Wydrukuj tę stronę
niedziela, 23 kwiecień 2017 08:19

Ostatnie dni książki? Wyróżniony

Napisane przez
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Fot. negativespace.co Fot. negativespace.co Fot. negativespace.co

23 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Piękna nazwa w kalendarzu i kilka newsów w mediach jednak nie wystarczą. Polacy generalnie odwracają się od książek oczami.

W coraz większej liczbie mieszkań, obowiązkowy niegdyś mebel - biblioteczka - jest całkowicie nieobecna i to nie wyniku zakończenia produkcji przez IKEA. Jak podaje Biblioteka Narodowa w raporcie “Stan czytelnictwa w Polsce w 2016” upublicznionym w kwietniu br., w 22% gospodarstw domowych nie ma żadnej książki. Nawet kucharskiej. Nawet “Pamiątki pierwszej Komunii Świętej”. Ani Biblii. Kiedyś przynajmniej towarzyszyły nam książki telefoniczne. Gdzie te czasy, kiedy podczas pierwszej wizyty w domu, lustrowaliśmy stan jego biblioteczki, a świadomi tego jej właściciele, wykładali przed oczy, co bardziej ambitne (aczkolwiek nie zawsze przeczytane) lektury.

Snobizmu na książki już raczej nie ma.

Tam gdzie biblioteczka jest, zajmuje najwyżej jedną półkę. Według danych zebranych przez Bibliotekę Narodową 64%  z istniejących domowych bibliotek zawiera mniej niż 50 książek. Używanie słowa “domowa biblioteka” jest w tym przypadku przesadzone. Zaledwie około 2% domowych bibliotek zawiera 500 książek i więcej. 500 książek, to nie jest żadna imponująca liczba, biorąc pod uwagę, że zwykle znaczna część tego zbioru jest dziedzictwem po rodzicach, dziadkach a nawet pradziadkach. Nie wszyscy przecież stracili dorobek poprzednich pokoleń na wojnie, w wodzie, ogniu i podczas przeprowadzki. Tym bardziej zastanawiające jak to się dzieje, że jest tak wiele gospodarstw domowych nie ma żadnej książki. Wygląda na to, że nie tylko ich właściciele nie kupują książek, ale nawet wyrzucili, te, które zostały im dane w spadku i prezencie. A jeśli jest inna przyczyna… Czy organizowane regularnie w naszej Ojczyźnie, akcje bookcrossingowe mają aż tak wielką siłę wysysania, że Polacy bezrefleksyjnie oddają swoje książki jak tylko je nabędą, skutkiem czego nie mają nic na własnych półkach?

Może Polacy, którzy borykają się przecież z problemami mieszkaniowymi i ciasnotą, masowo przerzucili się na czytelnictwo elektroniczne?

Od niemal dwudziestu lat mocno kibicuję rozwojowi książki elektronicznej. Jest to rozwiązanie z wielu względów idealne. Po pierwsze pozwala to pozostawić trochę przestrzeni w naszych domach wypełnionych już przecież starszymi wydaniami (1% gospodarstw domowych ma powyżej 1000 książek). Po drugie pozwala wygodnie czytać w podróży ze smartfona, laptopa, tabletu czy czytnika (jak kto lubi i jak może). Po trzecie, mimo absurdalnej, wysokiej stawki VAT (23%) e-booki zazwyczaj jednak są tańsze niż ich papierowe odpowiedniki (a gdyby nie stawka VAT, to były naprawdę konkurencyjne cenowo). Po czwarte wydania elektroniczne znoszą problem czasu i przestrzeni - raz wprowadzona do obiegu książka powinna być gotowa do nabycia natychmiast i w dowolnym miejscu naszej planety (a nawet poza nią, jeśli będzie tam internet). E-booki to koniec z wyczerpanymi nakładami, niedostępnością wydań, kłopotami z dystrybucją. Brzmi wspaniale - prawda? Niestety, podobnych mnie fanów e-booków trudno szukać w naszym pięknym kraju. Tylko 7% respondentów czytało w 2016 roku e-booka. Również 7% słuchało jednego audiobooka. To więcej niż dotąd, ale ciągle nisza w niszy.

