piątek, kwiecień 19, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/22838.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/22838
sobota, 09 styczeń 2016 00:00

Bezdroża: Nie-gringo w Ameryce Południowej Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

„Odwiedzając Amerykę Południową – Kolumbię, Peru czy Ekwador, gringo powinni spodziewać się raczej wielu nieprzyjemności. Z nożem na gardle włącznie – czytam na tylnej stronie okładki. Wchodząc do dżungli, miej się na baczności, gdyż za kolejnym drzewem mogą kryć się niedobitki partyzantów czyhających na Twój majątek. Uważaj, podążając kokainowym szlakiem, ponieważ na jego końcu czekają narkotykowe kartele, jesteś tylko potencjalnym klientem. Albo niewygodnym świadkiem...".


I dalej: „Zastanawiasz się, czy warto wybrać się w podróż do egzotycznych krajów Nowego Świata? Skoro jest tam niebezpiecznie, tubylcy nie darzą nas ciepłymi uczuciami, panują zwyczaje odmienne od naszych? Ależ jedź, ponieważ warto osobiście poznać ten fascynujący ląd, z którego pochodzą pomidory, ziemniaki, kakao! Tylko pamiętaj, że będziesz tam gościem, nie konkwistadorem."
Nowa książka podróżnicza Bezdroży stanowi połączenie relacji z podróży, jaką autor odbył po Kolumbii, Ekwadorze i Peru kilka lat temu, z mnóstwem informacji nie tylko o tych krajach, ale i innych Ameryki Łacińskiej. Zwłaszcza, niejako przy okazji spotkań na trasie z ludźmi lub rozwijania innego wątku, o Argentynie i Meksyku. Oraz na temat specyfiki tego regionu świata, który, zdaniem autora, ekonomisty i historyka znającego język hiszpański, co mu, oczywiście, znakomicie ułatwiało kontakty z tubylcami, nie lubi obcych – gringo, a północnych Amerykanów wręcz nienawidzi.
Nie brak w tej książce przedstawienia kilku wersji genezy określenia gringo i korzeni powszechnej nienawiści w krajach latynoskich do USA. A także innych tematów. Szczególnie o antyrządowej partyzantce FARC w Kolumbii oraz walki z nią i jej głównym źródłem dochodów, uprawami koki, także przy pomocy USA. Ale i poparcia z jakim spotykała się – czas przeszły jest tu na miejscu, gdyż została przetrzebiona oraz zepchnięta do dżungli – u niektórych sąsiadów, szczególnie Wenezueli pod rządami nieżyjącego już jej prezydenta Hugo Cháveza. Bardzo obszernie i ciekawie autor przedstawił też historię upraw liści koki i produkcji kokainy.
I odkrycia przez „białych" walorów, a następnie wydobywania i nawet wojen o nie, guano – odchodów nie tylko ptaków, przede wszystkim kormoranów, ale również nietoperzy. W węższym zakresie można również przeczytać o popularyzacji upraw bananów oraz skutkach ich monopolizacji („republiki bananowe"). Tematy te zostały, co prawda, trochę na siłę wciśnięte do książki podróżniczej, ale stanowią jej silną stronę. Sama relacja z podróży lokalnymi środkami transportu po wspomnianych trzech krajach oraz ich zwiedzaniu trochę, przynajmniej mnie, rozczarowała.
Są w niej oczywiście także ciekawe opisy, liczne przygody oraz zagrożenia, z którymi spotykał się podróżnik, podkreślający na każdym kroku, że nie jest gringo, lecz Polakiem, co przeważnie od razu zmieniało stosunek do niego tubylców. W relacji można przeczytać o niekiedy trochę upiornych warunkach podróżowania lokalnymi autobusami. Ich częstych i dosyć brutalnych kontrolach na drogach, z koniecznością wysiadania pasażerów oraz dokładnym sprawdzaniu bagaży. O przekraczaniu granic – np. z Kolumbii do Ekwadoru bez jej zauważenia i konsekwencjami tego.
