć to warto. Oczywiście są tam i tradycyjne pamiątki, głownie tkaniny i ceramika. W sąsiednim Peru godny polecenia jest Bazar Indiański w stołecznej Limie, gdzie szczególnie duży jest wybór ceramiki, w tym współczesnych replik inkaskiej. A także pamiątek i ozdób z koralików, drewna, skór, metali itp. W historycznej stolicy Inków – Cusco, mnóstwo ciekawych pamiątek można znaleźć w sklepach przy centralnym Plaza de Armas – Placu Broni i sąsiednich uliczkach.

A w soboty i niedziele odbywają się tam jarmarki, na które ściągają wytwórcy i handlarze nawet z dosyć odległych okolic, z kilimami, haftowanymi makatkami i poduszkami oraz mnóstwem innych ozdobnych wyrobów włókienniczych, a także ceramiki, z drewna, skóry, metalu itp. W Meksyku można trafić na warte nabycia i przywiezienia pamiątki sprzedawane w sklepach przy muzeach, jak również od handlarzy, będących często licencjonowanymi artystami, na terenach wykopalisk i przy słynnych przedkolumbijskich piramidach.

Na południu i północy Afryki

W Afryce Południowej szczególnie duży wybór pamiątek, głównie z drewna, ale także kamiennych: masek, statuetek, ozdobnych naczyń itp., można oglądać i kupować na specjalistycznym targu w Johannesburgu. Chociaż zdecydowanie droższych, niż u przydrożnych sprzedawców, oferujących niekiedy ładne przedmioty za niewielkie pieniądze. W tej części kontynentu ciepło wspominam też niewielki bazar pamiątek w Mbabane stolicy Suazi, ostatnim królestwie czarnej Afryki. A także większy, na placu dookoła ratusza w Bulawayo, drugim pod względem wielkości mieście Zimbabwe.

O arabskich czy berberyjskich bazarach na północy Afryki, od Maroka i Tunezji po Egipt oraz bogactwie ich oferty, można napisać sporo książek. Tylko trzeba umieć się targować, bo tam należy to do tradycyjnego rytuału. Uczyłem się go, z niezłym skutkiem, chociaż nie do końca. Bo kupcy bywają też niezłymi obserwatorami i psychologami. Podczas którejś podróży po Maroku, spacerując po bezkresach suku w Marrakeszu, zatrzymałem się przed wystawą jednego z wyjątkowo bogato zaopatrzonego sklepu z pamiątkami. Moją uwagę zwrócił kindżał z rękojeścią oraz pochwą z kości, zdobionych metalowymi nakładkami.

Jak wypędzali mnie arabscy kupcy

Kupiec grzecznie zaprosił mnie do środka – w krajach Maghrebu nie ma tego nachalstwa, z jakim turyści spotykają się w Egipcie. Rzuciłem okiem na bezmiar ciekawych przedmiotów i już pozorowałem, że zamierzam wyjść, gdy gospodarz sięgnął na wystawę, sięgnął po t e n kindżał i podał mi ze słowami: „Przecież on się panu podoba. To naprawdę piękny przedmiot”. I zaczęły się dosyć długie targi o cenę, w których okazałem się z małymi szansami. Wziąłem kindżał do ręki, dokładnie obejrzałem, rozpocząłem targi, a więc zwyczajowo należało go kupić po najniższej, wytargowanej cenie. Wyszedłem z nim, uboższy o kilkadziesiąt dolarów.

Podobnych, ale z lepszymi finałami dla mnie, historii pamiętam z krajów arabskich wiele. Z Taroudant – „Małego Marrakeszu”, do którego pojechałem samotnie. I wielu innych bazarów w miastach marokańskich, tunezyjskich, libijskich, czy egipskich. W tym ostatnim kraju dwukrotnie spotkała mnie „nobilitacja”. Kupcy po krótkich negocjacjach cenowych (ale bez brania przeze mnie przedmiotów do ręki) w których udowadniałem, dlaczego oferuję tak niską cenę, grzecznie ale dosyć stanowczo wypędzali mnie: „A kysz! Idź sobie, z tobą nie będzie interesu”.

Damaszek: Darek z Woli…

Na arabskich bazarach szczególnie ciekawa okazała się historia z Damaszku, gdzie byłem jeszcze przed tragiczną dla Syrii wojną. Sławny meczet Umajjadów z VIII w, w którym w specjalnej kaplicy znajdują się, według legendy, relikwie – głowa św. Jana Chrzciciela – cel pielgrzymek zarówno chrześcijan jak i muzułmanów, otacza wianuszek sklepików z pamiątkami i antykami. Nie miałem zamiaru niczego kupować, chciałem tylko obejrzeć, co oferują. Już przy pierwszym poderwał się młody chłopak siedzący przed wejściem i zaczął – to sposób na zwabienie klientów – zgadywać w kilku językach skąd pochodzę.

