Autorzy filmu "Księżyc Jowisza" próbowali podejść do tego w trochę nowatorski sposób, wplątując w historię problemy współczesnego świata. Teorytecznie z tej wybuchowej mieszanki miał wyjść dramat, ale mi samemu trudno dopasować ten film do konkretnego gatunku.
Można jednak oddać Kornélowi Mundruczó, że daje nam kilka lekcji z życia. Porusza zarówno kłopoty z rasizmem, uchodźcami, terroryzmem, jak i naszą, szarą codzienność. A to wszystko dzięki jednej osobie, głównemu bohaterowi - Aryanowi. Syryjczykowi, który próbował przedrzeć się za europejską granicę i został postrzelony w trakcie ucieczki. Przeżywa, ale w niewytłumaczalny sposób zaczyna lewitować. Przypadkowo trafił pod opiekę lekarza Sterna, który widzi w nim duże szanse jako dodatkowy zarobek.
I tu właściwie powinienem się zatrzymać, jeżeli chodzi o sam scenariusz. Sama realizacja zebrała mieszane reakcje światowych krytyków - od entuzjazmu do krytyki. Premiera odbyła się podczas festiwalu Cannes, gdzie Mundruczó był nominowany do Złotej Palmy. W polskich kinach będzie można oglądać już pod koniec stycznia. Na pewno warto spojrzeć na ideę głównie z ciekawości, dla porównania jak wygląda węgierskie kino.