Pierwsza część tekstu czytaj tutaj...
{jumi [*4]}Nie pomagało powiedzieć jednemu: No!, czy nawet po arabsku Szukran! - dziękuję, bo już za sekundę proponował to samo drugi, piąty, dziesiąty. I też, metodą prób i błędów, pomocne okazało się dojście do jedynego możliwego rozwiązania: całkowitego „olewania" pytań, nie reagowania na nie, traktowanie zadających je jak powietrze. Mało eleganckie, ale względnie skuteczne.
Szokiem w pierwszej chwili były zakupy pamiątek i prezentów na sukach – bazarach. Egipski sposób targowania się, dla dziewczynki z kraju praktycznie sztywnych cen, mimo wcześniejszego przygotowania jej do tego, był czymś niezwykłym. Ale okazała się bardzo pojętną uczennicą, która szybko zrozumiała, że księżycowej wysokości cena wyjściowa, to tylko początek spektaklu, jakim w tym kraju są zakupy. Że trzeba ją wyśmiać, wzruszyć ramionami i iść dalej. I nigdy nie proponować żadnej własnej ceny, gdy nie zamierza się czegoś kupić, bo zrezygnowanie z zakupu, gdy zostanie ona zaakceptowana przez sprzedawcę, jest obraźliwe.
Natomiast o ile przedmiot podoba się, nie należy tego okazywać, lecz wybrzydzać na jakość, wydumane wady i rozpoczynać targowanie się dopiero wówczas, gdy sprzedawca z własnej inicjatywy już co najmniej trzykrotnie spuści z tonu. Wymieniając cenę 2–3 krotnie niższą od tej „ostatecznej". I w dalszym targowaniu się tylko nieznacznie ją podnosząc, nie wyżej niż do 20 czy 15% pierwotnej, w zależności od tego, o za ile zawyżoną ją uznaliśmy. A jeżeli nie spotka się to z akceptacją, po prostu pozostawiać przedmiot i wychodzić. Tylko w jednym przypadku sprzedawca nie wybiegł za nami mówiąc O.K. Identyczne T-shirty kupiliśmy zresztą kilkadziesiąt metrów dalej za „naszą" cenę.
Innym szokiem kulturowym okazała się dla młodych podróżniczek, zwłaszcza blondynek, chęć fotografowania się z nimi. W Aleksandrii stały się chwilową, lokalną sensacją. W jednym z najważniejszych zabytków miasta, Cytadeli Kait Baya, w wypełniającym ją tłumie zwiedzających byliśmy chyba jedynymi Europejczykami. Po chwili znalazło się sporo Egipcjan fotografujących nasze dziewczęta lub proszących o wspólne zdjęcia. W ogrodach i na moście prowadzącym na plażę willi ostatniego króla Egiptu – Faruka, był to już szał.
Na widok młodziutkich blondynek z odsłoniętymi włosami i w szortach tubylcy zrywali się do biegu w ich kierunku. Z telefonami komórkowymi, rzadziej aparatami fotograficznymi, aby je uwiecznić. Jakaś kilkuosobowa rodzina z może 3–miesięcznym niemowlakiem położyła go Ani na ręce, aby zrobić mu zdjęcie „na szczęście". A później kolejne: wspólne z mamą i tatą malucha, chyba także babcią i całą rodziną, nawet z dziadkiem polskiej podróżniczki. Zainteresowanie fotografowaniem trwało przez całą, kilkusetmetrową drogę do samochodu.
– Gdybym, tak jak Egipcjanie, zażartowała w pewnym momencie Ania, wyciągała przy każdym zdjęciu rękę i mówiła „bakszisz", to pewno zwróciły by się nam koszty podróży, a przynajmniej wystarczyło na ładną pamiątkę. Ale po chwili miała dosyć tej „popularności".
To co dotychczas napisałem, to tylko migawki i ciekawostki z tej, także dzięki nim, bardzo interesującej podróży. Najważniejszy był jednak udany program obejmujący, wraz z proponowanymi imprezami fakultatywnymi, praktycznie wszystko, co w Egipcie (poza Synajem) jest ważne. „Zaliczyliśmy" zabytki, muzea i miejsca najważniejsze, rezygnując z większości dodatkowych. Przy panujących upałach obciążenie organizmu mogłoby okazać się jednak zbyt wielkie. Poza tym trzeba było przecież zostawić coś na przyszłość, aby Ania miała po co ponownie przyjeżdżać nad Nil. A ja w większości tych zabytków i miejsc byłem już co najmniej po 3-4 razy.