Nie bardzo mu to się udawało, więc aby pójść dalej rzuciłem: „z Warszawy”. Wtedy chłopak roześmiał się, wyciągnął rękę i przedstawił się: „Ja też. Darek jestem, z Woli”. I wyjaśnił, że przyjechał do ojca, aby mu trochę pomóc w interesach, poćwiczyć język arabski i poznać coś nowego. Do któregoś z kolejnych sklepów zaprosił mnie jego sympatyczny właściciel – innych klientów nie było na horyzoncie. Od razu powiedziałem, że niczego nie zamierzam kupić, ale to w krajach arabskich nie argument. Oszołomiony byłem bogactwem tego, co widziałem w sklepie. Gospodarz podał mi, chociaż się wzbraniałem, jeden, co podkreślił, z jego skarbów.

…i kość słoniowa z plastyku

Pięknie wyrzeźbioną w kości słoniowej figurkę jakieś chińskiej księżniczki czy damy, wysokości blisko 30 cm. Pierwszy raz miałem w ręku taki przedmiot, zacząłem figurkę oglądać szczegółowo, także pod lupą, którą zawsze noszę ze sobą. Pod 4x zauważyłem na podstawce jak gdyby rysę, cieńszą niż włos. Pod 10x zobaczyłem, że jest to miejsce połączenia dwu części. Podałem figurkę kupcowi bez słowa, z lupą, i gdy dostrzegł tę rysę, twarz zrobiła mu się natychmiast szara z przerażenia. Prawdopodobnie kupił tę figurkę za niemałe pieniądze, jako zabytkowy oryginał z kości słoniowej.

A przybysz z dalekiego kraju pokazał mu, że jest to tylko znakomita podróbka ze świetnie dobranego jakiegoś tworzywa… Podczas tamtej podróży po Syrii miałem jeszcze jedną przygodę związaną z zakupami. Wyjazd studyjno – turystyczny grupy członkiń i członków Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” pomagali nam zorganizować Syryjczycy mieszkający od dawna w Polsce. Dwaj polecieli z nami. My kupiliśmy bilety lotnicze, a hotele, pobyt i podróże po kraju dofinansowało syryjskie ministerstwo kultury czy turystyki oraz chyba lokalne władze i inni sponsorzy.

Zakupowa przygoda w Palmirze

Podczas zwiedzania zabytkowej Palmiry, miasta z metryką od XIX w. p.n.e., z Listry Dziedzictwa UNESCO, częściowo zburzonej później przez talibów i obecnie odbudowywanej, po obejrzeniu najcenniejszych budowli oraz miejsc wybrałem się, z jednym z naszych syryjskich przyjaciół, wówczas właściciela restauracji w centrum Warszawy, niestety później dosyć szybko zmarł na raka, pod także słynne (I w n.e.) wieże grobowe. Pod jedną z nich stał stary Arab w zawoju na głowie i galabii, a wśród oferowanych przedmiotów miał dwie szkatułki ze srebrzystego metalu. Zapewne z cyny, może z niewielką domieszką srebra. Ładnie ręcznie zdobione metalem i kolorowymi, pospolitymi kamieniami.

Stare, ze śladami chyba wieloletniego używania… Towarzyszący mi warszawski restaurator kupił jedną, prostokątną, zadowolony, że cenę stargował z 30 na 25 dolarów. Wtedy sprzedawca wziął do ręki drugą, owalną i próbował mi ją włożyć do ręki zapewniając, że też policzy mi 25 $. Odpowiedziałem, że nie zamierzam kupić, bo nie jest mi taki przedmiot do niczego potrzebny. Wówczas zaczęły się jednostronne „targi”, w których tłumaczem był „mój” Syryjczyk, coraz bardziej zdumiony, gdy sprzedawca zachwalał szkatułkę i kolejno obniżał jej cenę: „to daj 15, chociaż 10 dolarów” spotykając się niezmiennie z odmową.

Pod Czerwonym Fortem w New Delhi

Bo rzeczywiście nie zamierzałem kupić, niezależnie od ceny. Gdy jednak usłyszałem „no to daj 5 $” nie wytrzymałem, otworzyłem portfel, w którym miałem m.in. banknot dwudolarowy, które od wielu lat już nie były emitowane, ale są nadal w obiegu. Podałem mu go ze słowami: „Masz w prezencie, skoro tyle czasu straciłeś na targowanie się”. Banknot przyjął, w zamian wyciągnął do mnie tę szkatułkę ze słowami: „A to dla ciebie”. Nie chciałem przyjąć, nie rozumiałem, czy całe to targowanie się było rezultatem jakiegoś przesądu, czy uporu staruszka, który postanowił mi ją sprzedać za każdą cenę.

