piątek, grudzień 13, 2024
Follow Us
piątek, 11 czerwiec 2010 13:22

Remastering Listy Schindlera Wyróżniony

Napisane przez Michał Fajbusiewicz
Oceń ten artykuł
(1 głos)
Prof. A. Skotnicki w gabinecie prof. Karskiego (Muzeum Miasta Łodzi) Prof. A. Skotnicki w gabinecie prof. Karskiego (Muzeum Miasta Łodzi) Fot. Michał Fajbusiewicz
Był rok 1997. Kraków – uliczka w centrum Starego Miasta. Rozpoczynam zdjęcia do filmu dokumentalnego „Człowiek, którego nie ma na liście Schindlera". Z okna przedwojennej kamienicy wychyla się bohater tego filmu - dr Ryszard Ores, krakowski Żyd, mieszkający od lat w Nowym Jorku.

„To tu, w tym oknie stał profesor Aleksandrowicz, ja byłem na ulicy, w tłumie złapanych przez gestapo. Krzyknął do mnie łap... i rzucił biały lekarski fartuch. Udawaj sanitariusza, dodał, zamykając okno. Tak uratowałem się z likwidowanego getta". Kiedy nagrywałem tę scenę z moim późniejszym przyjacielem Ryszardem Oresem, nie sądziłem, że wieczorem poznam jednegoRyszard Ores, z uczniów, nie żyjącego od lat profesora Juliana Aleksandrowicza (słynnego lekarza krakowskiej Akademii Medycznej, później Uniwersytetu Jagiellońskiego, twórcy kliniki hematologii, ale przede wszystkim pioniera polskiej transplantacji szpiku). Uczniem tym był obecny profesor Aleksander Bartłomiej Skotnicki, kierownik Katedry i Kliniki Hematologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagielońskiego – człowiek, który uratował życie przynajmniej pięciuset chorym. Jak się okazało, bohater mojego filmu od lat przyjaźni się z profesorem, a połączyła ich pasja związana z historią, nie tylko Krakowa.
 

Uratowani w ogrodach
Właściwie lekarzem chciał być od zawsze. Nie było tak trudno spełnić dziecinne marzenia, bowiem matka Aleksandra Skotnickiego pracowała jako psycholog w klinice słynnego, nie tylko w Krakowie, profesora Aleksandrowicza (w 1958 r. w prymitywnych warunkach szpitalnej świetlicy dokonał pierwszego w Polsce przeszczepu szpiku kostnego). A mały Alek bywał tam nie raz i ten świat wciągnął go całkowicie. W 1972 r. został absolwentem Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Krakowie. O pracę w Krakowie było trudno, został więc wolontariuszem w klinice prof. Aleksandrowicza (stałe zajęcie znalazł przy... sekcjach zwłok w Zakładzie Anatomii Patologicznej). Był zafascynowany profesorem, a szczególnie metodami jego pracy. „Z jednej strony fascynowałem się tym ciekawym człowiekiem, który nas, studentów traktował jak partnerów - zapraszał do swojego domu w Krakowie i w Rożnowie. Dyskutował z nami, uczył i pytał o nasze wrażenia i wnioski – chciał się od nas, studentów uczyć nowego, kreatywnego spojrzenia

 

 "Profesor Aleksandrowicz uczył nas, że tylko wtedy można skutecznie leczyć ludzi, gdy pacjent jest naszym partnerem i wspólnie podejmujemy walkę o jego życie"

- Aleksander B. Skotnicki o profesorze co sam ratuje i utrwala pamięć o ratujących kiedyś

 