Z Warszawy przylecieliśmy czarterem do Hurgady. Po dwu dniach wypoczynku adaptacyjnego nad morzem rozpoczął się program zwiedzania, już z osobami z innych miast, mieszkającymi w innym hotelu. Najpierw ponad ośmiogodzinny przejazd mikrobusem, po raz pierwszy bez policyjnej eskorty (zniesiono je w tym roku), ale z licznymi kontrolami po drodze, przez Qenę i Luksor do Asuanu. To najdalej na południu położone duże (ponad 250 tys. mieszkańców) miasto na pograniczu historycznej Nubii, sławne jest przede wszystkim z Niedokończonego Obelisku, małej i Wielkiej Tamy Asuańskiej oraz Muzeum Nubijskiego.
Godna uwagi jest tam również wyspa Elefantyna z ruinami starożytnego miasta, stary, zbudowany w 1899 roku Old Cataract Hotel, rozsławiony przez Agathę Christie w kryminale „Śmierć na Nilu", no i stary suk. Co prawda ostatnio trochę „zeuropeizowany" w porównaniu ze stanem jaki pamiętam z kilku wcześniejszych na nim pobytów, ale wystarczy trochę zboczyć z głównego ciągu, aby znaleźć dawną egzotykę. W pobliżu, na zalewie między tamami znajduje się świątynia bogini Izydy na wyspie Filé, też przeniesiona na nowe miejsce w związku z zalewającymi ją okresowo wodami Nilu. A 270 km na południe od Asuanu, w pobliżu granicy z Sudanem, na Pustyni Nubijskiej, sławny zespół świątynny Abu Simbel. Wybudowany na polecenie Ramzesa II w latach 1279–1213 p.n.e., aby pokazywać potęgę jego kraju ludziom przybywającym z południa. Przeniesiony w latach 60-tych XX wieku na wyższe o ponad 60 m miejsce, w trakcie najsławniejszej w dziejach tego typu operacji, którą kierował najsławniejszy polski egiptolog, prof. Kazimierz Michałowski.
Po zobaczeniu tego co najważniejsze w Asuanie, zaokrętowaliśmy się na 5 gwiazdkowy statek „Nile Crocodile" i rozpoczęliśmy rejs z nurtem rzeki do Luksoru. Pływałem tą trasą już kilkakrotnie, zarówno w dół, jak i w górę rzeki. Ostatnio zaszły na niej spore zmiany. Po pierwsze statki płyną również nocą, a nie, jak uprzednio, cumowały przed zapadnięciem zmroku w pobliżu świątyń będących w programie zwiedzania. Ma to zarówno dobre, jak i złe strony. Przyspiesza podróż, uniemożliwia jednak zwiedzanie tych miejsc na własną rękę oraz oglądanie ich, zwłaszcza Edfu, w nocnym oświetleniu. Położone nad Nilem świątynie: podwójna – bogów: Sobka Krokodyla i Haroerisa w Kom Ombo oraz boga Horusa–Sokoła w Edfu, należą do najważniejszych w tej części kraju.
Szkoda jednak, że od paru lat z programów rejsów skreślono postój w Esnie, na zachodnim brzegu Nilu. Jest tam bardzo ciekawa świątynia boga Chnuma, z piękną salą hypostylową oraz interesującymi reliefami astronomicznymi i astrologicznymi. Znajduje się ona w centrum miasta, obecnie 9 m poniżej jego poziomu, co świadczy, jak wiele śmieci i innych nawarstwień nagromadziło się wokół niej w trakcie wieków. Są też w Esnie co najmniej dwa interesujące meczety i duża świątynia chrześcijańska oraz kolejna w budowie. Ostatnio byłem tam w 2005 roku, gdy statki zatrzymywały się w niej na zwiedzanie.
