środa, maj 08, 2024
Follow Us
niedziela, 13 maj 2012 17:50

W poszukiwaniu flamenco Wyróżniony

Napisane przez Martyna Maria Stachowiak
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Suterena na tyłach jednego z warszawskich ogólniaków. Zza drzwi obitych orzechową tapicerką dochodzą stłumione dźwięki: tupot obcasów, śmiech, miękkie brzmienia gitary. Przekręcam gałkę i przemierzam wąski korytarzyk. Za kolejnymi drzwiami odnajduję grupkę kobiet znajdującą się na środku niewielkiej, wyłożonej linoleum sali – ich sylwetki odbijają się w pokaźnym lustrze zajmującym długość całej ściany.

Jedna z kobiet uśmiecha się do mnie i kiwa głową na powitanie. Odpowiadam uśmiechem. Szybkim krokiem mijam tancerki i kieruję się w stronę opustoszałej przebieralni, gdzie w pośpiechu wciągam na siebie sięgającą kostek spódnicę i podbite gwoździkami buty.

Dłonie jak gołębie

Na początek szybka rozgrzewka. Małgosia chodzi pomiędzy nami, prostuje zgarbione sylwetki, każe wciągać brzuchy i wyciągać szyje. Stoję w pierwszym rzędzie i z mozołem rozgrzewam dłonie oraz ramiona. Jak zwykle podczas ćwiczeń powietrze wokół mnie materializuje się, nabierając właściwości gęstej, nieprzeniknionej masy. Rozcapierzone palce z trudem pokonują tę niespodziewaną barierę, uniesione ramiona, sztywne i niezgrabne, zaczynają nieznośnie boleć. A tu trzeba jeszcze spojrzeć w lustro z butą i niepokornie, przekrzywić kokieteryjnie głowę i pomyśleć głośno: Ay! Que quapa! Co za laska! Dekoracyjna praca rąk to we flamenco zasadniczy aspekt kobiecego tańca. Z jednej strony wymaga niezwykłej dyscypliny ruchowej, z drugiej – nieskrępowanej niczym gracji. Krzywię się nieznacznie, próbując nadać moim ruchom pozory jednego lub drugiego. Bezskutecznie. Stromizna pleców zaczyna się niebezpiecznie załamywać, a zadarta broda opada.

– Nadgarstek do wewnątrz i do zewnątrz – instruuje Małgosia – Od siebie. Do siebie. Łokcie są nieruchome, dziewczyny, pamiętajcie o łokciach!

Miękkie wnętrza dłoni posłusznie chowają się i otwierają. Kciuk nie może odstawać, wtedy jest nieestetycznie. Od siebie. Pierwszy zwija się środkowy palec. Do siebie. Palce zwijają się jeden po drugim. Kiedy Małgosia miłosiernie zarządza przerwę, orientuję się, że moje wysiłki uważnie obserwuje kilkuletnia dziewczynka. Rozglądam się pytająco po sali. Okazuje się, że Ala przyprowadziła na zajęcia swoje córki. Dzisiaj ostatnia próba przed wieczornym koncertem – absencji nie usprawiedliwia nawet chorująca niania. Mała Kasia jeszcze przez chwilę intensywnie studiuje mój profil, po czym odchodzi, moszcząc się obok posadowionej na sofie siostry, przyglądającej się nam z całą surowością, na jaką tylko stać trzylatkę.

Lorca

Małgosia postanawia jeszcze raz przypomnieć nam choreografię do tańczonego przez nas palo, czyli stylu flamenco, którym jest wywodzące się z Kadyksu alegrias. Włosy ma związane                      w niedbały supeł, niesforne kosmyki opadają na kark. Czarna, prosta spódnica szeleści przy każdym ruchu, bluzka skrzyżowana na plecach odsłania szyję i łopatki. Chociaż w niczym nie przypomina zaplątanej w falbany i kolorowe plisy tancerki reklamującej szczyt sezonu turystycznego w Hiszpanii, w jej prezencji jest coś, co sprawia, że wygląda, jakby przed chwilą wyłoniła się z poematu Lorki. Dumnie wyprostowana przecina salę, lekko kołysząc się w biodrach. Pięć zdecydowanych kroków. Chwila bezruchu. Zadziornie podrywa głowę, wbijając wyzywające spojrzenie w niewidzialnego widza. Unosi ręce powoli, jakby z namysłem, strzelając nad głową palcami. Tok takadan dan dan – obcasy stukają w rytm głębokiego brzmienia gitary i rozdzierającego, gardłowego krzyku śpiewaka brzmiącego jak muezin nawołujący do modlitwy. Małgosia wdzięcznie okręca nadgarstki, muskając palcami powietrze, opasując przestrzeń miękkimi, kolistymi ruchami ramion. W głośnikach rozbrzmiewają zachęcające okrzyki: Valeo, vamos ya! No, śmiało! Surowe piękno i zmysłowa elegancja ustępują miejsca bezkompromisowej sile. Następuje przyspieszenie rytmu. Prosta, dynamiczna postawa i zdecydowane uderzenia stóp kontrapunktują płynną ornamentykę rąk. Palce zwijają się i rozwijają, giętkie i sprężyste, spódnica z cichym zaśpiewem okręca się wokół wirującego ciała, nogi z precyzją i porażającą prędkością wystukują szaleńczy rytm, rzucając wyzwanie pokrzykującym w tle palmerosom. Głośno. Głośniej. Muzyka urywa się niespodziewanie. Małgosia nieruchomieje z ramieniem wygiętym w łagodny łuk, odrzucając głowę w tył.

