Murten, podobnie jak pobliski Fryburg, założył potężny ród Zähringenów. Leży w zachodniej Szwajcarii, na granicy wpływów dwóch języków i jest w większości niemieckojęzyczne. Jego francuska nazwa brzmi Morat. Dodatkowego uroku dodaje mu jezioro Murten (Murtensee lub Lac de Morat), z szuwarami, dzikimi kaczkami i statkami wycieczkowymi.
Muzyka i ciasto z karmelem
Największą atrakcję turystyczną stanowi zespół średniowiecznych murów obronnych (XIII-XV w.), po których można spacerować wokół całego miasta. Z góry doskonale widać stare kamieniczki z zawsze brązowymi dachami. Innych nie ma. I ani jednej anteny, ani jednego talerza telewizji satelitarnej! Nic nie może szpecić jedynej w swoim rodzaju średniowiecznej panoramy. Myśl o wyprowadzeniu z Murten samochodów jednak zarzucono – miasto musi normalnie żyć, inaczej zamienia się w atrapę, staje się martwe.
Jest kilka zabytków starszych – barokowa Wieża Berneńska z zegarem z 1712 roku z jedną tylko wskazówką, ratusz z klasycystyczną fasadą i zamek z XVIII wieku. Na dziedzińcu zamkowym, a także w kościołach – protestanckim, czyli Deutsche Kirche i katolickim, zwanym Französische Kirche – odbywa się w sierpniu festiwal muzyki poważnej Murten Classic. W tym roku z trzema koncertami wystąpiła tu polska orkiestra Sinfonia Varsovia.
Ważne dla łasuchów: Murten słynie ze swojego Nidelkuchen, ciasta wypiekanego od trzech pokoleń w firmie Aebersold w sercu Starego Miasta. Jest to rodzaj słodkiej tarty z kilkoma warstwami tłustej śmietany i karmelu. Rozpływa się w ustach.
Zwycięska bitwa
O bitwie pod Murten dzieci uczą się w szkołach. W 1475 roku król Burgundii Karol Śmiały, nazywany też czasem Zuchwałym, wypowiedział Konfederacji Szwajcarskiej wojnę. Dostał baty już w pierwszej bitwie pod Grandson, ale to go nie zniechęciło. 22 czerwca 1476 roku doszło do drugiej bitwy, pod Murten właśnie. Był to prawdziwy pogrom! Zginęło 10 tysięcy burgundzkich rycerzy, a ich zwłoki wrzucono do jeziora Murten. Później zwycięzcy ułożyli stos kości, który jeszcze po trzystu latach, na początku XIX wieku lord Byron oglądał i opisał w „Wędrówkach Childe Harolda". Porównywał Murten do bitwy pod Maratonem, zachwycając się odwagą i walecznością Szwajcarów: Morat! the proud, the patriot field!
Z pola walki król Karol ledwie uszedł z życiem, poległ zresztą rok później w bitwie pod Nancy. Straty własne Związku wyniosły tylko 410 poległych, a sława taktyki wojennej Szwajcarów rozniosła się szeroko po świecie. Ponadto, jak pisze w swojej „Europie" Norman Davies, „miażdżące zwycięstwo Szwajcarów nad Burgundią w latach 1474-1476, kiedy po raz pierwszy poniesiono na pole bitwy czerwony sztandar z białym krzyżem, przysporzyło Związkowi szereg nowych członków – Fryburg i Solurę (1481), Bazyleę i Szafuzę (1501), a także Appenzell (1513)".
A dziury po pociskach z burgundzkich armat do dziś są widoczne na murach obronnych Murten.
Z armaty do słonia
Ulica Słonia? Do dziś tak się mówi, choć na planie miasta nie figuruje ani Elefantgasse, ani Elefantalle. Rodowity mieszkaniec Murten bez trudu jednak wskaże to miejsce: Rathausgasse. Miały tu miejsce tragikomiczne wypadki latem 1866 roku, kiedy zjechał do miasta cyrk „Bell & Myers" z Ameryki. W nocy po występie doszło do nieszczęścia: indyjski słoń po 14 latach wiernej służby zbuntował się, wpadł w szał, zabił swojego tresera i uciekł. Rycząc, niszczył wszystko, co napotkał na drodze. Przerażonym mieszczanom udało się w końcu zagnać go do klatki. Zdecydowali, że słonia należy zabić. Ale jak pozbawić życia tak wielkie i agresywne zwierzę? Wezwano na odsiecz wojsko z Fryburga. Dowódca plutonu artylerii nie namyślał się długo: Cel pal! I słoń padł od jednego strzału z sześciofuntowej armaty.
Odarto zwierzę ze skóry, poćwiartowano, a mięso następnego dnia sprzedano na targu (0,2 franka za funt). Władze miasta postanowiły wypchanego słonia pokazywać publiczności w specjalnie zbudowanym pawilonie. Jednak inwestycja nie przyniosła spodziewanych zysków. Szkielet został więc sprzedany za 3 tysiące franków do Muzeum Historii Naturalnej w Bernie, a ostatecznie trafił do Instytutu Anatomicznego tamtejszego uniwersytetu. Skóra zaginęła w latach 30. minionego wieku, prawdopodobnie wyrzucono ją na śmietnik.
{gallery}18784{/gallery}
Kula armatnia pozostała w Murten, można ją do dziś oglądać w tamtejszym muzeum.
Zielony raj
Po drugiej stronie Murtensee leży Mont-Vully, zielone wzgórze nazywane czasem fryburskim Beverly Hills. Tonące w kwiatach eleganckie posiadłości nad jeziorem, piękne pejzaże, łąki, pola, lasy, a przede wszystkim winnice na słonecznym stoku. Maleńkie w porównaniu z tymi nad Jeziorem Genewskim, najmniejsze w całej Szwajcarii – zaledwie 150 hektarów, ale pełne uroku.
W piwniczkach Mont-Vully odbywają się oczywiście degustacje szlachetnych trunków. Produkuje się tu głównie lekko musujące białe wino Chasselas, a także Pinot Noir. Do obu świetnie pasuje regionalny specjał: Vullykuchen, tarta na słono z kminkiem i kawałkami boczku. Danie pyszne, choć bardzo proste. W prawdziwym Beverly Hills pewnie nie zrobiłoby kariery.