czwartek, maj 09, 2024
Follow Us
środa, 22 lipiec 2020 11:08

Słowacja: turystyka w czasach zarazy (2) Wyróżniony

Napisane przez
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Ma kilka niebezpiecznych miejsc ze względu na wartki nurt i podwodne skałki, ale na spokojnych odcinkach starszy flisak oddaje nawet na pewien czas wiosło sterowe niektórym uczestnikom spływu Ma kilka niebezpiecznych miejsc ze względu na wartki nurt i podwodne skałki, ale na spokojnych odcinkach starszy flisak oddaje nawet na pewien czas wiosło sterowe niektórym uczestnikom spływu Fot. Cezary Rudziński

Zła pogoda nie sprzyjała nam przez większość drugiego dania podroży. Dopiero w pozostałe, słoneczne, jak gdyby chciała nam to wynagrodzić. Udawało się jednak jakoś realizować kolejne punkty bogatego programu.

Bardzo interesujący okazał się podwójny skansen – Muzeum Wsi Kysuckiej, Vychylovka w osadzie Chmúra w Nowej Bystrzycy (Nová Bystrica). Jedną z jego części stanowi zabytkowa leśna kolejka trawersowa, dawniej Kysucko – Orawska, którą zwożono drewno z okolicznych lasów. W miejscu tym, na górze Beskid, z braku miejsca, nie można wybudować serpentyn ani łuków torów. Aby pokonywać różnice wysokości, zbudowano od stacji Kubátkovia wąskotorową linię kolejową do przełęczy Beskid, około 8 km z systemem trawersów.

Kolejka trawersowa i budownictwo ludowe

Znanym m.in. ze słynnej linii kolejowej w peruwiańskich Andach z Cusco do jednego z „Cudów świata” Machu Picchu. Lokomotywy ciągną wagony pod górę do rozjazdu, po czym zmieniają kierunek jazdy jak gdyby do tyłu, pokonując kolejną wysokość i tak do kolejnego rozjazdu aż do przełęczy. Obecnie, wobec problemów z torami, kolejka jeździ tylko na odcinku 2300 m, ale i tak jest to spora atrakcja turystyczna. My mieliśmy dodatkową: ulewny deszcz, a jedyny wagonik nie ma ścian bocznych. Zabytkowe są też budynki stacyjne, stojąca na bocznicy stara lokomotywka.

A wewnątrz jednego z budynków skansenu warta zobaczenia jest ekspozycja czterech zminiaturyzowanych odcinków tras kolejowych. Już normalnych, a nie trawersowych, z kursującymi po nich elektrycznymi kolejkami. Natomiast etnograficzna część skansenu założonego w 1974 roku znajduje się obok stacji, w malowniczym terenie ze strumykami i zielenią. Przeniesiono tam zabytki ludowego budownictwa z wsi zatopionych pod zaporę wodną, przede wszystkim ciekawe przykłady osadnictwa i kultury wołoskiej (valašskej) i kopaniczarskiej (kopaničarskiej) na Kysucach w II połowie XIX i I połowie XX wieku.

Koncert dla gości i przysmaki w karczmie

Głównie z nieistniejących już wsi Riečnica i Harvelka. Są też w skansenie drewniane domy zrębowe, budynki gospodarskie z osad Rybovnia i Do Potoka, wodny Młyn Ragana z Harvelki, a także z innych wiosek. Można również obejrzeć b. dom robotników leśnych, sezonowe budynki pasterskie, kaplicę Marii Panny Różańcowej, kamienny krzyż przydrożny zdobiony figurami i inne zabytki. W skansenie tym odbywają się imprezy folklorystyczne. Na nas czekały i dały wspólny koncert dwa zespoły ludowe. Orkiestra „Starejši” oraz żeński „Dolinki”, a także młodzieżowy duet harmonistów.

Wewnątrz domu, na którego przyzbie koncentrowali, znajduje się wyposażenie chłopskiej chaty ze sprzętami domowymi oraz warsztatem tkackim. Na kuchennym blacie kobiety w strojach ludowych upiekły dla nas podpłomyki, a jedna z nich demonstrowała robienie popularnego słowackiego sera przypominającego makaron. W „Karczmie z Korne”, też zabytkowym budynku w skansenie, jest niewielka restauracja z regionalnymi daniami, w której zjedliśmy smaczny obiad. Pyszną, chociaż bardzo kwaśną kvasenicę z kiszonej kapusty oraz bryndzowe haluszki.

Słowacki Orloj i niespodzianka w sanktuarium maryjnym

Popołudniu zwiedziliśmy wieś gminną Stara Bystrzyca, której głównym magnesem turystycznym jest Słowacki Orloj (Slovenský Orloj) – drewniany budynek z wieżą, zegarem i figurkami ukazującymi się w okienku o każdej równej godzinie w trakcie bicia zegara. Ale o nich również napiszę wkrótce osobno. Podobnie jak o maryjnym miejscy pielgrzymkowym (Mariánské pútnické miesto Živčakova). Znalazłem się tam w trochę śmiesznej dla mnie sytuacji. Podczas kręcenia przez filmowców ujęć z ziemi i drona, wszedłem na, stanowiącą fragment tego sanktuarium, wieżę widokową, z której roztaczają się piękne panoramy okolic.

