piątek, kwiecień 19, 2024
Follow Us
poniedziałek, 08 październik 2012 13:36

Teatr Kwadrat stawia na francuską komedię

Napisane przez Piotr Kitrasiewicz
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Teatr Kwadrat, "Co ja panu zrobiłem, Pignon?" Teatr Kwadrat, "Co ja panu zrobiłem, Pignon?" fot. teatrkwadrat.pl

Sztuka Francisa Vebera, specjalizującego się w komediach scenarzysty filmowego, reżysera i aktora, jest farsą i jako taka ma mnóstwo gagów oraz zaskakujących sytuacji uderzających widza swoim komizmem i prowokujących do nieskrępowanego śmiechu. „Co ja Panu zrobiłem, Pignon?" w Teatrze Kwadrat to komedia pełna nieporozumień i komplikacji.

Do hotelu w niewielkim mieście gdzieś we Francji wprowadza się dwóch panów. Jeden jest doświadczonym przez los fotografem. Pracuje dla podrzędnej agencji prasowej. Drugi to tajemniczy osobnik, któremu szczególnie zależało na tym, żeby zatrzymać się właśnie w tym konkretnym pokoju, dającym widok na wejście do sądu okręgowego. Pierwszy przyjął zlecenie wykonania serii zdjęć świadkowi koronnemu zeznającemu w procesie przeciwko mafii. Jednak ta praca to tylko pretekst, by nawiązać kontakt z żoną mieszkającą właśnie w tym mieście. Natomiast drugi z hotelowych gości ma zabić świadka koronnego strzałem z okna ze snajperskiego karabinu. A pokoje obu panów łączą drzwi. No i zaczyna się...
Oryginalny jest sam pomysł sztuki: zawodowy killer, chcąc nie chcąc, zajmuje się przeszkadzającym mu w wykonaniu zlecenia życiowym rozbitkiem próbującym popełnić samobójstwo. To punkt wyjścia do całej lawiny nieporozumień i komplikacji, które autorowi udało się zręcznie poprowadzić przez całą fabułę, zachowując wartką akcję oraz komizm sytuacyjny i dialogowy. Finał utworu cechuje pewna przewrotność. Oto Pignon nie popełnia samobójstwa, a nawet nabiera chęci życia. Ralf nie zabija swojej ofiary – świadka zeznającego przeciwko mafii. Luiza przekonuje się, że jej kochanek, psychiatra, jest zwykłym nadętym dupkiem i kontestuje swoje dalsze życie u jego boku, co jej mężowi pozwala mieć nadzieję, że będą ponownie razem. Wszystko to jest zgodne z konwencją, jako że komedia musi mieć przecież dobre zakończenie, ale dwuznaczna wymowa spektaklu polega na tym, że Francois i Ralf prawdopodobnie trafią do więzienia, a może nawet znajdą się w jednej celi, bo do drzwi pokoju wali policja, a oni siedzą bezradni na łóżku, obok leży karabin snajperski killera, a w dodatku w łazience leży zamroczony policjant. Po takim corpus delicti, jak zauważa Milan, Pignon niechybnie zostanie wzięty za jego wspólnika. I właśnie perspektywa, że Bogu ducha winny fotograf ma trafić za kratki razem z niedoszłym zabójcą, psuje trochę wymowę finału, aczkolwiek perspektywa ta samego zainteresowanego bynajmniej nie przeraża. Nie może wydawać się upiorna komuś, kto próbował powiesić się w łazience i urwał się z własnego sznura, kogo życie przytłacza i kto wmówił sobie, że killer jest jego prawdziwym przyjacielem. Wyobraźmy sobie jednak tę parę w jednej celi, skazanych latami na siebie i przebywających w świecie rządzącej się okrutnymi prawami instytucji totalnej. W takiej scenerii Pignonowi szybko klapki z oczu spadną - zwłaszcza, że rzekoma metamorfoza zabójcy jest nakreślona cienką i powierzchowną kreską, typową dla farsy, a nie dla dramatu psychologicznego.

Akcja utworu ani razu nie opuszcza wnętrza hotelowego pokoju. W tej scenerii kipi rozpacz fotografa, perfidia killera, histeria Luizy, głupota lekarza, wścibstwo boya hotelowego i gorliwość policjanta. Tygiel, jaki powstaje z tych emocji pod doświadczonym w komizmie piórem autora zmienia się w istną eksplozję zdrowego śmiechu. O zręczności pisarskiej Vebera świadczy również to, że w tej sztuce, napisanej w 1971 roku, zachowuje klasyczną jedność czasu, miejsca i akcji. Oczywiście, nazwać go współczesnym Molierem to gruba przesada, bo nie ma w tym utworze postaci o wymiarze Tartuffe'a, Harpagona czy Arganta, jak również satyry społecznej. Jest to po prostu znakomicie skonstruowana farsa, nawiązująca do najlepszych wzorów teatrów bulwarowych znad Sekwany. Odniosła ona międzynarodowy sukces, uwieńczony trzema ekranizacjami filmowymi. Pierwsza z nich powstała już w 1973 roku. Nakręcił ją Eduardo Molinaro, a w postać Pignona wcielił się znany pieśniarz Jacques Brel. W 1981 roku po sztukę Vebera sięgnęło Hollywood. Wielki Billy Wilder uznał, że para Pignon-Milan będzie świetnym polem do popisu dla aktorskiego duetu Jack Lemmon i Walter Matthau, czyli sławnych „Zgryźliwych tetryków". Oczywiście, amerykańska wersja została znacznie bardziej rozbudowana w stosunku do oryginału i nie było już mowy o jedności miejsca i czasu. W 2008 roku powstała kolejna ekranizacja – tym razem dokonana przez samego autora.

Siła komizmu „Co ja panu zrobiłem, Pignon" to nie tylko rola sytuacji i dialogów - to przede wszystkim odpowiednie ich odegranie. Można dodać, że ważna jest też reżyseria, ale w przypadku takiego samograja rola inscenizatora sprowadza się tylko do konwencjonalnej poprawności, czyli do stworzenia warunków dla wykonawców. Ci ostatni nie zawiedli, wydobywając z materiału scenariuszowego wszystko, co służyło uruchomieniu zabawy i śmiechu. Płaczliwym, ofermowatym i naiwnym w swojej prostolinijności Pignonem był Paweł Wawrzecki. Ralf Milan Grzegorza Wonsa bawił przede wszystkim aktorskimi etiudami w scenach, kiedy killer bełkocze i ledwo się porusza po zastrzyku uspokajającym, a następnie nabiera nienaturalnej, połączonej z drgawkami werwy po wstrzyknięciu mu amfetaminy. Jako Wolf, psychiatra-bufon, wystąpił Andrzej Grabarczyk, a prawdziwe perełki komizmu zaprezentowali w rolach drugoplanowych: Marek Siudym i Andrzej Nejman. Jedyna rola kobieca, Luizy, żony Pignona, należała do Renaty Dancewicz, i wypadła nieco blado - może dlatego, że aktorka nie miała szczególnego pola do popisu komediowego. Ot, typowa heroina sceniczna, po prostu niezbędna w akcji, i tyle.
Najbliższe przedstawienia sztuki „Co ja panu zrobiłem, Pignon?" będzie można zobaczyć 12, 13 i 14 października o 19.30 w Teatrze Kwadrat na scenie przy al. Niepodległości 141 w Warszawie.

{jumi [*7]}

a