Naiwni, którzy wybrali komunikację miejską, przejeżdżali trzy przystanki autobusowe - od ul. Żwirki i Wigury do ul. Postępu - w poniedziałkowym porannym szczycie nie krócej niż 40 minut. Przed otwarciem, pod koniec ubiegłego tygodnia, węzła Marynarska trwało to mimo wszystko krócej. Drogowcy zafundowali kierowcom pięć pasów, z których przed ul. Taśmową pozostają dwa. Auta osobowe przejeżdżają w miarę sprawnie, natomiast autobusy, nie mając buspasa, tkwią bezradnie w kilometrowych korkach. Jedynie rowerzyści poruszają się do przodu z narażeniem życia, bez ściezki rowerowej zmuszeni są bowiem do lawirowania na zatłoczonej jezdni między samochodami. Po takiej porannej dawce horroru i stresu wzrasta u mnie poziom morderczych zamiarów wobec urzędników, drogowców i wszystkich wolniej poruszających się osób.
Przejeżdżając w niedzielne popołudnie Południową Obwodnicą Warszawy - od węzła Warszawa Zachód do węzła Marynarska - oprócz zdziwienia, że schowano ją w szczelnym murze ekranów, zachwycałam się nową inwestycją. Horror komunikacyjny w poniedziałkowy poranek na ul. Marynarskiej ostudził mój zapał. W powszedni dzień, a szczególnie w godzinach szczytu, po Warszawie nadal nie można jeździć normalnie. W tej części miasta nie ma prostego rozwiązania w postaci tramwaju, czy metra, które są jedyną alternatywą dla beznadziejnie zatłoczonych ulic.
{jumi [*8]}