Około 2 km na północ od centrum miasta jest śluza – nareszcie już podwójna, gdyż jedna była „wąskim gardłem" na Nilu. W 2007 roku przepłynięcie śluzy (z czekaniem w kolejce) zajęło nam prawie 8 godzin! Jest to spora atrakcja turystyczna, statek pokonuje w niej bowiem kilkumetrową różnicę poziomu wody. Rezygnacja z nocnych postojów oraz przyspieszenie przepraw przez śluzę, nktórych w lecie, gdy z powodu upałów na południu ruch statków jest niewielki, spowodowało skrócenie podróży z Asuanu do Luksoru, z postojami na zwiedzanie, z 2-3 dni do jednej doby. Tym samym podróż straciła sporo uroku, chociaż na statkach nadal odbywają się Wieczory Egipskie – z przebranymi w lokalne stroje turystami, pokazy tańca brzucha i żywiołowego tańca derwiszy. Wspomniany niewielki ruch statków w szczycie letniego sezonu – na trasie rzadko mijaliśmy inne duże jednostki, za to widzieliśmy ich dziesiątki, zacumowane w przystaniach, bez pasażerów – powoduje, że wykorzystywane są one jako hotele. W Luksorze spaliśmy na „naszym" 3 noce, z niego robiąc wycieczki i wypady do miasta, chociaż warunki w hotelu byłyby oczywiście bardziej komfortowe.
{gallery}1748{/gallery}
W dawnych antycznych Tebach – dziś półmilionowym Luksorze, program był „klasyczny": największy w Egipcie zespół świątynny w Karnaku, ale już, nie bardzo wiadomo dlaczego, nie Świątynia Luksorska. Na Zachodnim Brzegu oczywiście Kolosy Memnona, Dolina Królów z wejściem, w ramach biletu, do 3 grobowców – ale nie Tutanchamona. Zresztą niezbyt ciekawego, za to z najdroższymi (tak samo jak gabinet mumii w Muzeum Kairskim) osobnymi biletami: 100 LE tj. niemal 70 zł, z 50% zniżką dla posiadaczy międzynarodowych legitymacji studenckich. Była tez świątynia królowej Hatszepsut, w rekonstrukcji której największe zasługi mają polscy archeolodzy.
Ponadto, bo to forma promocji miejscowej wytwórczości, wizyty w wytwórni perfum, fabryce papirusu z pokazem jego produkcji oraz manufakturze alabastru – z tej ostatniej udało nam się wykręcić, a w pozostałych nikt nie zrobił zakupów. Oferta fakultatywna, dodatkowo płatna, obejmowała wycieczkę do Abydos i Dendery – ponad 150 km na północ. A na miejscu do Ramzeseum, na Wyspę Bananową oraz imprezę Światło i Dźwięk. Zaproponowałem Ani jednak własny program.
Znalazła się w nim Świątynia Luksorska, jedyna trochę zaniedbana, zapaskudzona przez gołębie, jaką widziałem w Egipcie. Widać jednak konserwatorów przy pracy, coś zaczyna się zmieniać. Na wprost głównego wejścia, na terenie dawnej, w czasach faraonów, Alei Procesyjnej, trwają zaawansowane prace wykopaliskowo–rekonstrukcyjne przy wydobywaniu resztek baraniogłowych sfinksów, lub wykonywaniu – na wzór oryginalnych – nowych z betonu, wzdłuż przyszłego deptaku. Aleja ta łączyła odległe od siebie o trzy kilometry świątynie w Karnaku i Luksorze.
Byliśmy również w Muzeum Luksorskim. Ciekawym, z udaną prezentacją najcenniejszych eksponatów, ale drogim: bilet kosztuje 80 LE tj. niemal 50 zł. To znacznie drożej niż wejście do Muzeum Egipskiego w Kairze (60 LE), a ekspozycja jest nieporównywalnie uboższa. Egipcjanie, niestety, przesadzili z cenami wstępu do muzeów i na tereny wykopaliskowe, które w ostatnich latach wzrosły niemal 3-krotnie. Oczywiście tylko dla cudzoziemców, bo – o czym nie wszyscy wiedzą, gdyż informacje przy kasach są tylko po arabsku, miejscowi płacą zaledwie po 2 LE, ulgowo po 1 LE, tj. tyle, co za skorzystanie z toalety.