Po chwili dołączyli do mnie koledzy i przedstawiciele obiektu z… gratulacjami. Okazało się, że jestem… najstarszym wiekiem człowiekiem, który dotychczas wspiął się tutaj tak wysoko. Nie pomogło tłumaczenie, że 140 m wysokości i wejście po iluś tam schodach, to dla mnie żaden „wyczyn”. Wchodziłem w życiu znaaacznie wyżej, bo mój „życiowy rekord”, to około 3 kilometrów łącznej różnicy poziomów w górę i w dół jednego dnia. Co prawda przed laty, ale również na Słowacji, oczywiście w Wysokich Tatrach. Nadal zresztą wspinam się na znacznie wyższe niż tutejsza, wieże kościelne, ratuszowe i widokowe.

Tylko ta droga…

Ale zrobiono mi zdjęcie na tle pięknego krajobrazu i ma ono zostać umieszczone na galerii widokowej z informacją o mnie jako tutejszym „rekordziście”. Naszą bazą na kolejną dobę stała się Drevenice Živčakova, znajdująca się niedaleko od tego sanktuarium. Tak nazywa się zespół trzech drewnianych budynków urlopowych należących do Radoslava Jakuša, szefa organizacji turystycznej regionu Kysuce. To on wraz z synami zorganizowali nam ciekawy pobyt w nim. Miejsce jest bardzo ładne, na skraju wioski, ale wraz z sanktuarium, ma gorszy niż fatalny dojazd.

Kilkukilometrowa droga prowadząca do sanktuarium maryjnego od szosy jest bardzo wąska. Samochody osobowe mają szansę wyminąć się tylko w niektórych miejscach. Na jej początku i końcu ustawiono więc semafory, pokazujące również ile minut pozostało do zmiany świateł. Gdy podjechaliśmy pierwszy raz, na liczniku było prawie 17 minut, a przed nami czekał już jeden samochód. Prawdopodobnie zmiana świateł następuje co 20 minut. Przy czym w naszym kierunku aż do pojawienia się zielonego nikt nie przejechał. Koszmar, bezsensowna strata czasu.

Kapiel w diabelskim kotle z widokami na piękne okolice

Mieszkańcy wioski i pojedynczych domów przy tej trasie nie przejmują się tymi światłami, zresztą wjeżdżając na drogę gdzieś w jej środku, nie mogą ich widzieć. Co powoduje niekiedy konieczność wycofywania się do miejsc, w których możliwe jest wyminięcie się pojazdów jadących z dwu stron. Gospodarze zademonstrowali nam tutejsze atrakcji, poza możliwością wypoczynku w malowniczej okolicy i wędrówek pieszych. Pierwsza, to jazda górskimi trasami z dużymi różnicami wysokości, na rowerach wspomaganych elektrycznie.

Także wzdłuż pobliskiej granicy państwowej z Republiką Czeską. Drugą atrakcją okazała się „Čertovský kúpel”, czyli „Diabelska kąpiel”. Radoslav Jakuš posiada też na jednym z okolicznych, dosyć płaskim wzgórzu, kawałek ziemi z przepięknymi widokami na okolicę. Zbudował już na niej tutejszą atrakcję: duży, okrągły kocioł wstawiony w kwadratową kamienno – ceglaną obudowę. Po napełnieniu go wodą z własnego jej ujęcia rozpala się pod nim ogień. Gdy jej temperatura osiąga 40 – 45ºC, można się w tym kotle kąpać bez względu na temperaturę otoczenia.

„Szampan” otwierany siekierką

Mieszczą się w nim swobodnie 3-4 osoby. A jak już wejdą do tej kąpieli, to chociaż nie pilnuje ich czart, nie bardzo mają ochotę z niej wychodzić. Bo widoki są piękne, a jak nie przyjechało się na rowerze, lecz samochodem, lub nim zabrane zostaną na dół dwukołowe pojazdy i wraca się na czterech kółkach z trzeźwym kierowcą, to i zimne piwo w tych warunkach smakuje znakomicie. W naszym przypadku „diabelską kąpiel” połączono z piknikiem i kolacją. Catering przywiózł Marcel Mikovčák, restaurator (Restaurant Bar Artemis) z Turzovki, którą to miejscowość świetnie widać stąd z „lotu ptaka”.

Jest on laureatem konkursu na najmniejszą butelkę wina „z bąbelkami”: 125 mililitrów. I zademonstrował nam oryginalny sposób otwierania takich butelek jednorazowego użytku. Obcinając jej szyjkę… siekierką. Co, oczywiście, upamiętniłem na zdjęciu. Właściciel tego terenu ma w planach zbudowanie na nim jeszcze kilku drewnianych domków do leczniczych kąpieli ziołowych oraz budynku noclegowo – wypoczynkowego. Ostatniego dnia tej podróży studyjnej zmieniliśmy region województwa. Pojechaliśmy na Poważe, czyli tereny nad rzeką Wag (Wáh), najdłuższą na Słowacji, ponad 400 kilometrową, dopływem Dunaju.