Ale od mojego „towarzysza zakupów” usłyszałem: „Musisz przyjąć, bo inaczej go obrazisz”. No i stoi ona u mnie na komodzie… Ciekawych historii z zakupami pamiętam mnóstwo, wspomnę jeszcze krótko o kilku, z różnych krajów azjatyckich. W Indiach wystarczy, że zagraniczni turyści wyjdą koło któregoś zabytku z autokaru, to zaraz otacza ich tłum żebraków i handlarzy podsuwających niemal pod oczy to, co chcieliby sprzedać. Podczas jednej z takich sytuacji w tłumie zauważyłem staruszkę, która, odpychana przez innych, wyciągała do mnie, chyba grzechotkę, uplecioną z jakiejś twardej słomy.

Nepal: dręczą mnie wyrzuty sumienia

W środku z chyba suszonymi ziarnami lub kamykami, gdyż poruszana, wydawała dźwięk. Podałem jej 30 czy 20 rupii (wówczas około 2 złotych), o które prosiła i do dzisiaj pamiętam jej zdumiony wzrok, że udało jej się coś sprzedać, i to bez targowania… Leży ona u mnie na jednej z półek na ścianie, obok chyba największego „wyrzutu sumienia” związanego z zakupami, jaki dręczy mnie od ponad ćwierćwiecza. Nepalskiego instrumentu muzycznego, w rodzaju gęśli, wydłubanego z jednego kawałka drewna i ozdobionego na wypukłej części płaskorzeźbą hinduistycznego boga – słonia Ganeśa oraz ornamentem.

Podczas jednego z krótkich postojów w trakcie podróży po Nepalu, nasz autokar natychmiast otoczyli sprzedawcy pamiątek, podsuwając je do okien, lub pod oczy wysiadających. Były to głównie rzeźbione w drewnie figurki oraz inne przedmioty, a także instrumenty muzyczne. M.in. wspomniany wyżej, który wtykał mi do rąk kilkunastoletni chłopak, zapewniając, przez naszego pilota – tłumacza, że sam go wykonał. Chciał otrzymać zań 10 dolarów, ale miałem tylko banknoty 20 i 50 dolarowe, bez możliwości ich natychmiastowego rozmienienia i jeden 5 $. Kierowca włączył silnik, zaczął zamykać drzwi.

Stary meczet w Xi’anie

Nadal trzymając instrument w ręku pokazałem ten banknot chłopakowi, on skinął głową, że się zgadza, przyjął go, a ja odjechałem z zakupem i wyrzutami, że go skrzywdziłem. Chociaż nawet 5 $ stanowiło tam wówczas kwotę nie do pogardzenia. Z absurdalnie tanich, ale niezawinionych przeze mnie zakupów pamiątek, szczególnie zapamiętałem jeszcze przygodę w Xi’anie, pierwszej i przez kilka wieków starej stolicy Chin założonej ponad 3 tys. lat temu, w której rozpoczynał się, i kończył, Wielki Jedwabny Szlak. Ze Starym Miastem otoczonym wysokimi murami, na których szczycie mogły wymijać się dwa zaprzęgi konne, obecnie miejscem spacerów. I mnóstwem wspaniałych zabytków. Jednym z nich jest Wielki Meczet z połowy VIII w, chyba najstarszy w Chinach.

Zarazem najbardziej niezwykły, jaki kiedykolwiek widziałem. A byłem już w ich grubych setkach, przynajmniej na dziedzińcach, gdy, jak np. w krajach Maghrebu – islamskiego Zachodu (w północnej Afryce), „niewierni” nie mają wstępu do wnętrza. Xi’ański meczet zbudowano w pięknym, otoczonym murami ogrodzie, w kształcie trzech chińskich pagód, z wysokimi na 40 cm progami, „aby złe dżiny (duchy) nie mogły wpełznąć do środka” – zdumiewające połączenie wiary muzułmańskiej z chińskimi przesądami. I dwoma, luźno stojącymi minaretami – chińskimi wieżami obronnymi. Już na zewnątrz, po drugiej stronie ulicy, stoi wysoki, długi mur, też chroniący przed „złymi mocami”.

Wymuszony zakup za 3 złote

Wzdłuż tego muru ciągnie się bazar z pamiątkami. Polecam go wszystkim, którzy będą w tym mieście, bo wybór jest ogromny, a ceny zachęcające. Kupiłem na nim kilka współczesnych replik niewielkich starych brązów. Przy jednym ze „stoisk” rozłożonych na ziemi sprzedawca podał mi rzeźbioną ręcznie w drewnie i pomalowaną na czarno, chyba matowym tuszem, maskę „odstraszającą złe moce”. Chciał za nią 30 juanów, czyli około 4 dolarów. Nie byłem zainteresowany zakupem, więc mu ją zwróciłem mówiąc: „Nawet 10 juanów byłoby za dużo”.