To oczywiście bardzo nas nobilitowało" – wspomina Skotnicki. „Z drugiej strony, jako syna psychologa, zawsze mnie interesowało to, co profesor nazywał psychosomatyką, czy wpływem czynników psychicznych na stan somatyczny organizmu. Koncepcja profesora, zakładająca wpływ czynników psychicznych na funkcjonowanie naszych organizmów, była zgodna z moją wizją realizowania się w medycynie. Ponadto świat dostępny jedynie pod mikroskopem był dla mnie jak dzieło sztuki. Po roku wolontariatu udało mi się otrzymać etat młodszego asystenta". 20 lat później szefował już Klinice Hematologii. Ale zanim to nastąpiło, przebył ogromną drogę, poznając tajniki zawodu także poza krajem. Odbył m.in. 12-miesięczne stypendium Fulbrighta w George Washington University, a także stypendia i staże w Ottawie, Londynie, Kinszasie i Seattle. Do tego należy doliczyć dorobek naukowy w Polsce, blisko 350 publikacji naukowych, w tym 12 znaczących pozycji podręcznikowych.
Dzięki temu Aleksander Skotnicki stał się jedną z ważniejszych postaci światowej hematologii i transplantologii klinicznej. Zapraszano go na dziesiątki kongresów medycznych na świecie, sam również zorganizował kilkanaście zjazdów naukowych w Polsce. „W tej klinice co dzień stykamy się ze śmiercią. Za czasów profesora Aleksandrowicza niemal każdego dnia umierali chorzy. Wielu kolegów mi współczuło, trudno im było zrozumieć, jak mogłem pracować w takiej Umieralni. Wiele osób przestało tu pracować, gdyż nie wytrzymywali presji. Udało mi się przetrwać, aczkolwiek nie było to łatwe. 10-osobowe sale, ze wspólną toaletą na końcu korytarza dla 50-ciu chorych. Ostre dyżury, na których przyjmowaliśmy chorych z zagrożeniem życia, zawałem serca, śpiączką cukrzycową, a najczęściej z niewydolnością oddechową, zapaleniem i obrzękiem płuc. To z kolei było źródłem śmiertelnych infekcji dla chorych z białaczką lub niewydolnością, z aplazją szpiku. Jeden chory mógł zaszkodzić drugiemu" – opowiada profesor. Dziś to już zupełnie inna klinika. Unikalna aparatura medyczna, separatki z łazienkami, obrazami na ścianach, telewizory, komputery na szafkach chorych. Wszystko to zasługa profesora Skotnickiego.
Ale najważniejsze są jego osiągnięcia naukowe. Od lat z dobrymi efektami pracuje nad rozwojem nowych metod chemio–immuno- radioterapii u chorych z białaczkami i chłoniakami. Dzięki temu udało się stworzyć w krakowskiej klinice warunki do przeprowadzania zabiegów transplantacji szpiku. W efekcie zespół Skotnickiego uratował na tej drodze życie ponad pięciuset pacjentom. „Przy dzisiejszych metodach leczenia, można całkowicie wyleczyć co drugiego chorego z ostrą białaczką" - twierdzi profesor, dodając jednocześnie, że: „lekarz może istotnie pomóc w walce z chorobą, ale pacjent sam musi chcieć żyć, chcieć walczyć o swoje życie. Lekarz nie może nie brać pod uwagę, jakim człowiekiem jest pacjent, jakie ma dążenia, jak potrafi pokonywać trudności życiowe w każdej sferze". Za sprawą Skotnickiego, raz w roku w Krakowie odbywa się swoiste święto „uratowanych". Kilkuset pacjentów, którym dokonano przeszczepu szpiku, spotyka się na specjalnym koncercie, będącym symboliczną pochwałą dla życia, dla tych którzy pokonali próg śmierci (występowali m.in. Edyta Górniak, Jacek Wójcicki, Andrzej Sikorowski, Beata Rybotycka, Leszek Wójtowicz, Marta Bizoń, Katarzyna Jamróz, Anna Tretter).
Jest to też okazja do spotkań ludzi, którzy wcześniej się nie znali, a połączył ich i tchnął wiarę w życie profesor Skotnicki. Wzruszenie, łzy, bezinteresowna wdzięczność – to nagroda dla profesora, który korzystając z okazji zaprasza „wyleczonych" do uniwersyteckiego ogrodu na spotkanie z chorymi czekającymi na operację. Mają dodać otuchy tym, na których czyha śmierć...


Lista Schindlera
Również za sprawą swego nauczyciela, profesora Aleksandrowicza (wybranego w plebiscycie „Gazety Wyborczej" Krakowianinem Stulecia w dziedzinie nauki), Aleksander Skotnicki pochłonięty jest też zupełnie inną pasją. Dzięki kontaktom swego mentora, Skotnicki, jako jego asystent, w latach 70-ych i 80-ych miał możliwość poznania wielu naukowców i lekarzy odwiedzających Kraków. Jeden z nich – profesor Avinoam Zlotnick z Jerozolimy skłonił Skotnickiego do spisania i przekazania do Instytutu Yad Vashem historii swojej babki, Anny Sokołowskiej - nauczycielki, która życiem przypłaciła ukrywanie w czasie okupacji swoich żydowskich uczniów. Sokołowska była kresową patriotką, przewodniczącą Związku Kobiet Polskich. Pochodziła z Żytomierza. Za tę działalność ukarano ją zsyłką na Sybir. W 1905 r. ukończyła Uniwersytet Jagielloński, wcześniej regularnie pokonując 600 kilometrów dzielące Kraków od Żytomierza. Po rewolucji bolszewickiej straciła majątek rodzinny i już jako wdowa z trojgiem dzieci przeniosła się do odradzającej się Polski, gdzie w Nowym Sączu pracowała w gimnazjum jako nauczycielka. Kiedy pomagała swym żydowskim uczniom, miała blisko 70 lat. W 1987 r. Instytut Yad Vashem poprosił Aleksandra Skotnickiego o przekazanie materiałów dokumentujących działalność jego babki. Dwa lata później został zaproszony wraz z matką do Jerozolimy, aby na wzgórzu Yad Vashem posadzić Drzewko Sprawiedliwych, upamiętniające Annę Sokołowską. Ta wizyta stała się dla profesora impulsem, aby zainteresować się historią społeczności żydowskiej, stanowiącej przed wojną jedną trzecią populacji Krakowa. Korzystając z różnych kontaktów naukowych, dotarł do wielu jeszcze żyjących krakowskich Żydów w Izraelu, Francji, Anglii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii, Wenezueli. Wszystko zaczął dokumentować, a aparat fotograficzny stał się jego drugim długopisem. „Zorientowałem się, jak piękną polszczyzną mówią ludzie, którzy w dzieciństwie zostali wychowani na poezji i prozie polskich poetów i pisarzy, jak tamte lata spędzone w Krakowie uważają za jedne z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejsze w ich życiu. Mimo rozpowszechnianego, zwłaszcza tuż przed wojną, antysemityzmu, mimo tego, co stało się podczas okupacji, mimo utraty większości swych najbliższych podczas Zagłady w Polsce, ci ludzie nadal kochają Kraków, pamiętają, wzruszają się na jego wspomnienie" – opowiada profesor.
Długo też zastanawiał się, jak można uratować tę pamięć, jak dokumentować to, czego dziś już nie ma, co zniknęło. Nawiązując stale nowe kontakty, zaczął gromadzić fotografie oraz dokumenty, głównie przedwojenne. Tak powstały głośne krakowskie wystawy, m.in. „Dwa Oblicza Krakowskich Żydów", „Rola Oskara Schindlera w Ratowaniu Krakowskich Żydów", „Farmacja i Medycyna za Murami Krakowskiego Getta", „Okupacyjny Kraków na uratowanych fotografiach". Na tę ostatnią wystawę zaprosił syna nazistowskiego gubernatora Hansa Franka – Niklasa, który przyjechał do Krakowa po raz pierwszy po wojnie. Kiedy przed przyjazdem telefonicznie profesor pytał go, kogo chciałby spotkać – odpowiedział: „tylko ofiary prześladowań mego ojca i tych co z nim walczyli". Tak doszło m.in. do spotkania z profesorem Wolskim - ostatnią żyjącą ofiarą Sonderaktion Krakau (aresztowanie profesorów UJ 7 XI 1939) oraz z profesorem Kaweckim, który podłożył bombę na torach, którymi miał przejechać pociąg z salonką Franka, udającego się z Krakowa do Lwowa. Pociąg się wykoleił, ale Hans Frank przeżył. Syn oprawcy spotkał się także z ocalałymi Żydami. „To było bardzo traumatyczne spotkanie" – opowiada profesor.
W czasie swej penetracji historii krakowskich Żydów, szczególnie zainteresował się postacią pochodzącego z Czech Niemca, Oskara Schindlera, który w swej krakowskiej fabryce naczyń emaliowanych uratował blisko 1200 Żydów. Sporą pomocą dla Skotnickiego była lista adresowa byłych Schindlerowców, przygotowana w 1993 r. przez Leopolda Pfefferberga podczas kręcenia filmu „Lista Schindlera". Profesor przez kilka lat dotarł do 60 osób uratowanych przez Schindlera, odwiedzając kilkanaście krajów w Europie, Ameryce i Australii. Wynikiem tej swoistej kwerendy jest książka Skotnickiego „Oskar Schindler w oczach uratowanych przez siebie krakowskich Żydów". Wspaniałe wydawnictwo, bogato ilustrowane unikalnymi zdjęciami opisuje okupacyjną rzeczywistość Krakowa, zwłaszcza losy społeczności żydowskiej. Profesor przedstawił kolejne etapy realizacji hitlerowskiej doktryny „ostatecznego rozwiązania", ale przede wszystkim zamieścił wspomnienia i dokumenty związane z działalnością Oskara Schindlera. Nic nie ma większej wartości historycznej niż relacje naocznych świadków.
Ponad 20-letnia działalność profesora na niwie ratowania od zapomnienia, przyniosła dziesiątki przedsięwzięć, które trudno w jednym tekście opisać. Już coraz mniej jest tych, co są żywą historią dobrych i złych czasów Krakowa, a głównie żydowskiego Kazimierza. Za sprawą działalności Aleksandra Skotnickiego udało się wiele uratować od zapomnienia, ale i odkryć rzeczy i fakty, o których nikt nigdy by nie wiedział.