O zagrożeniach, jakie stanowią nie tylko złodzieje i bandyci, ale i... hotele. Zacytuję: „W niektórych miejscach hotele służą do tego, aby okradać turystów". Z uzasadnieniem: „Skoro wyglądamy na gringo, to lokalsi (tak autor nazywa tubylców) zakładają, że jesteśmy bogaci i możemy sobie pozwolić na utratę pieniędzy. A nawet więcej – że jest to sprawiedliwe...". W innym miejscu książki autor analizując szerzej kwestie latynoskiej (nie) uczciwości i stosunku do obcych oraz ich własności, pozwala sobie nawet na daleko idące, i chyba krzywdzące uogólnienia, pisząc:
„... Latynosi zostali skolonizowani przez kraje, które nie podkreślały wagi etosu pracy i ochrony własności prywatnej. W rezultacie społeczeństwa Ameryki Łacińskiej przyjęły mentalność konkwistadorów – łatwiej kraść, niż uczciwie zarabiać ciężką pracą, korupcja jest najlepszym środkiem do osiągnięcia celu, a życie ludzkie niewiele znaczy. Efektem tego do dziś jest niechęć do uczciwości, brak zaufania między ludźmi oraz postawa roszczeniowa. Ameryka Łacińska jest karykaturą południa Europy, jej odbiciem sprzed stu lat...". Nie jestem znawcą tego regionu świata, chociaż znam go trochę z autopsji, ale autor również. Wydaje mi się, że jednak sporo przesadził.
Oprócz wspominania, niemal na każdej stronie, o tamtejszych zagrożeniach, z częścią których zetknął się osobiście: stanął oko w oko z kajmanem i jaguarem, przeżył krotkie i niezbyt silne trzęsienie ziemi, również ostrzega przed toksycznymi żabami oraz żarłocznymi piraniami i rybami kandyrami (Vandellia cirrhosa) podobnymi do węży, które wpływają przez otwory ciała, również ludzi, aby karmić się krwią, sporo jest w tej książce ciekawostek i relacji z poznawania konkretnych miejscowości, miejsc, czy indiańskich społeczności. Np. że w Ekwadorze nie ma biletów autobusowych, a płaci się tam dolara za godzinę jazdy.
Lub, że w Bogocie, ale również w południowym Peru i Boliwii (w której autor, w odróżnieniu od mnie, nie był, przynajmniej w relacjonowanej podróży), zanim zamówi się taksówkę trzeba się, ze względów bezpieczeństwa, zapisać podając imię, nazwisko, miejsce docelowe jazdy i inne dane. Czy w jaki sposób kajmany „obrotem śmierci" pokonują nawet groźnego przeciwnika oraz ludzi. Są, chociaż dosyć powierzchowne, opisy zwiedzania Bogoty i jej atrakcji oraz paru innych miejscowości w Kolumbii.
Podobnie Ekwadoru: Otavalo i Quito, spotkania z Indianami plemienia Huaorani w mieście Coca (Puerto Francisco de Orellana), a także podróży do Cuenca, kulturalnego centrum kraju. I, oczywiście, Peru. W tym ostatnim m.in. Limy, Cusco, częściowo pieszej wyprawy do Machu Picchu oraz szlaku upraw koki. Niestety, nie w każdym przypadku są to informacje ścisłe. Np. w jednym z 8 rozdziałów tematycznych, z których składa się ta książka, „Szukając imperium Inków" autor stwierdza, że w Limie nie znalazł ich dziedzictwa. Widocznie niedokładnie szukał.
