Wydrukuj tę stronę
niedziela, 12 luty 2012 21:01

Mali - w kraju tańczących Dogonów Wyróżniony

Napisane przez Arkadiusz Bińczyk / Wasze Podróże
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Urwisko Bandiagara i Kraj Dogonów są jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Mali. Urwisko Bandiagara i Kraj Dogonów są jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Mali. fot.: AB

Nie planowałem w tym roku odwiedzać Afryki. Po wyprawie do Ameryki Południowej na jakiś czas miałem już dosyć dalekich podróży.

Co innego krótki wypad do Portugalii czy Włoch, ale znów znosić długie i męczące przeloty samolotami, tygodnie poza domem spędzone w różnej klasy hotelach, uciążliwe i długotrwałe odprawy na lotniskach i granicach lądowych...  No i te wszystkie afrykańskie choroby, z malarią na czele, na którą niestety nie można się zaszczepić. Nie - myślałem - w tym roku już sobie dalekie wyjazdy odpuszczę... Stało się jednak inaczej.

W twardym postanowieniu pozostania w rodzinnym kraju wytrwałem długo. Zachwalanie przez przyjaciół organizujących wyprawę, atrakcji i dziwów Zachodniej Afryki - zniosłem dzielnie. Poszczególne punkty planowanej wyprawy, aczkolwiek bardzo kuszące (Mali ze swoją stolicą Bamako i miastami leżącymi nad Nigrem, rejs łodzią po rzece Bani, odwiedziny leżącego w pobliżu Sahary legendarnego Timbuktu, zwiedzanie  Senegalu i znanego z rajdów samochodowych Dakaru, wylegiwanie się na sławnych w całej Afryce plażach Gambii), też nie zrobiły na mnie spodziewanego wrażenia. Skapitulowałem kiedy dowiedziałem się, że ominie mnie wyprawa do tajemniczego Kraju Dogonów. Miejsca opisywanego m.in. w książkach Ericha von Danikena.

Przyszedł czas na przygotowania do wyprawy. Na początek odwiedziny w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie przy ulicy Żelaznej. Tam rejestracja, dwie godziny czekania, sprawdzenie jakie choroby występują w tej części Afryki, dobór odpowiednich (i nietanich) szczepionek. Poczym stałem się posiadaczem żółtej książeczki. Jest to o tyle ważne, że szczepienie na żółtą febrę jest obowiązkowe przy wjeździe na terytorium Mali i wspomniana żółta książeczka jest niezbędna przy składaniu wniosku o wizę w ambasadzie. Najbliższa ambasada znajduje się w Niemczech, ale nie jest to problemem, jeśli się korzysta z usług biura podróży. Operator turystyczny na szczęście załatwianie wszystkich niezbędnych formalności bierze już na siebie. My wybieraliśmy się na wyprawę do Afryki zorganizowaną przez Biuro Podróży Rainbow Tours SA.

Dostać się do Kraju Dogonów nie jest prosto. Wylecieliśmy z Okęcia o 18.00, a o godzinie 4.30, po międzylądowaniu w marokańskiej Casablance, znaleźliśmy się w blisko trzymilionowym Bamako, stolicy Mali. W ten sposób zaczęliśmy przygodę w jednym z najbardziej tajemniczych państw Afryki. Bamako (w luźnym tłumaczeniu „Basen Krokodyli"), podobnie jak całe Mali w ostatnich latach bardzo intensywnie rozwija się. A jeszcze w 1960 roku stolicę zamieszkiwało tylko 800 tysięcy osób.

Symbolem Bamako są trzy wzgórza leżące w centrum miasta. Pierwsze z nich, z Pałacem Prezydenckim na szczycie, nazywane jest Wzgórzem Władzy. Drugie na którym znajduje się kompleks szpitalny nosi nazwę Wzgórza Zdrowia, a trzecie wzgórze zaanektował na swoje potrzeby Uniwersytet Bamakijski i, jak się łatwo domyśleć, zwane jest Wzgórzem Nauki. U podnóża Wzgórza Władzy i Pałacu Prezydenckiego ma swoją siedzibę Muzeum Narodowe, jedno z najciekawszych w Afryce Zachodniej. Znajdują się tam trzy działy: archeologiczny, antropologiczny (z dużą ilością masek afrykańskich) i tkanin.

Po zwiedzeniu Bamako udajemy się do Segou, starej stolicy Mali (245 km, ok. 3 godziny jazdy). Segou to mieszanka tradycyjnej i współczesnej architektury, drugie pod względem wielkości po Bamako miasto Mali. Leżące nad Nigrem miasto w XIX wieku było stolicą imperium Bambara. Dziś słynie z kolorowych targów, miejsc do obserwacji ptaków i wycieczek pirogą na wyspę Kalabougoo, słynącą z wyrobów garncarskich.

Następnego dnia jeszcze tylko przejazd do stutysięcznego Mopti, (380 km, ok. 5 godzin jazdy autokarem) nazywanego „Wenecją Mali" i znaleźliśmy się u granic terenów zamieszkiwanych przez tajemnicze plemiona Dogonów, mojego prawdziwego celu tej wyprawy. Określenie „Wenecja Mali" dla największego i najbardziej gwarnego portu na Nigrze, wzięła się stąd, że Mopti znajduje się w rozlewisku rzek Nigru i Bani. W mieście warto zobaczyć Wielki Meczet Komoguel, zbudowany z gliny i piasku w sudańsko-saheliańskim stylu architektonicznym. Ciekawy też jest port rybacki z tradycyjnymi pirogami,  a także gwarny market na którym spotykają się wszystkie zamieszkujące Mali grupy etniczne: Bambara, Bobo, Bozo, Dogon, Fulani, Tuareg i Songha. Na targu warto nabyć bransoletki z brązu, złote kolczyki Fulanów, mosiężne posążki sprowadzane z Burkina Faso. Znajdziemy tu też wybór wszelakich odmian masek afrykańskich, a dla koneserów są nawet stare pistolety. Zachód słońca nad rozlewiskami rzeki Niger najlepiej podziwiać z pokładu tradycyjnej pirogi.

I wreszcie nadszedł kulminacyjny dla mnie punkt wyprawy. Z samego rana wyruszyliśmy ku legendarnej krainie Dogonów. Ich unikalna kultura jest jedną z najbogatszych w całej Afryce. Wioski z mnóstwem zawieszonych na półkach skalnych, mikroskopijnych domów, spichlerzy i pomostów, znajdują się na gigantycznym uskoku Bandiagara (ok. 150 km długości). Obecnie urwisko Bandiagara i Kraj Dogonów są jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Mali. W 1989 r. obszar ten został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.  

Jednak nie imponujące urwisko Bandiagara i ciekawa architektura, a właśnie kosmologiczna dogońska mitologia jest dla wielu powodem zainteresowania Dogonami.  Także w świecie nauki. Ta niezwykła mitologia jest dla wielu badaczy dowodem kontaktów Dogonów z obcymi cywilizacjami. Dogonowie wierzą, że świat żywych i zmarłych, ludzi i bóstw stanowi jedność, a człowiek rodzi się z podwójną duszą - żeńską i męską. Będąc w większości animistami, wierzą w niebiańską istotę Amma, która stworzyła jajo świata. Jajo składało się z czterech kluczowych elementów: wody, ziemi, powietrza i żelaza. Kiedy jajo drgnęło po raz siódmy, powstał obecny Wszechświat i wyłonił się z niego Wielki Nommo, czyli duch stwórcy, potem pojawiła się jego żeńska połowa, a następnie trzy pary Nommo, które stworzyły niebo i ziemię, pory roku, dnie i noce.

Ludzie to synowie Ammy-Nommo, protoplastów Dogonów. Przybyli oni na ziemię z planety układu Syriusza w Arce Nommo. Wylądowali przy akompaniamencie huków i płomieni nad jeziorem Debo. Dogonowie już kilkaset lat wcześniej od Europejczyków znali cztery księżyce galileuszowe (Callisto, Io, Europa i Ganimedes). Bardzo zaskakująca jest też ich wiedza o Syriuszu, czyli Psiej Gwieździe, najbliższej nam i najjaśniej świecącej podwójnej gwieździe. Syriusza A, zwanego przez nich Sigu Tolo, mogli Dogoni dostrzec gołym okiem, ale już Syriusza B (Po Tolo) odkryto dopiero w 1862 r. Syriusza B można zobaczyć tylko za pomocą teleskopu. Jak Dogoni posiedli tę wiedzę już kilkaset lat temu do dziś stanowi zagadkę, która intryguje badaczy i naukowców na całym świecie.

Ale my wróćmy do malowniczych wiosek Dogonów. Najpierw z Mopti jechaliśmy szutrową drogą do miasta Dourou (1 godzina), a następnie zjechaliśmy do podnóża klifu, by wreszcie zobaczyć dogońskie osady. Pierwotnie ten teren był zamieszkany przez mało znany lud Tellem, jednak około 1500 roku zjawili się tu nasi Dogoni. Miejsce spodobało się im bardzo, gdyż urwisko dawało dobrą pozycję do obrony przed napadami sąsiednich plemion, w tym łowców niewolników, a także chroniło przed atakami dzikich zwierząt. Do tych  niedostępnych i odizolowanych osad nie udało się dotrzeć ani potężnym muzułmańskim  władcom, ani francuskim kolonizatorom. Dopiero współcześni turyści dokonali tego, co nie udało się licznym armiom i zdobywcom. Pokonali tubylców, najeżdżając ich kraj licznymi autokarami i dżipami.

{gallery}6125{/gallery}

Więcej zdjęć z Mali, kraju tańczących Dogonów, znajdziecie tutaj.

Dogonowie, których w Mali żyje dziś około 600 tysięcy, są ludem rolniczym, żyjącym głównie z uprawy prosa.  To jedno z najbardziej tradycyjnych plemion malijskich. W Sangho pierwszej z wiosek, którą dane nam było odwiedzić tego dnia, zostaliśmy przywitani przez dogońskiego opiekuna religijnego. Nasz gospodarz, po oprowadzeniu po leżącej u podnóża masywu skalnego osady, zaprowadził nas do znajdujących się na jej skraju jaskiń. Groty, jak się okazało, były miejscem obrzędów religijnych tutejszych mieszkańców. Na ścianach znajdują się liczne kolorowe naskalne malunki.

W tym właśnie miejscu nasi gospodarze raz na trzy lata spotykają się i obchodzą uroczystości związane z wkraczaniem chłopców w wiek męski.  Wiąże się to z obrzezaniem wszystkich młodzieńców w wieku od 12 do 15 lat. Przy wejściu do jaskini znajdują się dwa kamienie. Na większym siada mistrz ceremonii, a na mniejszym kamieniu wspomniany już młodzieniec. Po szybkim acz bolesnym zabiegu chłopcy udają się do sąsiedniej groty, gdzie spędzają najbliższe 25 dni. Tam nawzajem się poznają, nawiązując relacje pokoleniowe i przyjaźnie, często na całe życie. Oczywiście sam zabieg odbywa się bez podawania żadnych środków przeciwbólowych, a okazanie strachu lub płacz jeszcze przez wiele lat po wkroczeniu w dorosłość jest powodem do dowcipów i wytykania palcem ofiary. Po tym wspólnie spędzonym przez chłopców okresie, z groty do wioski wracają już prawdziwi mężczyźni.

Niestety, w Mali ofiarą obrzezania padają nie tylko mężczyźni (w ich przypadku od biedy medycznie i higienicznie można to usprawiedliwić), ale także dziewczynki. Obrzezanie dziewcząt odbywa się w rodzinnych domach w wieku 5 lat. Bardzo często jest to powodem poważnych powikłań w trakcie zabiegu, jak i późniejszych,  pojawiających się już przy porodach, skutkujących dużą śmiertelnością ofiar tych strasznych zwyczajów. Rząd prowadzi akcję edukacyjną próbując zniechęcić Dogonów do tego rodzaju praktyk, jak na razie bez widocznych efektów.

Z jaskiń roztacza się przepiękny widok na wioskę i znajdujące się tam domy z płaskimi dachami oraz oryginalne niewielkie budyneczki pełniące role spichlerzy. Im więcej dany gospodarz ma takich spichlerzy w obejściu, tym większa jest jego zamożność i poważanie w wiosce. Na płaskich dachach domów mieszkalnych suszą się produkty rolne (m.in. milet, sorgo, proso, liście i owoce baobabu). Z przewodnikiem schodzimy w dół do wioski gdzie czekają na nas dzieci, które spontanicznie śpiewają miejscowe piosenki. Wszystko byłoby urocze, gdyby nie fakt, że za swoją pracę oczekują wynagrodzenia. I to nie wynagrodzenia, czyli słodyczy i upominków, które przywykliśmy dawać przy tego typu okazjach, ale żywej gotówki. Kiedy orientują się, że jej nie dostaną, nie są już takie miłe i sympatyczne. Wyciągają ręce i krzyczą „kado", wykonując wobec nas wrogie gesty. Niestety, to „zbieractwo" stało się w wielu miejscach dla młodych Malijczyków sposobem na życie. Bez potrzeby marnowania czasu na szkołę czy pracę. No bo po co się mają wysilać, skoro pieniądze można zdobyć w łatwiejszy sposób?

Jedziemy do kolejnych dogońskich wiosek. W jednej z nich czeka nas spektakularny dogoński taniec masek.  Kosmologiczne wierzenia Dogonów tradycyjnie przedstawiane są poprzez skomplikowane tańce w maskach. Tańczono w nich zarówno na pogrzebach, jak i w czasie obrzędów żniwnych czy odbywających się raz na dwanaście lat ceremonii Dama. Dziś niestety tańce pokazywane są tylko turystom skłonnym za nie zapłacić. Ale jest to niezapomniany widok i zarazem punkt programu, którego nie można pominąć, będąc w Kraju Dogonów.

Kolejny element naszego programu czeka na nas we wsi Armani, gdzie spotkamy święte krokodyle. Są one na tyle dobrze wychowane (a raczej dobrze nakarmione), że można robić sobie z nimi fotografie, nawet lekko je poklepując po zielonej skórze. Tam kończymy naszą całodzienną  wyprawę i udajemy się na zasłużony odpoczynek do hotelu. Przed nami wszak legendarne Timbuktu, ale to już zupełnie inna historia...

{jumi [*6]}

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL