Wydrukuj tę stronę
piątek, 04 marzec 2016 00:00

Rozmowa z Jerzym Zalewskim, reżyserem „Historii Roja czyli w ziemi lepiej słychać" Wyróżniony

Napisane przez mat. pras
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Tylko niemożliwe ma sens – z Jerzym Zalewskim, reżyserem m.in. „Historii Roja czyli w ziemi lepiej słychać", „Obywatela poety" i „Oszołoma", rozmawia Agnieszka Żurek.

Agnieszka Żurek: O wchodzący właśnie na ekrany film „Historia Roja czyli w ziemi lepiej słychać" walczył pan sześć lat. Spodziewał się pan, że będzie tak trudno?
Jerzy Zalewski: Tak, znając polskie środowisko filmowe i medialne spodziewałem się tego. Temat Żołnierzy Wyklętych wciąż jest niewygodny dla wielu środowisk zakorzenionych finansowo bądź mentalnie w PRL-u. Pod adresem filmu pojawiały się również zarzuty w rodzaju twierdzeń, że opowieść o Żołnierzach Wyklętych nie może zawierać na przykład scen picia alkoholu, czy palenia papierosów. Dlaczego? Ponieważ są to z kolei elementy nieakceptowanej przez część środowiska patriotycznego kultury współczesnej. Chciałem jednak nakręcić film prawdziwy, nie sztuczną laurkę, wejść w dialog z młodymi ludźmi, także tymi, którzy o Żołnierzach Wyklętych nie wiedzą jeszcze nic.

Skąd wybór głównego bohatera?
Właśnie z chęci poszukiwania dialogu z młodymi widzami. „Rój" to postać, z którą mogą się identyfikować, wspólnie przeżywać walkę wewnętrzną i rozmaite dylematy, zmagania o dojrzałość. Jak już nie raz wspominałem, „nauczyłem się" Wyklętych dzięki Janowi Białostockiemu. Jego dziadkiem był pierwszy dowódca Narodowych Sił Zbrojnych, płk Ignacy Oziewicz. Białostocki udokumentował około 100 godzin opowieści żołnierzy podziemia niepodległościowego, a następnie udostępnił mi te materiały. Dzięki nim poznałem historię „Roja". Bardzo mnie poruszyła i zapragnąłem opowiedzieć ją młodym ludziom, używając współczesnego im języka. Mój film to opowieść nie tylko o dziejach naszego podziemia niepodległościowego, ale także o walce z polskim patriotyzmem odbywającej się również współcześnie.

Przykładem są tutaj chociażby kłody rzucane pod nogi przez TVP i PISF.
Tak, „Historia Roja czyli w ziemi lepiej słychać" dzieje się w pewnym sensie w dwóch wymiarach – historycznym i współczesnym. Co ciekawe, wystąpiła tutaj nawet pewna zbieżność czasowa. Przedstawione na ekranie losy prezentują ostatnie sześć lat życia Mieczysława Dziemieszkiewicza. Walka o „Historię Roja" także trwała sześć lat. To bardzo długo. Była ona nie tylko zmaganiem o patriotyczną wymowę filmu, ale także o samodzielność twórczą. Nie obyło się bez poniesienia pewnych konsekwencji. Jeśli jednak nie próbuje się robić rzeczy niemożliwych i takich, o które trzeba zawalczyć, szybko następuje u twórcy degradacja – powiedziałbym – człowieczeństwa. Ten film to gra o coś więcej niż o przedstawienie losów Żołnierzy Wyklętych – to gra o polską sztukę i o właściwy wymiar polskiej kultury. Nie chodzi jedynie o to, żeby oddać hołd poległym żołnierzom, ale także o to, aby zrobić to jak najpiękniej i w najszerszym wymiarze. Było oczywiście warto, choć te sześć lat było dla mnie czymś w rodzaju aresztu domowego. Miałem poczucie, że znalazłem się w bagnie, gdzie każdy ruch może poskutkować zapadnięciem się głębiej w grzęzawisko. Nie byłem wówczas w stanie zaangażować się mentalnie w jakikolwiek inny projekt. Dopiero teraz zaczynam o tym myśleć.

I czym chce się pan teraz zająć?
Myślę o filmie opartym na dziełach Józefa Mackiewicza. Mamy na ziemi ograniczony czas i moce twórcze. Czemu zatem nie skupić się na robieniu rzeczy wartościowych?