Byłem flisakiem na rzece Wag

Do Streczna (Strečno) i w jego okolice. Gdy przed wyjazdem z Warszawy przeczytałem na stronie firmy flisackiej Plte na Váhu, że ze względu na wysoki poziom wody w rzece po ostatnich obfitych opadach spływy wstrzymano do odwołania, poczułem zawód. Na miejscu okazało się, że jednak popłyniemy. A jest to spora atrakcja. Uczestnicy takiego spływu przewożeni są do przystani w górze rzeki, zajmują miejsca na tratwie i przez blisko godzinę spływają z nurtem, z dwoma flisakami, do przystani w Strecznie. Wag na tym odcinku ma od 7-8 do 1-2 metrów głębokości w zależności od poziomu wody.

Ma kilka niebezpiecznych miejsc ze względu na wartki nurt i podwodne skałki, ale na spokojnych odcinkach starszy flisak oddaje nawet na pewien czas wiosło sterowe niektórym uczestnikom spływu. W ten sposób przez kilka minut byłem „Ważskim flisakiem”. Widoki z tratwy są przepiękne. Zarówno pokrytych bujną zielenią brzegów i okolicznych gór, jak i mijanych ruin Starego Zamku, dwu mostów kolejowych, pod którymi przepływa się, a górą jeżdżą pociągi oraz majestatycznego zamku Streczno. O nim napiszę także osobno. Po zakończeniu rejsu przepłynęliśmy promem – do najbliższego mostu drogowego jest stąd daleko – na prawy brzeg rzeki, na obiad w Kolibie – Panoramie Nezbudská Lúcka.

Sezon turystyczny prawie w pełni

Dopiero tam, na górze, okazało się, że sezon turystyczny w lipcu jest już w pełni. Chociaż do restauracji dotarliśmy już znacznie po tradycyjnej tu godzinie obiadowej i mieliśmy zamówione miejsca, lokal był wypełniony niemal całkowicie, głównie rodzinami z dziećmi, oczywiście bez maseczek, podobnie jak kelnerzy. Na Słowacji zupełnie nie czuje się atmosfery zarazy i jakiejś obawy przed nią. Wrócę jednak do obiadu. Po złożeniu zamówienia, po pół godzinie oczekiwania okazało się, że w przypadku drugich dań nie może ono zostać zrealizowane, gdyż wcześniejsi goście wszystko zjedli.

Restauracja ta znana jest z dobrej kuchni i to, co ostatecznie otrzymaliśmy „na szybko”, bo na przygotowanie wybranych z karty dań trzeba by czekać kolejne pół godziny, jeżeli nie dłużej, a przed sobą mieliśmy jeszcze drogę powrotną do Krakowa i Warszawy, okazało się bardzo smaczne. Właściciele restauracji po długim jej zamknięciu chyba nie przewidzieli, że w dzień powszedni, chociaż lipcowy, przyjdzie aż tylu gości. Świadczy to, a także inne fakty i informacje, które zebraliśmy, że turystyka na Słowacji powoli wraca do stanu sprzed pandemii. A goście z Polski są bardzo oczekiwani i mogą czuć się tu bezpiecznie.

Warto tu przyjechać!

W drodze powrotnej na słowackich szosach nie było już tak pusto. Przede wszystkim jednak ze wglądu na TIR-y i transport towarowy. Na przejściu granicznym, tym razem Trstena – Chyżne, także nie dostrzegliśmy funkcjonariuszy żadnego z sąsiadujących państw. Przejechaliśmy ją jak „za dobrych przed pandemicznych czasach”, tak jak np. w Warszawie z Mokotowa czy Żoliborza do Śródmieścia. Słowacja jest pięknym i gościnnym krajem. Porozumiewanie się z jej mieszkańcami zaś łatwe ze względu na bliskość języków. Warto więc pomyśleć urlopie tam, czy wyjeździe weekendowym.

Zwłaszcza, że to blisko, a wiele popularnych krajów poza Unią Europejską nadal jest nieosiągalnych ze względu na czasy zarazy. W trzeciej i ostatniej części tej ogólnej relacji z podróży studyjnej na Słowację napiszę głównie o tym, jak to „niegdyś bywało”. O kraju, naszych z nim ponad tysiącletnich związkach oraz podróżowaniu do niego w innych czasach, z paszportami lub innymi dokumentami, po pokonaniu biurokratycznych, i nie tylko przepisów. A następnie opublikuję cykl bardziej szczegółowych relacji z miejsc i obiektów odwiedzonych w trakcie tej podróży, o których na razie tylko wspomniałem, a wartych bliższego poznania.

Zdjęcia autora

a