piątek, kwiecień 19, 2024
Follow Us
wtorek, 04 grudzień 2012 10:14

Czekając na koniec świata

Napisane przez Piotr Kitrasiewicz
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Czekając na koniec świata fot. teatrateneum.pl / Bartek Warzecha

Akcja sztuki Nikołaja Kolady, autora uchodzącego za jednego z najwybitniejszych współczesnych dramaturgów rosyjskich, rozgrywa się w zapyziałym miasteczku gdzieś na prowincji, tuż po transformacji ustrojowej.

Jest już Federacja Rosyjska, ale miasto nad Newą nosi jeszcze nazwę Leningradu, a nie Sankt Petersburga. Tytułowa bohaterka, Olga, uchodzi na najładniejszą dziewczynę w miasteczku i jest obiektem westchnień mężczyzn, stąd przydomek „Merylin". Nie wiadomo jednak dokładnie w jaki sposób miałaby wzbudzać to pożądanie, skoro od lat nie wychodzi z domu, bo jest „chora". Z tą chorobą to zresztą dziwna sprawa, dziewczyna miewa wizje Boga, jako starszego Pana z długą białą brodą. Trudno orzec, czy cierpi ona na chorobę psychiczną, czy też jest współczesnym wcieleniem starorosyjskiej jurodiwej czyli świętej-szalonej?

W spektaklu wyreżyserowanym przez Bogusława Lindę wątek ten został zredukowany do minimum, bo inscenizator skupił się na tym, co być może jego zdaniem dla publiczności nad Wisłą jest najbardziej czytelne czyli na mrocznym realizmie i beznadziei życia na rosyjskiej prowincji.
Olga ma kochanka, brutalnego chama z sąsiedztwa, Miszę, faceta żonatego i dzieciatego, który ją mierzi i którego w końcu wyrzuca. Czeka na zapowiedziany przez lokalną wróżkę na dany dzień koniec świata, którego pragnie, bo ma dosyć swojej nędznej egzystencji. Zaniedbywana i poniżana przez „bojową" i zapracowaną matkę, nie ma również kontaktu ze swoją zapitą siostrą - alkoholiczką, Inną, marzącą o wyrwaniu się z miasteczka-klatki. Ona także czeka na ogłoszoną w radio przez „Mołotowa" („Mołotow już dawno umarł" mówi Aleksy, ale Inna wydaje się tego nie rozumieć) apokalipsę, a oczekując nalewa sobie z butelki kolejne porcje wódki, żeby nie było „za smutno". Iluzoryczną szansę na odmianę losu stwarza przybycie lokatora. Jest nim przybysz z tej „lepszej" części Rosji, właśnie Aleksy, młody człowiek zatrudniony w miejscowym kombinacie, pozorny idealista rozkochany w wielkiej literaturze rosyjskiej. Olga widzi w nim czystość, nieśmiałość i delikatność, i pragnie ocalić go przed skalaniem miejscowym brudem, a nawet przed utratą życia, bo Aleksy został dwukrotnie pobity przez zazdrosnego Miszę. Namawia go do wyjazdu, a nawet kupuje mu bilet (wyszła więc z domu wbrew swojej chorobie?). Z kolei Inna pragnie wyjechać z nim, byle dalej od tego miejsca. Zazdrości Oldze, że ma mężczyznę, nawet takiego „zasrańca", jak Misza. Ona sama nie ma nikogo. „Chłopy są jak klop. Zajęty, albo zasrany" wyrzuca z siebie swój ból siostra tytułowej bohaterki. Dużo jest wulgaryzmów w tym utworze, podobnie jak przemocy, bo brutalność, drapieżność, wódka, prymitywny seks, a przede wszystkim brak jakichkolwiek perspektyw i poczucie beznadziejności to codzienny świat bohaterów. Świat w którym nie warto i nie ma po co żyć, świat, który aż prosi się o apokaliptyczny koniec. Świat bez Boga, bo nawet swoją, przynoszącą ulgę, wizję Pana z brodą Olga w końcu odrzuca.

„Merylin Mongoł" zrobiła teatralną karierę na świecie, i nic dziwnego, bo wydaje mi się, że autor napisał ją pod kątem oczekiwań zachodniej publiczności (polscy widzowie również są w stosunku do Rosji zachodnią publicznością). A raczej tego, w jaki sposób Kolada sobie te oczekiwania wyobrażał. Jest w tym jakaś cepeliada na odwrót, czyli epatowanie nędzą, drapieżnością, prymitywizmem i beznadzieją. Bez tych cech żaden rosyjski dramat robiący światową karierę nie mógł się obejść, wystarczy przypomnieć chociażby „Wujaszka Wanię" Czechowa czy „Nad dnie" Gorkiego. Dramat Kolady w inscenizacji Lindy wydaje się momentami tak bardzo stereotypowy, że widzowie zamiast współczuć losowi bohaterów, reagowali na niego jak na komedię. To nic, że czarną, lecz jednak zabawną. Śmiech wzbudzały przede wszystkim soczyste dialogi, ale nie tylko, bo w skądinąd bardzo realistycznej scenie, kiedy Misza katuje Aleksego, siedząca w pobliżu mnie starsza pani chichocząc zwróciła się do swojego męża z uwagą: „Oj, bo nas tu pobiją".

Słabości oryginalnego tekstu (na podstawie tego utworu wydaje się dziwić wysoka pozycja autora, nie tylko w jego kraju), wynagrodziła znakomita gra aktorów. Olga Sarzyńska jako Merylin, Agata Kulesza (Inna) i Dariusz Wnuk (Aleksy) brawurowo przedstawili swoje role, a Marcin Dorociński stworzył wyrazistą, ponurą kreację jako ciemny typ – cyniczny i brutalny Misza. Nie sposób zresztą odmówić Koladzie talentu do kreowania wyrazistych figur scenicznych; pisze on w taki sposób, żeby aktorzy mieli co zagrać, a jest to przecież podstawa techniki dramaturgicznej. Sam Linda także dał z siebie dużo jako reżyser, gładko przeprowadzając akcję z jednego planu do drugiego, aczkolwiek i on nie uniknął błędów. Na przykład, scenę pobicia Aleksego przez Miszę umiejscowił w bocznym korytarzu widowni, na wysokości pierwszych pięciu rzędów. Sprawiło to, że osoby zajmujące miejsca po drugiej stronie widowni nie mogły dokładnie widzieć co dzieje się na zaimprowizowanej klatce schodowej.

W sumie inscenizacja wydaje się bardziej udana od samego utworu. Dodajmy, że jej atrakcyjność wzmocniło muzyką na żywo trio w składzie Bartłomiej Krauz, Fabian Włodarek i Robert Siwak. A co grali? Między innymi piosenkę z serialu „Jan Serce" oraz tango z filmu „Noce i dnie", co było wyraźnym ukłonem w stronę lokalnej widowni. Czy taką samą funkcję spełniał Mickiewicz, wymieniony przez Aleksego jako jeden z największych myślicieli, obok Tołstoja i Sokratesa?

Teatr Ateneum. Nikołaj Kolada: Merylin Mongoł. Przekład: Jerzy Czech. Reżyseria Bogusław Linda. Scenografia: Małgorzata Szczęśniak.

{jumi [*7]}

a