Zapobiegliwi nerwowo przeglądają przewodniki i komentarze w internecie. Ostrożni dopytują na forach i konsultują się z placówkami dyplomatycznymi. Miłośnicy przygód zadowalają się ogólnymi opiniami, a ekstremiści ze szczoteczką do zębów w kieszeni czekają na lotniskach na okazję. Łączy ich jedno.
Wszyscy potrzebują rzetelnych informacji na temat ewentualnego celu podróży. Fundamentalne pytanie Jechać, nie jechać?
Potrzebuje dookreślenia – dokąd? I dlaczego właśnie tam? A może gdzie indziej?
Autor I tomu „Jechać, nie jechać”, człowiek obdarzony wieloma talentami, bogatym życiem wewnętrznym i wysoką kulturą ułatwia nam zadania związane z wyborem miejsca podróży. Co ciekawe, nie ukrywając swoich preferencji, daje możliwość swobodnego wyboru. Nie tworzy emocjonalnej presji znanej nam z folderów, czy periodyków turystycznych, że tam musimy być. Nie podnosi ciśnienia za pomocą nawałnicy przymiotników
„Jechać, nie jechać?”, dzięki zastosowanej skali ocen, w aż piętnastu kategoriach, to świetne i profesjonalne, narzędzie do odnalezienia miejsca dla siebie. Kto pod palmę, kto do filharmonii czy muzeum, komu architektura jest kompletnie do niczego nie potrzebna, a kto chce natury i kultury – każdy wynajdzie coś dla siebie w mierzalnej skali. Tylko, że to nie jest przewodnik. Gdyby to był przewodnik, to wspomnienie o pijanym szalonym i agresywnym operatorze ratraka usiłującym rozsmarować całą rodzinę na austriackim stoku byłby jeszcze na miejscu. Ale sceny z kastracji stukilowych wieprzków, lub działań lekko wstawionej fińskiej weterynarki byłby się nie zmieściły. Gdy czytamy trzy strony wspomnień z życia, ciekawych, a niekiedy wręcz porywających i zastanawiających przygód młodego weterynarza, czy o tym jak krótkim listem rozmiękczył serce ministerialnego urzędnika decydującego o życiu i karierze – w tym życiu erotycznym i rodzinnym – to dostajemy coś więcej niż recenzję, tu rzucę „cudownym” potworkiem językowym z branży turystycznej - „destynacji”. Książka która miała być przewodnikiem, zaczyna wciągać nas do innego świata.
Do historii o Pociągu przyjaźni i moskiewskich dyskotekach, do Singapuru do którego Polacy jeździli za chlebem w latach osiemdziesiątych i naiwnie zostawiali hinduskim handlarzom pieniądze. Do świata który kształtuje człowieka zdolnego przekazać innym nieco wiedzy i wartości. I nie chodzi o ślepą wiarę w to co czuje lub głosi autor, widzimy co go napędza, poznajemy jego dystans do życia i wydarzeń, i chętnie tu czy tam się nie zgodzimy, bo jest z czym. „Jechać nie jechać?” to dobra książka, nie przewodnik, nie przewodniko-ranking po 39 krajach jak możemy się dowiedzieć z okładki, ale dobry debiut. Debiut jak przystało na czasy nowoczesne z własną stroną www.jechacniejechac.pl. Dodatkowo cieszy mnie, że mam z głowy pomysł na prezent dla kilkorga moich przyjaciół, a jeszcze bardziej to, że będą mi wdzięczni.
źródło recenzji: Polska The Times