Nie ma co prawda w niej tak wielu pamiątek po Inkach, jak np. w Cusco, ale ja z dużym zainteresowaniem obejrzałem w peruwiańskiej stolicy Piramidę Inków i resztki murów z suszonej cegły w Huaca Pucllana w dzielnicy Miraflores. A także wspaniałe zbiory Museo Nacional de Arqueologia, Museo Arqueológico Rafael Larco Herrera, złota w Museo de Oro del Peru czy ceramiki w Museo del Banco Central de la Reserva. Na inne tamtejsze muzea z zabytkami prekolumbijskimi nie starczyło mi czasu. Podobnie jak na dojazd do zespołu piramid Pachacámac w dolinie Lurin.
Znalazłem też w tej książce ewidentny błąd, bo nie posądzam autora o świadome napisanie takiej bzdury, nie wyłowionej przez korektę. Zacytuję: „Ameryki Południowe są różne – na wschodzie rozciąga się latynoska kraina posthiszpańska, która przechodzi w postportugalską na zachodzie. Południe jest praworządne, północ i centrum chaotyczne i w większości zakochane w socjalizmie". Jest, w przypadku pierwszego z tych zdań, odwrotnie. Wystarczy spojrzeć na mapę aby zobaczyć, że ogromną większość wschodu oraz centrum kontynentu południowo amerykańskiego zajmuje portugalskojęzyczna Brazylia.
Dopiero na południowym wschodzie, poniżej niej, leżą państwa hiszpańskojęzyczne, zajmujące również cały zachód oraz północ nad Morzem Karaibskim. Książkę tę, dosyć bogato ilustrowaną, warto oczywiście przeczytać. Chociaż z pewnym dystansem do przedstawianych przez autora na każdym kroku zagrożeń. A w przypadku wybierania się w tamte strony w celach poznawczych, z dobrym przewodnikiem. Nie jest to rzeczywiście region świata szczególnie bezpieczny, przynajmniej w miejscach świadomie omijanych przez zagranicznych turystów.
Jak np. „szemrane", zwłaszcza w nocy, dzielnice chociażby Bogoty czy Limy. Pamiętam jak w tej pierwszej, gdy tylko wyszedłem z niezłego hotelu stojącego na obrzeżu centrum, podeszli do mnie policjanci turystyczni i ostrzegli: na prawo raczej nie należy się zapuszczać. Zwłaszcza w nocy i z aparatem fotograficznym na wierzchu. Ale poszliśmy tam w dzień i zjedzony w jednej z knajpek obiad okazał się nie tylko znakomity, ale bardzo tani. Okolica była zaś bezpieczna. Podobnie w Limie. Do hotelu oddalonego o 3 przecznice od centralnego w zabytkowej części miasta Plaza Mayor (dawniej Plaza de Armas) przyjechaliśmy z lotniska wieczorem. I w recepcji ostrzeżono nas: raczej dziś już nie wychodźcie, bo w okolicy zdarzają się napady.
Dostosowałem się do tego. Kilku kolegów wyszło jednak, z minimalną kwotą pieniędzy i oczywiście bez aparatów fotograficznych. Trafili do jakiejś spelunki w piwnicy i nic im się nie stało. A w dzień okazało się, że mieszkamy przy jednej z uroczych uliczek Starówki... Zaś w innych miastach i miejscowościach Peru: Arequipie, Cusco, Iquitos, Juliaca, Puno, Sillustani itp. czułem się absolutnie bezpiecznie. Chodziłem również po nich wieczorami, nie zauważając żadnych poważniejszych zagrożeń. A tubylcy okazywali się sympatyczni, chociaż porozumiewanie z nimi bardzo łamanym hiszpańskim utrudniało bliższe kontakty.

{gallery}22838{/gallery}

TO NIE JEST MIEJSCE DLA GRINGO. Autor: Sergiusz Prokurat. Wydawnictwo, w serii Bezdroży, Helion. Gliwice 2015, str. 224, cena 39,90 zł. ISBN 978-83-283-1021-6.

Dodatkowe informacje

  • Wydawca: Bezdroża
  • Język: polski
  • Gatunek: książka podróżnicza
  • ISBN: 978-83-283-1021-6
  • Recenzent: Cezary Rudziński
  • Data recenzji: 2016_01_09
  • Ocena recenzji: 5
  • EAN: 9788328310216

a