Nagroda Karskiego
Łódź – koniec sierpnia 2009 r. Obchody 65. rocznicy likwidacji Getta Litzmannstadt. Z całego świata zjechało na te uroczystości kilkuset Żydów, wśród nich blisko stu uratowanych z Getta. Wśród gości spotykam profesora Aleksandra Skotnickiego. Choć nie zajmuje się historią łódzkich Żydów, to przyjechał tu szukać śladów związanych z jednym z najsłynniejszych łodzian, Janem Karskim - legendarnym kurierem AK, człowie- kiem, który pierwszy –jesienią 1942 - powiadomił przywódców Zachodu o Holokauście. Szczególnie szuka kontaktu z działaczami organizacji żydowskich z USA, bowiem Karski po wojnie osiadł w Waszyngtonie i był wykładowcą na Uniwersytecie Georgetown. A głównym powodem tego zainteresowania jest przyznanie przez Żydowski Instytut Naukowy w Nowym Jorku profesorowi Skotnickiemu, Nagrody imienia Jana Karskiego i jego żony Poli Nireńskiej. Ma ją odebrać wkrótce w Krakowie. Z tej okazji chce wydać skromną publikację – album ze zdjęciami dokumentującymi działalność kuriera.
Kiedy spotykam się z profesorem na terenie łódzkiej Manufaktury, zaskakuję go informacjami, że w Pałacu Poznańskiego (obecna siedziba Muzeum Miasta Łodzi) jest gabinet Karskiego z wieloma pamiątkami i odznaczeniami oraz niektóre meble z jego waszyngtońskiego mieszkania (Karski przekazał je do Muzeum tuż przed śmiercią, w 2000 r.). Rano spotykamy się w gabinecie legendarnego kuriera AK. Skotnicki robi dziesiątki fotografii, ale snuje też kolejne plany. Od lat walczy, aby na krakowskim Zabłociu powstało muzeum poświęcone Oskarowi Schindlerowi i Sprawiedliwym. Odpowiedni projekt złożył Ministrowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Prezydentowi Krakowa. W muzeum ma się znaleźć dokumentacja obejmująca historie ludzi ratowanych i ratujących, ich życiorysy i zdjęcia. „Duma z tych Sprawiedliwych to za mało – powinniśmy w takim muzeum pokazać, w jaki sposób ratowano Żydów w Polsce, z jakim narażeniem życia. Ma to ogromne znaczenie dydaktyczne, historyczne i polityczne. Ludzie odwiedzający Auschwitz nie powinni wyjeżdżać z poczuciem, że na ziemiach polskich tylko
mordowano Żydów – również ratowano."
Wykorzystano fragmenty rozmowy Prof. dr Aleksandra B. Skotnickiego z Andrzejem M. Kobosem pt. „Każdy powinien budować mosty".

 

a