W poniedziałek wielkanocny nad ranem, we wsi Dobra koło Limanowej, pojawiają się poowijane słomą maszkary. Nic nie mówią tylko turkają, mruczą, a czasem na blaszanym rożku zatrąbią. Ręce i nogi oplecione są słomianym powrósłem, mają słomiane kamizelki, czasem kolorowe spódnice. Na głowach noszą spiczaste słomiane czapy zakończone kilkoma warkoczami. Twarz zasłania im futrzana maska albo usmolona pończocha z wycięciem na nos i oczy. Noszą wiadra z woda i zmyślne sikawki, którymi polewają idących do kościoła. Starszych tylko troszkę, ale młodszych, zwłaszcza dziewcząt – nie żałują.