Aż 48% Polaków zostało zaklasyfikowanych w badaniu Biblioteki Narodowej jako “generalnie nieczytający”.

Trudno mi sobie wyobrazić bardziej obraźliwe termin, jakim można kogoś obrzucić. “To, to je wyróżnia, to emocjonalne odrzucenie lektury, a zwłaszcza książek” - piszą autorzy raportu BN. Pojawia się pytanie - gdzie są nasi psychologowie? Czy emocjonalne rany jakie zadała tym ludziom w dzieciństwie przymusowa lektura “Naszej szkapy” i przejrzenie w hipermarkecie “50 twarzy Greya” można w jakiś sposób uleczyć? Czy da się zorganizować jakąś grupową i obowiązkową psychoterapię? A może seanse powinny odbywać się za pomocą mediów publicznych drogą masowej hipnozy?

Nadal najliczniej czytają młodzi: studenci i uczniowie - uspokajają nas twórcy raportu. W młodych nadzieja. Aż 72% młodzieży uczącej się czyta książki. Aż?  Halo? A co z 28% procentami uczniów i studentów nic czytających? Jakim cudem przechodzą przez kolejne etapy edukacji? Czy naprawdę można w Polsce skończyć studia nie czytając? Wygląda na to, że ponad jedna czwarta uczniów i studentów daje radę.

Są jeszcze inne przerażające wieści. Otóż w ubiegłym roku 44% przedstawicieli kadry zarządzającej i specjalistów nie przeczytała ani jednej książki. Zatem również książki z wiedzą specjalistyczną. Ani książki o zarządzaniu. Ani poradnika jak udawać inteligenta. Pytanie kto rządzi Polską - pytanie w tym przypadku absolutnie nie polityczne - jest jak najbardziej zasadne.

Jako pisarz mam dość rozwiniętą wyobraźnię, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jak to zrobić, żeby przez cały rok nie przeczytać ani jednej książki. Nie potrafię sobie wyobrazić jak studiować nie czytając książek, ani jak być specjalistą albo menedżerem pozbawionym choćby jednej w roku fachowej lektury. Rozumiem natomiast, że nie wszyscy mają aspiracje intelektualne. Ale na Boga, tak wiele książek wydawanych współcześnie nie wymaga w ogóle takich aspiracji! Chciałoby się rzec - ludzie, czytajcie cokolwiek! Zawsze coś to może dać. Niestety, jak tylko uświadomimy sobie, że “Main Kampf” doczekał się właśnie pierwszego powojennego, legalnego wydania, a dzieła Lenina, jeszcze kurzą się na niejednym strychu i w piwnicy, możemy dojść do zgoła innego wniosku.

Czy jest jakaś dobra wiadomość w raporcie Biblioteki Narodowej?

Jest i to nawet kilka.

Pierwsza, że Biblioteka Narodowa widzi jeszcze sens prowadzenia badań nad czytelnictwem.

Druga, że Biblioteka Narodowa w ogóle istnieje, pomimo coraz mniejszego zainteresowania książkami. Kto wie, czy za kilka lat, nie zostanie przekształcona w oddział Muzeum Narodowego, gdzie kustosze będą oprowadzać szkolne wycieczki i pokazywać “Zobaczcie dzieci, to jest książka”.

Trzecia dobra wiadomość, to to, że w roku 2016 ukazało się w Polsce 34.205 książek (w tym dwie napisane przeze mnie ;-).Jednak według wskaźników czytelnictwa, to stanowczo za dużo. Profesje takie jak pisarz, wydawca, bibliotekarz trzeba wpisać na listę zawodów ginących, a ich ostatnich przedstawicieli otoczyć ustawową ochroną. Nic to nie pomoże, ale przynajmniej będzie można powiedzieć, że coś się robi. Bo póki co, wygląda na to, że na skuteczne podniesienie poziomu czytelnictwa wśród Polaków, a przynajmniej przerwanie tej degrengolady, od lat nikt nie ma pomysłu.

 

Miłosz Kamil Manasterski, pisarz, poeta, Prezes Związku Pisarzy Katolickich

 

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL