S{jumi [*4]}porą grupą polskich dziennikarzy postanowiliśmy po wielu latach powrócić do kilku dobrze nam znanych republik, dawnego ZSRR: Armenii, Azerbejdżanu i Gruzji. Do tej ostatniej wjechaliśmy „tranzytowo", bowiem choć Armenia i Azerbejdżan ma całkiem sporą wspólna granicę, to od lat jest ona zamknięta. A wszystko za sprawa Kaukazu, a właściwie Górskiego Karabachu, o który spór już od wielu lat, z działaniami wojennymi włącznie, toczą te dwa dziś już wolne kraje. Mimo wielu podejmowanych starań, nie ma możliwości przekroczenia tej od dawna zamkniętej granicy. Pozostał więc nam tranzyt przez Gruzję, która w konflikcie jest z kolei z Rosją (Osetia). Gruzja na szczęście nie ma (póki co) sporów z Armenią i Azerbejdżanem. Kaukaz, który zajmuje zdecydowaną większość terenów tych górskich krajów, jest niewątpliwie jednym z najbardziej zapalnych i niebezpiecznych miejsc na świecie (szczególnie na terenach należących do Rosji).
ROPA , KAWIOR ..... i polskie ślady.
Baku – stolica Azerbejdżanu to trochę obce ciało w kraju Azerów. Obce, bo swym bogactwem i przepychem nie pasujące do reszty tego rządzonego autorytarnie, przez postkomunistyczną rodzinę Alijewów, kraju. Dzisiejsze Baku, to jakby trzy rzeczywistości. Pierwsza – tzw. wewnętrzne miasto (Stare Miasto) z zabytkami z okresu kiedy istniało tu Państwo Szirwan, druga - przebogata architektura z okresu boomu naftowego w Baku, czyli słynnej gorączki naftowej. Wiele budynków projektowali Polacy z najbardziej znanym pałacem milionera Zeynalabdina Tagiyeva – to dzieło architekta Józefa Gosławskiego (dziś Muzeum Historyczne). Są też polskie, literackie ślady – bowiem w Baku „rewolucyjnych zrywów" doświadczał Cezary Baryka – bohater „Przedwiośnia" Żeromskiego. I wreszcie trzecia „rzeczywistość" - współczesna stolica. Szokuje ona rozmachem inwestycji, choćby czteropasmowe drogi z dziesiątkami estakad i tuneli. Luksusowe osiedla, górujące nad miastem biurowce, czy też ogromne salony Jaguara, Porsche, które świadczą o bogactwie tego miasta i szybko bogacącej się, skorumpowanej, elicie. Kiedyś wokół Baku na wybrzeżu Morza Kaspijskiego górowały naftowe szyby – dziś kilkudziesięciopiętrowe, szklane, budujące się wieżowce.
Choć Azerbejdżan jest krajem muzułmańskim, to raczej nie widać tego na ulicach, kobiet z zakrytymi głowami tu niewiele. Komunizm zniszczył tu, podobnie jak w pozostałych republikach religię, która powoli odradza się, w póki co pustych na razie świątyniach. O czasach komuny trudno tu zapomnieć, bowiem na wszystkich ulicach spotkać można wielkie bilbordy z podobizną Hajdara Alijewa (dawnego sekretarza KC KPZR) i jego złotymi myślami, niedawnego Prezydenta Azerbejdżanu (zmarł w 2003 roku), którego dzieło - klanu rodzinnego - kontynuuje syn.
Azerowie są nader gościnnym narodem, choć może przesadnie przywiązującym wagę do wielominutowych toastów. Ale długie oczekiwanie na koniec tych przemówień wynagradza tu wszędobylski i nie drogi kawior ( około 10 $ puszka ) .... no i znakomity bimber, „wspomagany" miejscowymi, niezbyt szlachetnymi winami.
ŻYWA „CEPELIA"
Opuszczając bogate Baku, szokuje bieda, a nieraz i nędza w miasteczkach i wioskach rozrzuconych w górskich dolinach Kaukazu. Wszędzie ślady upadku wielkiego imperium (ZSRR), zniszczone kołchozy, ruiny fabryk i okropne klockowate budownictwo zwieńczone eternitem, bądź srebrna blachą. Uazami (YA3) – rosyjskimi jeepami - jedziemy dziesiątkami serpentyn do najwyżej położonej w Kaukazie miejscowości (2800 m n.p.m.) - aułu Xinaliq. Do niedawna prowadziła tu prawie niedostępna droga, możliwa do pokonania tylko samochodami terenowymi. Teraz wybudowano nową, asfaltową, ale jest ona regularnie niszczona przez rzeki, na niektórych odcinkach.
Ta wyprawa warta jest każdych pieniędzy (Uaz około 100 $): niezwykłe widoki, niebotyczne wąwozy, burzliwe rzeki górskie, masywy skalne urokliwego Kaukazu i wreszcie auł Xinaliq, porównywany przez niektórych do Tybetu i starej stolicy Ladah. Miejscowość bowiem zawieszona jest na zboczu góry, a swoją kamienną zabudową przypomina ową kaszmirską stolicę. Wszędzie unosi się dym ze stojących przed domami samowarów i zapach jedzenia (gotuje się tu bowiem na zaimprowizowanych kuchniach, przed domami). Na ścianach domów, na drewnianych prętach, wiszą kawałki surowego mięsa. Tak suszy się zapasy na zimę. Dość barwnie ubrane kobiety, otoczone wianuszkiem dzieci zapraszają do kamiennych domów, częstując zielona herbatą.
Jeśli ktoś odwiedzał skansen w Ciechanowcu, bądź łowickie chałupy, to właściwie nie musze mu opisywać wnętrz tych domów. Czas zatrzymał się tu w miejscu. I gdyby nie prymitywne odbiorniki telewizyjne... sądziłbym, że zostałem zaproszony do muzeum. Ręcznie malowane skrzynie (skrywające ubrania) ustawione jedna na drugiej po sufit, ręcznie ciosane stoły i krzesła, łóżka zaściełane makatkami i atłasowymi poduszkami ułożonymi w gigantyczne piramidy, no i dywany, dywany, dywany (na nich się śpi, bowiem łóżko jest tylko ozdobą izby). I jeszcze ciekawostka - mieszkańcy Xinaliq posługują się językiem, który jest światowym fenomenem - ma bowiem 77 liter.
PODRÓŻ Z PREZYDENTEM KACZYŃSKIM W TLE
Pokonując kolejne kilkaset kilometrów (tym razem już busem) docieramy do granicy Azerbejdżańsko - Gruzińskiej, którą pokonujemy pieszo przesiadając się po jej przekroczeniu do transportu, „tak bliskiej nam" Gruzji. Ale kilka minut wcześniej spotyka nas szokująca niespodzianka. Będąc jeszcze po stronie azerskiej - dowódca straży granicznej zatrzymuje nas i pyta (wiedząc, że ma do czynienia z grupą dziennikarzy): „dlaczego my Polacy nie chcemy nic zrobić dla tragicznie zmarłego Prezydenta Kaczyńskiego". Przyznam, że dawno nie widziałem takiej konsternacji jak zapanowała wśród kolegów. Zamurowało nas – państwowy urzędnik z taki diktum... Nagle jeden z starszych dziennikarzy zreflektował się i przemówił: A który z Waszych prezydentów tak godnie został pochowany – nasz leży wśród królów na zamku w Krakowie. Oficer spuścił z tonu i zmienił temat. Ale to nie koniec tematyki związanej z Lechem Kaczyńskim. Kiedy po trzech godzinach jazdy dotarliśmy do stolicy Gruzji – Tbilisi, kierowca pierwszy postój zorganizował w centrum na nowo nazwanej ulicy (obok Aleji Bucha) im. Lecha Kaczyńskiego. Wszyscy przy narożnych tabliczkach zrobili sobie pamiątkowe zdjęcia. I trzeba oddać głos prawdzie, że we wszystkich tych republikach, kult naszego prezydenta jest nie do przecenienia.
W Gruzji byliśmy krótko, jako że potraktowaliśmy ten kraj, jako tranzytowy (ostatnio byłem tu 4 lata temu) . Ale można zauważyć, że Gruzja po latach marazmu zaczyna stawać na nogi. Na prowincji i w miastach widać nowe inwestycje (np. piękny szklany most w centrum stolicy), odcięty przez Rosjan gaz, dociera teraz od przyjaźniejszych sąsiadów, co pozwoliło wielu mieszkańcom zlikwidować wstawiane do mieszkań „kozy" (piecyki grzewcze na drewno). W Gori – miejscu urodzenia Stalina zniknął jego pomnik, ale całkiem dobrze trzyma się muzeum z pamiątkami po nim... choć nie chwalonym już jako wielki przywódca narodu.
Ubiegające się przed laty o zimową olimpiadę Borżomi (znane ze słynnej wody mineralnej, dostępnej też w Polsce), jak wiemy nie dostąpiło tych zaszczytów (wygrało Soczi) i chyba dlatego popadają w ruinę cudowne drewniane wille o alpejskiej architekturze. Nie zmieniono także dotąd nazwy głównej ulicy – Stalina. Szkoda, bo to najznamienitsze uzdrowisko Kaukazu.
SKRADZIONY ARARAT
Na herbie Armenii (tu trafiliśmy pieszo pokonując granice z Gruzji) widnieje chyba najpiękniejsza góra Kaukazu - Ararat. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Ararat ... leży w Turcji. Ale ów Ararat dawniejszy i dzisiejszy symbol kraju Ormian jest świadectwem skomplikowanej i często tragicznej (ludobójstwo dokonane przez Turków) historii tego kraju i jego granic. Mało kto pamięta, że jeszcze ponad sto lat temu w Armenii nie było prawie w ogóle Ormian – wyparły je inne ludy. Do dziś więcej Ormian żyje za świecie - niż w tej 3-milionowej republice. Choć była to najmniejsza republika „wielkiego brata" , to stanowiło jedną z najbardziej uprzemysłowionych i bogatych. I dziś jest to nieszczęście tego kraju – fabryki upadły, ludzie zostali bez pracy – dlatego ponad 70% ludzi utrzymuje się z rolnictwa. Krajobraz postindustrialny tego kraju robi przygnębiające wrażenie. Jakby mało tych wszystkich „historycznych nieszczęść" - to w 1988 roku Armenię nawiedziło trzęsienie ziemi (25 tys. ofiar) , a niektóre miasta jak np. Gyumri. Odbudowują się do dziś.
Ale warto przyjechać do tego nader przyjaznego kraju, to bowiem prawie kolebka chrześcijaństwa (w IV wieku przyjęto chrzest). Choć dzisiejszy kościół nie podlega papieżowi, samodzielnie wybierając swojego Katolikosa nie wiele jest miejsc na świecie, gdzie można zobaczyć ukryte w górach kamienne przecudnej urody klasztory i kościoły sięgające VI wieku, kiedy Armenia była mocarstwem dla tego regionu. Kaukaz może tu nie tak urokliwy jak w Gruzji winem stojącej, ale stąd pochodzą najlepsze chyba koniaki na świecie (ortodoksi mówią, że to brandy) ze słynnym Araratem (30 letnim) na czele.
{jumi [*6]}