Równocześnie poza muzeami na otwartej przestrzeni – z wyjątkiem Doliny Królów, gdzie on również obowiązuje, wprowadzono zakaz nie tylko fotografowania, ale nawet wnoszenia aparatów fotograficznych i filmowych, które trzeba zostawiać w depozycie przy wejściu. Mimo iż wiadomo, że kamieniom lub złotu oraz innym metalom, a z nich wykonano niemal wszystkie eksponaty, nie zaszkodzi nawet lampa błyskowa.
Budzi to coraz większe niezadowolenie zagranicznych turystów i może odbić się na zainteresowaniu egipską turystyką poznawczą i na zwiedzaniu, przynajmniej mniej ważnych obiektów. Dodam, że nie przewidziano nie tylko wstępów bezpłatnych, ale nawet zniżek dla dziennikarzy – jedyną, 50%, otrzymałem w świątyni luksorskiej. Powinniśmy więc chyba, skoro aby móc to robić, musimy za to płacić, przestać pisać o tym, co oferują zwiedzającym egipskie muzea i w ten sposób je promować.
W naszym prywatnym luksorskim programie nie mogło oczywiście zabraknąć suków – bazarów. Zarówno dosyć eleganckiego, z pamiątkami i upominkami dla zagranicznych turystów, jak i jego przedłużenia z artykułami spożywczymi oraz przemysłowymi dla miejscowych. Brudnego, zaniedbanego – podobnie jak dzielnica, w której się on znajduje i pomimo upału, błotnistego. Ale z kapitalnymi typami ludzkimi i scenami. Musiałem to Ani pokazać, aby zdała sobie sprawę z przepaści, jaka dzieli wymuskane, 5-cio gwiazdkowe ośrodki wypoczynkowe nad morzem, w których po jeden zeschnięty liść schyla się nierzadko dwu sprzątaczy i warunków, w jakich żyje znaczna część Egipcjan, którym jakoś te koszmarne brudy nie przeszkadzają.
Z Luksoru dalszą drogę na północ odbyliśmy w wagonie sypialnym. Praktycznie tylko dla cudzoziemców, z miejscami bardzo drogimi: równowartości 200 zł – poza ceną biletu kolejowego – od osoby. W Kairze spotkało nas miłe zaskoczenie. Jedyny w programie hotel czterogwiazdkowy okazał się chyba najlepszym na całej trasie. Położony w Gizie, przy ruchliwej drodze prowadzącej do aleksandryjskiej autostrady, ale bardzo cichy, z obszernymi bungalowami pośród palm, krzewów i kwiatów, ze świetnym wyżywieniem, basenem oraz bliskością piramid i Sfinksa. Były one, oczywiście obok Muzeum Egipskiego, głównym punktem programu w ponad 20. milionowej stolicy Egiptu.
Z Kairu był jeszcze tylko jednodniowy wypad do Aleksandrii, aby zobaczyć w niej Cytadelę, teatr grecko–rzymski i przyległe łaźnie, katakumby oraz ogrody i plażę przy willi króla Faruka. Bo ta rozległa willa, w której niegdyś było muzeum oraz kawiarnia z doskonałymi lodami, zamieniona została na jedną z siedzib prezydenta Muhammada Husni Mubaraka.
"Zaliczyliśmy" też kilkunastokilometrową nadmorską promenadę – Corniche, a na naszą prośbę dodatkowo, chociaż tylko z zewnątrz, Nową Bibliotekę Aleksandryjską i zespół trzech meczetów. Po powrocie do stolicy zrezygnowaliśmy jednak, gdyż najmłodszą uczestniczkę dopadły poważne problemy żołądkowe, a wszyscy byliśmy już zmęczeni, z fakultatywnego rozszerzenia programu kairskiego o Sakkarę, dzielnice: koptyjską i muzułmańską oraz suk Khan El Khalilii. I wróciliśmy do Hurgady, aby przez 2 dni odpoczywać przed powrotną podróżą do Warszawy, w której ... dopadły nas egipskie upały.
{jumi [*6]}