„Rój" to postać historyczna, a zarazem symboliczna?
Chciałem, żeby „Rój" był kimś w rodzaju Froda z „Władcy Pierścieni". Żeby tak jak on, niósł ze sobą pierścień – symbolizujący wartości, których nie można się wyrzec bez utraty duszy. Tyle, że Frodo miał świadomość, dokąd ma zanieść swój pierścień. „Rój" tego nie wiedział. Niesiony przez niego pierścień zamieni się w pewnym momencie w pierścionek zaręczynowy. Miłość nie może się jednak ziścić w tym okrutnym czasie. Można zatem powiedzieć, że pierścień zawiódł „Roja" – zawiódł do śmierci.

Albo do nieśmiertelności.
Otóż to. Wyklęci są nieśmiertelni. Na szczęście po ich testament sięga coraz więcej Polaków. Młodzi ludzie niejednokrotnie przeżywają szok, że powstanie antykomunistyczne miało miejsce tak niedawno, a oni o tym nic nie wiedzieli. Urodziłem się w 1960 roku, a zatem miałem 3 lata, kiedy zginął ostatni żołnierz podziemia niepodległościowego, Józef Franczak ps. „Lalek". Tymczasem przez większość swojego życia nie wiedziałem o nim nic. Pojęcie „Żołnierze Wyklęci" uważam za niezwykle trafne. Oni rzeczywiście zostali wyklęci z naszej pamięci i z naszych sumień. Kiedy czytałem w szkole teatralnej słuchowisko Zbigniewa Herberta pt. „Lalek", nie miałem pojęcia, kto był w istocie jego bohaterem. Dopiero w trakcie pracy nad filmem „Obywatel Poeta" zrozumiałem, że Herbert w sposób ezopowy oddał Józefowi Franczakowi hołd w swoim słuchowisku. Zakpił tym samym totalnie z niczego nieświadomych komunistycznych politruków.

Powiedział pan kiedyś, że poważną przeszkodę w zachowaniu godności stanowi we współczesnej Polsce strach, który stał się elementem naszej tożsamości. Strach przed czym?
Przed samodzielnością i ryzykiem, czyli tak naprawdę przed wolnością. Oferuje się nam dzisiaj rzeczywistość ładnie wypolerowaną i dobrze ubraną, ale taką, w której tak naprawdę nie możemy sami o sobie stanowić. Jesteśmy otoczeni niewidzialnym drutem elektrycznym wyznaczającym nam granice naszego „wybiegu". Tymczasem zagranie w życiu o coś więcej wymaga podjęcia ryzyka. Zewsząd słyszymy natomiast: „o nic nie graj, poczekaj, wszystko z czasem samo do ciebie trafi – dzięki istnieniu naturalnego obiegu dóbr".

Żołnierze powstania antykomunistycznego umieli żyć inaczej. Wydaje nam się czasem, że do ocalenia narodowego sumienia potrzeba ogromnych rzesz ludzi. Tymczasem Wyklętych nie było wcale tak wielu.
Tych żołnierzy było maksymalnie 200 tysięcy. Legionistów Marszałka Piłsudskiego było niewiele ponad stu. To nie zbiorowość danego narodu jest w stanie zmienić jego historię, ale jego najwartościowsze jednostki.

Co roku w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych uczestniczy coraz więcej młodych ludzi. Z czego to wynika?
Świat jest jakoś tak zbudowany, że wówczas, kiedy jest już naprawdę bardzo źle, nagle niespodziewanie wyrasta skądś niebywałe piękno i odradzają się najwyższe wartości. Kiedy wszystko wydaje się już zupełnie zgniłe, obrzydliwe, przeżarte cynizmem i korupcją, nagle nie wiadomo skąd znajdują się jacyś kibice, którzy wywieszają na stadionach olbrzymie transparenty upamiętniające naszych największych bohaterów. To jest tęsknota za tym, co najważniejsze – za godnością i honorem.

Dlaczego młodzi widzowie mają pójść na „Historię Roja" do kina?
Zobaczą atrakcyjny narracyjnie, emocjonalny w przekazie, przygodowy film, pełen scen akcji i, mimo powagi wydarzeń, poczucia humoru. To z jednej strony. Z drugiej zobaczą rekonstrukcję zatajanej historii najnowszej, swoich rówieśników, którzy w imię wartości – BÓG, HONOR, OJCZYZNA – walczą o swój los, walczą o Polskę. Niektórzy z młodych widzów zobaczą także odniesienia do naszej współczesności, do dzisiejszego zabijania tożsamości i patriotyzmu. Film zrobiłem po to, aby w tej współczesności się odnaleźli.

Więcej o filmie TUTAJ.

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL