czwartek, kwiecień 18, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 121.
JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/6782.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/6782
środa, 28 marzec 2012 09:43

Odkrywanie piękna świata przez Marzenę Kądzielę Wyróżniony

Napisał
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Marzena Kądziela w Etiopii Marzena Kądziela w Etiopii fot. arch. M. Kądzieli

O zachwycie nad egzotycznymi miejscami i polskimi lasami, podróżach, które uczą tolerancji i sztucznych, turystycznych rajach opowiada w wywiadzie dla portalu Kurier365.pl podróżniczka Marzena Kądziela.

Jak zaczęła się twoja przygoda z podróżami?

Marzena Kądziela: Zaczęło się od marzeń w dzieciństwie, czytania książek podróżniczych i oglądania legendarnego programu Tony'ego Halika i Elżbiety Dzikowskiej „Pieprz i wanilia". Potem weszłam w dorosłe życie, skończyłam studia, założyłam rodzinę, urodziłam dzieci i na te podróże nie było ani czasu, ani pieniędzy. A potem zrobiło się tak – „pstryk" i wszystko się odmieniło. Przypadkowe zrządzenie losu zaprowadziło mnie aż na Karaiby i od tego czasu zwiedziłam już ponad osiemdziesiąt krajów.

 

A gdzie prowadziły cię twoje najwcześniejsze marzenia?

Do Peru i tajemniczego miasta Machu Picchu. Udało mi się zrealizować to marzenie dość szybko, kiedy już zaczęłam podróżować. Chyba dzięki Dzikowskiej i Halikowi Peru było dla mnie miejscem magicznym i wymarzonym.

 

A czy odwiedzenie tego miejsca coś zmieniło, czy podróżowanie było wtedy już na tyle powszechne, że była to kolejna podróż z rzędu?

O, nie! To była jedna z pierwszych moich podróży i wszystko nadal było magiczne, cudowne, zaskakujące, podniecające. Zresztą, odwiedziłam to miejsce tylko raz i z pewnością jeszcze kiedyś tam wrócę, bo nadal zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu.

{gallery}6782{/gallery}

Spytałem trochę przekornie, bo czytając twoje opisy czuć, że podróżowanie wciąż dostarcza ci nowych wrażeń. Jak to jest, że odkrywasz nowe rzeczy w miejscach, które często przypominają siebie nawzajem?

Dla mnie każda podróż jest wielkim świętem. Zarówno ta wielka, jak do Peru czy na Wyspę Wielkanocną, jak i nad polskie morze lub do lasu koło Końskich, gdzie mieszkam. W każdej podróży odkrywam coś nowego i pięknego. Potrafię się zachwycać zarówno białym piaskiem nad Morzem Karaibskim, jak i skrzywioną sosną w lasach świętokrzyskich. Trzeba się umieć cieszyć!

 

Czy są takie rzeczy, które można odkryć tylko w podróży?

W podróży można przede wszystkim odkryć siebie, swoje możliwości i doznania. Poznając przedstawicieli innych kultur, różniących się od nas kolorem skóry, oczu, tradycjami, językiem, odkrywamy również siebie – choćby przez pryzmat ich reakcji na nas, czy naszych na nich.

 

A czy czujesz, że podróże ciebie zmieniły?

Oczywiście. Nauczyły mnie przede wszystkim ogromnej tolerancji dla innych kultur, religii, dla ludzi o innym kolorze skóry. Ja byłam wychowana w rodzinie bardzo tradycyjnej, z małego miasteczka, gdzie wszystko było bardzo mocno poszufladkowane, poukładane. Tej tolerancji nie było zbyt wiele w moim środowisku, w szkole czy wśród sąsiadów. Ja natomiast poprzez podróże przekonałam się, że człowiek o czarnej skórze może być równie lub bardziej inteligentny ode mnie, mieć znakomite maniery, być oczytany, a człowiek z Chin lub Wietnamu może być bardziej przyjazny niż moja sąsiadka.

 

Zanim jeszcze zetknęłaś się z tą różnorodnością, jakie były twoje oczekiwania? Jak wyobrażałaś sobie odległe krainy?

Moja pierwsza daleka podróż zaniosła mnie do Republiki Dominikańskiej niemal dwadzieścia lat temu. Dominikanę znałam tylko z folderów turystycznych i jawiła mi się ona jako raj. Mój pierwszy artykuł podróżniczy nosi tytuł „Byłam w raju", aczkolwiek tytuł ten jest dość przewrotny. Faktycznie byłam w raju: rajem są cudowne plaże ciągnące się przez dziesiątki kilometrów, hotele, palmy, krajobrazy. Tak sobie wyobrażałam tę wyspę i nie zawiodłam się. Ale jest to raj tylko dla turystów. Podczas wizyty poznałam Antonia, lekarza i bardzo ciekawego człowieka, który był naszym przewodnikiem. Oprócz tego, że był bardzo wesoły i zabawny, wciąż śpiewał i pogwizdywał, jak to mają Latynosi we krwi, udało mi się go namówić na opowieści o swoim życiu i kraju. U nas trudno sobie wyobrazić, żeby lekarz pracujący na codzień w szpitalu zajmował się jeszcze oprowadzaniem grup turystycznych po Górach Świętokrzyskich czy po Warszawie. Antonio przedstawił mi kraj od innej, zupełnie niespodziewanej strony: że prąd mają przez 2 godziny dziennie, że nie mogą zrobić żadnych zapasów, kupić mleka dla dzieci, itd. Ta pierwsza podróż nauczyła mnie, żeby nie wierzyć tylko pięknym zdjęciom i folderom, ale że trzeba dobrze patrzeć i rozmawiać z ludźmi, żeby dowiedzieć się, jak się w danym kraju naprawdę żyje.


Czy utrzymujesz kontakt z ludźmi poznanymi podczas podróży?

Tak, aczkolwiek te znajomości korespondencyjne po pewnym czasie się urywają. Najdłużej wymieniałam maile z chłopcem z Etiopii, który nosił moje bagaże – tam dzieci, głównie chłopcy, zarabiają w ten sposób, że niemal na siłę odbierają przyjezdnym plecaki i torby, a potem daje im się jakiś mały datek; w ten sposób też szlifują języki obce i dowiadują się sporo o świecie. Ten chłopiec, towarzyszący mi w miejscowości Lalibela przez dwa, trzy dni, na tyle wzbudził moją sympatię, że oprócz zwyczajowych prezentów zdecydowałam się zostawić mu adres mailowy. Ja mu opowiadałam o Polsce, on pisał mi o sobie i to była najciekawsza przyjaźń. Choć kiedy się spotkaliśmy było on dużo młodszy od moich dzieci, to sympatyczne było, że niezależnie od różnicy wieku mogliśmy się wymienić informacjami wartościowymi dla nas obojga.

 

A jednocześnie to było zestawienie dwóch zupełnie odmiennych od siebie światów. Czy nie było dla ciebie na początku ciężkie odwiedzać miejsca takie, jak Dominikana czy kraje afrykańskie, a potem wracać do zupełnie innej rzeczywistości?

To jest zawsze niezwykle trudne. Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, kiedy wyjeżdżałam z Polski by odwiedzić kraj marzeń- Peru. Gdy znalazłam się wysoko w Andach, uderzyło mnie ubóstwo mieszkających tam ludzi. To wszystko, w połączeniu z brunatnymi kolorami i soroche [chorobą wysokościową], sprawiło, że kiedy wróciłam do Polski i jechałam z lotniska w Warszawie do moich Końskich, podziękowałam Bogu, że mieszkam w tutaj.

 

Same wakacje też mogą różnie wyglądać. Jak uważasz, czy jest różnica między podróżnikiem a turystą?

Oczywiście. Turyści jadą do hotelu, w którym najchętniej spędzają tydzień nawet nie wychodząc z niego. Szczególnie dotyczy to hoteli „all inclusive". Natomiast druga grupa to tacy, jak ja – sama bardzo lubię hotele wysokiej klasy, ale po jednym dniu już się nudzę i chcę jeździć, oglądać, zwiedzać, bo jestem ciekawa świata. I cieszy mnie, że coraz więcej ludzi, z którymi spotykam się w podróży, też ma takie zapatrywania i wolą odejść od tego pięknego basenu i czy to wynająć samochód, czy skuter, czy wsiąść do pociągu i pojeździć po okolicy.

 

Jakich rzeczy podróżny nie powinien robić w stosunku do miejscowej ludności, jej kultury czy środowiska?

To jest bardzo ważny temat – ja sama ciągle się uczę i podczas każdej podróży odkrywam coś nowego. Taką lekcją była dla mnie wizyta na wyspie Bali. Pojechałam tam spontanicznie, nie miałam nawet czasu na przygotowanie się czy zwyczajne poczytanie o kulturze i obyczajach. Zatrzymaliśmy się w małej wiosce, gdzie właśnie odbywało się jedno z wielu świąt – a na Bali święta odbywają się niemal codziennie. To konkretne można by porównać do naszych dożynek, kobiety w wysokich kielichach na głowach nosiły plony: owoce, warzywa, mięsa; było to niezwykle ciekawe, robiliśmy zdjęcia, przy czym towarzyszyła nam grupa dzieciaków. Ja bardzo kocham dzieci na całym świecie, a one zresztą chyba to czują i same lgną do mnie. Ja te dzieci otoczyłam rękami i zaczęłam je głaskać po głowach. W tym momencie matki strasznie na mnie huknęły – nie wiem, co mówiły dokładnie, ale widać było od razu, że zrobiłam coś niewłaściwego. Okazuje się, że to bardzo brzydki gest: nie wolno nikogo głaskać po głowie, ponieważ jest to jakby przerwanie duchowej więzi między człowiekiem a niebem. Nie wiedziałam o tym. Każda podróż jest nauką i warto się do niej przygotować – a jeśli już popełni się błąd, należy wyciągnąć z niego wnioski.


Na ile planujesz swoje podróże, a na ile są one spontaniczne?

Teraz to wszystko jest już trochę bardziej spokojne. Kiedyś bywałam w podróżach nawet dziewięć-dziesięć razy w roku. Dostawałam cynk i pytanie: „Jedziesz czy nie?" Odpowiadałam „Tak" – zawsze. Dopiero potem myślałam o tym, czy dostanę urlop w pracy, czy mąż zgodzi się zostać sam z dziećmi, czy będę mogła poprosić mamę, żeby przyjechała pomóc w domu... ale zawsze mówiłam „tak". Wtedy miałam parę godzin na spakowanie się. Miałam też taką sytuację, że następnego dnia po decyzji okazało się, że mam nieważny paszport, a wieczorem miałam już ruszać pociągiem do Berlina.

 

Udało się?

Dzięki pozytywnemu nastawieniu do świata zawsze się jakoś udawało. Szczerze mówiąc wolę właśnie spontaniczne decyzje – wiem, co trzeba włożyć do torby, szybko to robię i już lecę. Natomiast takie długie, planowane... jak teraz – od miesiąca wiem, że jadę do Birmy i już trochę dłuży mi się to oczekiwanie.

 

Czy kiedy chodzisz po dużym mieście, starasz się zgłębić jego historię, czy raczej chłonąć wrażenia i widoki?

Ja robię tak: najpierw chłonę wrażenia, najpierw oglądam, najpierw smakuję i wącham, a potem wieczorem zasiadam z książką lub z przewodnikiem. Wtedy wiem, o czym czytam, wiem jak wyglądała każda ulica i każdy kościół. Jeśli na początku przeczytam, a potem zobaczę, to niewiele mi to daje.

 

A jak się zmieniło podróżowanie? Podróżujesz od 20 lat i pewnie na początku wyglądało to zupełnie inaczej niż teraz.

Przede wszystkim my, Polacy, podróżujemy teraz bardzo dużo. Kiedy ja zaczynałam i wyjeżdżałam zimą do ciepłych krajów, wracałam opalona i znajomi patrzyli na mnie i się dziwili, że coś za bardzo się umalowałam . To było dziwne. Inni patrzyli na mnie ze zdziwieniem też dlatego, że zostawiałam swoje kilkunastoletnie dzieci na dwa-trzy tygodnie z mężem – miałam wrażenie, że mają mnie za złą matkę. Mój mąż i dzieci są bardzo wyrozumiali i zawsze pozwalali mi na realizację swoich pasji. Przede wszystkim zmieniło się to, że podróże nie są już tak koszmarnie drogie, jak były dawniej – teraz każdy może wyszukać tanie połączenie lotnicze w internecie. Podróże są dostępne dla znacznie większej ilości osób niż dawniej.

 

Według jakiego klucza wybierasz nowe cele?

W tej chwili sprawa jest trudna, bo byłam tam, gdzie chciałam pojechać. Nowe miejsce musi mnie wpierw do siebie przekonać. Na przykład ta Birma. Przekonuje mnie tym, że jeszcze nie jest tak mocno zadeptana przez turystów jak Tajlandia, a podobno znacznie bogatsza w zabytki. Chciałabym też na przykład znaleźć się w Polinezji lub na jakichś bardzo dalekich wyspach, żeby poczuć się tak, jak czuli się dawni mieszkańcy tamtych wysp. Chciałabym też znaleźć się na Biegunie, żeby się sprawdzić - zobaczyć, czy poradzę sobie z warunkami, których nie cierpię – z zimnem, śniegiem, lodem.

 

Dziękuję za rozmowę!

{jumi [*6]}

a