Rytm

– Pamiętajcie o samouwielbieniu – radzi wcale poważnie.

We flamenco dumna postawa to nie tylko wysunięty do przodu podbródek i wysokie żebra, ale także wyniosłe spojrzenie i bezwzględny zachwyt nad własną fizycznością. Dziewczyny wchodzą do przebieralni pełniącej rolę tymczasowych kulis, a ja, zdecydowana być flamenca na przekór źle opanowanej choreografii, wycofuję się w róg sali, skąd razem z Małgosią będziemy wykonywać palmas. Rozlega się muzyka, Małgosia zaczyna energicznie uderzać dłonią o dłoń, zaznaczając podstawowe akcenty: 3, 6, 8, 10, 12. Compas czyli rytm alegrii rozliczany jest na dwanaście, co czyni go dość skomplikowanym. Uważnie ją obserwuję, starając się wiernie naśladować jej akompaniament. Po chwili klaszczemy wspólnie. Tymczasem dziewczyny wchodzą na zaimprowizowaną scenę. Pięć energicznych kroków. Obrót. Pauza. Unoszą ramiona, misternym ruchem palców przelewając powietrze z jednej dłoni w drugą. Stopy mocno uderzają o ziemię. Podczas wykonywania dynamicznego zwrotu Ala niespodziewanie ślizga się na rąbku spódnicy, która najwyraźniej nie może nadążyć za przylegającym doń ciałem. Na szczęście niebezpieczeństwo upadku zażegnane – szybko odzyskuje równowagę i bezbłędnie wykonuje przypadającą na początek zwrotki sekwencję stepu. Małgosia kiwa głową z aprobatą. Ole! Arsa, eso es, mówi śpiewnie, zachęcając do tańca za pomocą jaleo, zawołania, którym uczestnicy występu flamenco wyrażają zazwyczaj swoje uznanie dla umiejętności tancerza. Gdy dziewczyny kończą występ, z przebieralni rozbrzmiewają oklaski – do próby generalnej szykuje się następna grupa.                                                                                                                                            

Czerwony grzebyk

Wyposażona w mocno szwankujący zmysł orientacji i niezborne wskazówki lokalnej ekspedientki docieram do Okęckiej Sali Widowiskowej tuż przed rozpoczęciem występów. Zdyszana wjeżdżam na trzecie piętro i przeciskając się przez kłębiący się przed salą koncertową tłum, docieram za kulisy. W zatłoczonej garderobie panuje atmosfera nerwowej antycypacji. Śpiewają w pośpiechu narzucane na ramiona chusty, miękko pobrzękują kolczyki, ze szmerem rozkwitają we włosach sztuczne kwiaty. Dziewięcioletnia Zosia, która swoim tańcem wprawia podobno w osłupienie starsze po fachu koleżanki, stoi z boku, mnąc róg spódnicy w grochy. Znad gładko zaczesanej fryzurki czerwienieje ozdobny grzebyk. Kilka tancerek szlifuje choreografię, stepując pośród krzeseł i rozrzuconych toreb. W powietrzu krzyżują się wzajemne komplementy i serdeczny śmiech. Rozglądam się uważnie. Choć lekko stremowane, dookoła mnie to już nie warszawianki a orientalne piękności przyglądają się sobie w lustrze błyszczącymi oczami, sznurują bluzki, dyskretnie poprawiają sceniczny makijaż.

Zapach Andaluzji

Koncert rozpoczął się kilka minut temu. Z głośników płynie melizmatyczny śpiew, któremu akompaniuje szelest rozkładanych wachlarzy i brzęk kastanietów. Ze sceny dochodzą do nas stłumione dźwięki kilkunastu par obcasów wystukujących unisono rytm fandango. Stoję przed lustrem, poprawiam luźno związany szal i wygładzam sfatygowane płatki tkwiącej za uchem róży. Obok Ala, Kasia i Zuza cyzelują pod okiem Małgosi budzące wątpliwości fragmenty układu. Małgosia każe im kilkakrotnie maksymalnie spiąć mięśnie całego ciała i rozluźnić je, żeby lepiej panowały nad nimi podczas występu.                     

– Pamiętajcie o uśmiechu – mówi – lekko popychając je w stronę sceny – i narcyzmie – dodaje       ze śmiechem – chcę widzieć narcyzm w czystej postaci.                                                  

Wdrapujemy się z Małgosią na podest jako pierwsze. Gdy oswajam się z oświetleniem, rzucam okiem na widownię i z niejakim zmieszaniem konstatuję, że jest po brzegi wypełniona ludźmi. Z przejęcia gubię się na chwilę w złożonym, dwunastkowym rytmie. Nie mając wielkiego wyboru, improwizuję, nerwowo popatrując na Małgosię, która z niewzruszoną pewnością akompaniuje śpiewakowi. Wreszcie odzyskuję rezon i aż do końca występu nie pozwalam sobie na najmniejszą dekoncentrację. Kiedy gitarzysta kończy swój popis ozdobną kadencją, wraz z Małgosią niepostrzeżenie znikamy za podestem, a tancerki składają widowni głęboki ukłon. Rozlegają się oklaski. Ukryta za kulisami odwracam głowę w stronę moich koleżanek, unosząc kciuki do góry, ale szybko orientuję się, że nigdzie ich nie widzę – zamiast nich, błyskając zębami w uśmiechach, schodzą do mnie ze sceny trzy andaluzyjskie królowe.

Praca została wyróżniona w kategorii reportaż kulturalny w konkursie reporterskim Widoki 2012.

{jumi[*7]}

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Artykuły powiązane

a