Czyli wymieniając „na odczepnego” kwotę absolutnie nie do przyjęcia, gdyż stanowiła wówczas równowartość niespełna 3 złotych. I poszedłem dalej. Sprzedawca chyba nie zrozumiał, co w kontaktach z Chińczykami na bazarach jest częste, że nie zamierzam maski kupić. Zdążyłem przejść kilkadziesiąt kroków, gdy dogonił mnie z zawiniątkiem w gazecie, mówiąc: „daj!”. No to wyjąłem 10 juanów, zapłaciłem, a maska straszy obecnie, nie wiem kogo, w mojej kuchni. Wspomnę jeszcze o kilku wartych uwagi miejscach zakupu pamiątek i upominków. W Chinach, poza sklepami z nimi, przede wszystkim w stoiskach muzealnych.

Sławne miejsca w Azji

Obok brązów, tkanin i wyrobów z drewna, czy albumów, mnóstwo różnej wielkości replik figur słynnej „Armii terakotowej” można kupić w sklepie na terenie muzeum – jej wykopalisk w pobliżu Xi’anu. W Lhasie – stolicy Tybetu, na straganach na wielkim placu przed oraz w sklepach dookoła najważniejszego sanktuarium, świątyni Jokhang, celu niezliczonych pielgrzymek. W Nepalu na bazarach w trzech historycznych stolicach królestw: Katmandu, Patanu i Bhaktapuru w Kotlinie Katmandu oraz w uzdrowiskowej Pokharze. Ale także w najliczniej odwiedzanych przez zagranicznych turystów miejscach w Mjanmie (Birma), Kambodży, Laosie, Uzbekistanie oraz innych krajach Azji Środkowej itp.

Przykłady można mnożyć, turystów wybierających się dokądkolwiek zachęcam do zapoznania się z informacjami na temat ewentualnych zakupów publikowanymi w przewodnikach. A także od pilotów grup, o ile nie podróżuje się indywidualnie. Radzę jednak najpierw zdecydować się, co zamierza się kupić oraz czy jest to, ew. na prezent, rzeczywiście potrzebne. Unikać kupowania kiczu i azjatyckiego badziewia, a szukać czegoś interesującego miejscowego, po rozsądnych cenach. Ale wcześniej dowiedzieć się, czy w danym kraju lub obiekcie można się targować. A jeżeli tak, to jaka skala upustów pierwotnej ceny może wchodzić w grę. I nie rozpoczynać pertraktacji, jeżeli nie ma się zamiaru czegoś kupić oraz nie brać tego do ręki.

Co i jak fotografować i filmować?

Na koniec jeszcze parę słów o chyba obecnie najważniejszych i najczęściej obecnie przywożonych, lub wysyłanych drogą elektroniczną, pamiątkach z podróży: zdjęciach i nakręcanych amatorskich filmach. Upowszechnienie aparatów fotograficznych, telefonów komórkowych, smartfonów, czy tabletów spowodowało, że swoją obecność gdziekolwiek „dokumentują” miliony ludzi. Także, a może zwłaszcza, robiąc sobie „selfi” na jakimś popularnym tle. I wrzucając zdjęcia w portale „społecznościowe”, aby się pochwalić, lub wywołać u kogoś zazdrość. Zalecam jednak dużą uwagę i rozwagę, aby, starając się o najlepsze ujęcie, nie spaść gdzieś ze skały, wieży, czy do lochu.

Bo wypadki, także śmiertelne, wśród „selfiarzy” nie są takie rzadkie. Ale warto także utrwalać ciekawe miejsca i widoki, które szczególnie nam się spodobały. I koniecznie notować, gdzie, co i kiedy sfotografowało się. A po powrocie do domu wrzucać te informacje, z opisami, do archiwum. Wymaga to trochę pracy i czasu. Ale zdjęcia, o których po roku, miesiącu, czy nawet zaraz po powrocie z podróży, nie wiadomo, co i gdzie zostało utrwalone, są bez wartości. No i odwieczny problem: fotografować dużo, „jak popadnie”, czy świadomie wybierać tylko rzeczywiście warte tego miejsca i obiekty ładnie je kadrując. Oczywiście preferuję, i sugeruję innym, to drugie.

Tekst i zdjęcia © Cezary Rudziński
Zdjęcia autora i z jego archiwum.

www.globtroter.info

a