Wszystko jest pię{jumi [*4]}trową manipulacją. Religia stała się elementem pop-kultury. Wykształcenie akademickie jest własną parodią – doktoraty robi się z telewizyjnych seriali. Ten opis wydaje się pesymistyczną i realistyczną zarazem diagnozą stanu naszej cywilizacji w 2010 r. Tymczasem ta wizja powstała w 1998 r. w książce Rafała Ziemkiewicza „Walc stulecia", wznowionej właśnie przez lubelskie wydawnictwo fabryka słów.
Ziemkiewicz stworzył wyrafinowaną konstrukcję powieściową, która najbardziej przypomina słynną powieść Mario Vargasa Llosy „Ciotka Julia i skryba". W świecie wymyślonym przez narratora (u Llosy w radiowych słuchowiskach, u Ziemkiewicza w grach o epickim rozmachu) na początku jest niesamowicie i burzliwie. W świecie rzeczywistym wszystko wydaje się uporządkowane i zaplanowane, choć pojawiają się niepokojące i tajemnicze elementy (ale tak też bywa w życiu). W miarę rozwoju akcji świat rzeczywisty coraz bardziej się komplikuje, aż prowadzi to do jakiegoś wariactwa. Na koniec oba światy się łączą i na siebie wpływają.
Świat gry jest w tej konstrukcji bardziej realistyczny, bo pokazuje życie w przeszłości, gdzie wszystko jest materialnie uchwytne, sensualne, estetycznie określone, gdzie uczucia są prawdziwe, choć tylko się wcielamy w bohaterów. Czyli świat fikcji jest prawdziwszy od tego rzeczywistego, bo w tym ostatnim większość czasu spędza się w tzw. gniazdach, gdzie nasz mózg łączy się z wirtualnym światem. Nic dziwnego, że bohaterowie za dawnym światem tęsknią, bo wydaje im się prawdziwy i mityczny. Lubią go odkrywać tak jak archeolodzy odsłaniają zapomniane cywilizacje. Ziemkiewicz stworzył narrację trudną, lecz bardzo atrakcyjną. I tu znowu nasuwa się podobieństwo do innej wielkiej powieści Llosy – „Rozmowa w katedrze".
Na poziomie mechanizmów społecznych wszystko jest kreacją, programowaniem i manipulacją. Polityka jest właściwie fikcją, bo globale (globalne koncerny) mogą wylansować i zniszczyć każdego polityka i każdą ideę. Czyż nie do tego zmierzamy w naszym wspaniałym postpolitycznym świecie? Najważniejsza jest rozrywka, która służy do uszczęśliwiania (czytaj: ogłupiania) mas, ale one wcale nie czują się z tym źle, bo nie mają punktu odniesienia. Wizja Ziemkiewicza jest wprawdzie antyutopią, ale jest to aksamitny totalitaryzm. Zwykli ludzie to nie wykorzystywani do pracy proleci, jak u George'a Orwella w „Roku 1984", lecz pseudo-anarchiści, którzy wyżywają się (muzycznie, tanecznie i erotycznie) w swego rodzaju postdyskotekach. Generalnie jest to wizja społeczeństwa dobrobytu, całkiem bezpiecznego, choć raczej dalekiego od wspólnoty ludzi wolnych. Ale czyż nie do tego zmierza większość wysoko rozwiniętych państw, żeby wspomnieć o Skandynawii czy Singapurze?
Czytanie książek nie jest, jak u Raya Bradbury'ego w „Fahrenheit 451", zakazane, ale nie jest praktykowane. Jeśli już ktoś czyta, jak policjant Walter Schida, to zaraz się okazuje, że jest kimś wyjątkowym, że ma misję.
Oczywiście istnieją w tym świecie jacyś „oni" (prawdziwa, ponadpolityczna władza), ale są tajemniczy, mało widoczni i dla przeciętnych ludzi właściwie przeźroczyści. Ich dzieci pewnie są zblazowane, bo to zapewne one (tzw. pastuszkowie) szukają specjalnych wrażeń mordując i zjadając ludzi. Ale nic nie wskazuje na to, że ktoś chce ich jakoś gorliwie ścigać. To taki krwawy folklor, jaki we współczesnym świecie stanowią seryjni mordercy czy nastolatkowie strzelający w szkołach do swoich rówieśników.
Wszyscy należą do jakichś globalnych korporacji, które dbają o ich ubezpieczenia, zdrowie i obsługę prawną, a każdy wolny strzelec – jak główny bohater Orin Bethlen – prędzej czy później zostaje namierzony, bo ludzie zbyt wolni są z istoty podejrzani. Zorganizowana przeciw niemu prowokacja, która wiedzie go do aresztu, to sposób na włączenie go do systemu, bo w końcu ratuje go jakiś tajemniczy mocodawca. I Bethlen staje się pionkiem w czyjejś grze, choć nie bardzo wie w czyjej. Paradoksalnie na tej prowokacji coś zyskał, bo poznaje kobietę życia i wydaje mu się, że przeżył z nią miłość życia, taką w stylu Heloizy i Abelarda czy Romea i Julii. Taką, o której się marzy – on sam wydaje się sobie ostatnim naprawdę zakochanym na Ziemi. Ale czy na pewno to było szczere, skoro ta kobieta została do swojej roli zaprogramowana?
Niespodzianką powieści Ziemkiewicza jest jego głęboka wiedza o kobietach, jakiej nie powstydziłyby się wybitne pisarki w rodzaju Joyce Carol Oates czy Flannery O'Connor. Zaskakuje opis naszych kompleksów i grzechów wobec kobiet, szczególnie dotyczy to mężczyzn twórców. Zaskakuje też niesamowita wiedza Rafała Ziemkiewicza o tzw. normalnym małżeństwie, które normalne jest tylko do chwili, gdy się nie porysuje skorupy w której się ono ukrywa. Psychologowie mogliby się uczyć od autora, jak narasta kryzys w związku i czym się kończy obcowanie z dwoma kobietami naraz. To bardzo interesujące dopowiedzenie tego, co odkrył już Dostojewski w „Idiocie".
Czy w tym świecie wszystko zmierza do dekadencji, infantylizacji i jakiejś formy Matriksu? Niekoniecznie, bo w nowych katakumbach kiełkuje nowa-stara prawdziwa wiara, oparta na wartościach, które stworzyły zachodnią cywilizację. Czy tym z katakumb się jednak uda?
Rafał A. Ziemkiewicz „Walc stulecia", fabryka słów 2010
Stanisław Janecki, dziennikarz, publicysta. Absolwent fizyki, filozofii i historii sztuki. Odbył studia doktoranckie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Stypendysta Max-Planck-Institut zur Erforschung der Lebensbedingungen der wissenschaftlich-technischen Welt w Starnbergu (Niemcy), Europejskiej Agencji Badań Jądrowych CERN w Genewie (Szwajcaria), Amerykańskiej Agencji Informacyjnej, Rijksmuseum w Amsterdamie (Holandia). Pracował w wielu zawodach w Polsce i za granicą. Od połowy lat 90. związany z tygodnikiem „Wprost”, gdzie był dziennikarzem śledczym, a od lutego 2007 r. do lutego 2010 r. pełnił funkcję redaktora naczelnego. Obecnie felietonista „Faktu”, współpracownik Programu III Polskiego Radia.
{jumi [*7]}