W mieście Ashtarak nad kanionem rzeki Kasag, a także w miasteczku Aparan, w zdumiewająco dobrze zaopatrzonym markecie, mogliśmy obserwować tradycyjne wypiekanie ormiańskich chlebów.
Tajemnice wypieku ormiańskiego chleba
Wypieka się je metodą przyklejania uformowanego, okrągłego chlebowego placka do wewnętrznych ścian rozpalonych pieców w kształcie amfor. Mieliśmy okazje podziwiać sposób ich wkładania i wyjmowania po upieczeniu przez nieprawdopodobnie gimnastykujących się przy tym piekarzach. Chleby oczywiście natychmiast trafiały na sklepowe półki lub wprost do rąk klientów. Podczas posiłków w restauracjach, zarówno hotelowych jak i regionalnych, mogliśmy nieco poznać smaczną kuchnię ormiańską, opartą na warzywach i jarzynach, serach i nabiale, wędlinach i mięsie oraz niezliczonych przyprawach oraz, oczywiście, chlebie. Wina i mocniejsze trunki, zwłaszcza śliwowice i podobne destylaty - wytwarzane także domowymi sposobami z innych owoców (brzoskwinie, morele, biała morwa) - to osobny temat. Ceny żywności są tu podobne do polskich, trunków niższe. W kolejnym dniu zdołaliśmy zobaczyć kawał jeziora Sewan oraz zwiedzić stojący na wrzynającym się w nie półwyspie (w przeszłości był on także wyspą), klasztor Sewański z IX w. Jezioro to ma obecnie powierzchnię na wysokości 1960 m i 40 cm n.p.m. W czasach sowieckich obniżono jego poziom o około 50 m, co doprowadziło do zakłóceń w systemie ekologicznym. Plany przewidują podniesienie jego poziomu (woda dopływa do niego kilkudziesięciokilometrowym podziemnym kanałem z jednej z rzek) do 1966 m n.p.m., co spowoduje zalanie części dzikiej zabudowy ostatnich lat na jego obecnych brzegach.
Chaczkary i średniowieczny karawanseraj
Z pobytu nad tym jeziorem przed pół wiekiem zapamiętałem nie tylko jego przepiękny błękit w promieniach lipcowego słońca, ale także podanego nam w jednej z nadbrzeżnych restauracji wspaniałego, tłustego, różowego pstrąga – tutejszego gatunku endemicznego – z rusztu. Z sałatką pomidorowo-ogórkową z innym zielskiem i przyprawami, płaskim chlebkiem i „setą" koniaku, lub gdy ktoś wolał, białym winem. Niestety, pstrągi te są już od dawna pod ochroną. A podane nam na kolację przypalone kawałki jakiejś innej ryby tylko przypomniały mi tamten dawny smak. Wspaniałe widoki szybko zatarły jednak to nienajlepsze wrażenie kulinarne. Znad jeziora pojechaliśmy bowiem do miejscowości Noratus, gdzie na starym cmentarzysku znajduje się największe w Armenii skupisko chaczkarów, czyli wotywnych „Kamiennych krzyży" wykutych - między X i XIX wiekami - na płaskich kamieniach różnej wielkości (nawet ponad 2 m²) i kształtu, z przewagą pionowych prostokątnych, nierzadko z dodatkowymi zdobieniami i napisami.
To kolejny, wart osobnej relacji, temat. Dalej górską drogą, obserwując nie tylko na szczytach, ale nawet tuż przy i na niej, świeży śnieg – wiosna w Armenii wbrew oczekiwaniom rozpoczyna się później niż u nas – wjechaliśmy na przełęcz Selim, na wysokość 2410 m n.p.m. Kilkaset metrów za nią, przytulony do górskiego zbocza i osłonięty od północnych wiatrów stoi stary, średniowieczny karawanseraj. Kamienny zajazd wybudowano w roku 1322, gdy przebiegała tędy jedna z odnóg słynnego Wielkiego Jedwabnego Szlaku którym, do odkrycia drogi morskiej, przewożono towary między Chinami i Indiami oraz Europą.
Nawiasem mówiąc na trasie już wcześniej, a także później, naszą uwagę zwracały niezwykłe tablice przydrożne informujące, że jedziemy tym sławnym szlakiem. Karawanseraj ten bardzo różni się od tych, które spotykałem na bezkresach tureckiej Anatolii, Azji Środkowej czy w arabskich krajach Afryki i Bliskiego Wschodu. Nie przypominał, jak tamte, twierdzy otoczonej wysokimi obronnymi murami, z dwu, a nawet trzypoziomowymi, uwzględniając również piwnice, pomieszczeniami dla kupców, ich zwierząt i towarów wewnątrz.
{gallery}17403{/gallery}
Tutaj widziałem długi na kilkadziesiąt metrów kamienny budynek z takimż dachem, kilkoma otworami oświetleniowo-wentylacyjnymi w nim, oraz po bokach głównej hali niszami dla podróżnych, ich zwierząt i towarów. Z usytuowanym przy jednej z bocznych ścian zdobionym w kamieniu wejściem. Trzeba było twardych ludzi, aby w takich warunkach przebywać tu, gdy śniegi zasypały szlak, nawet kilka miesięcy. Karawanseraj jest opuszczony, zaniedbany, ciemny i tylko stożki świeżo nasypanego śniegu we wspomnianych pomieszczeniach wewnętrznych przypominają, że przyroda o nich nie zapomina.
Najdłuższą kolejką górską świata do klasztoru Tatew
Dzień ten przyniósł nam jeszcze jedną ormiańską atrakcję. W drodze na nocleg w mieście Goris, w centrum kraju zatrzymaliśmy się przy jednej z jego największych tajemnic - dużym zespole ustawionych częściowo w kręgi, kamieni. Niektóre z nich mają wywiercone okrągłe otwory obserwacyjne o średnicy kilku – kilkunastu centymetrów. To Zorac Karer, obiekt datowany na VII tysiąclecie p.n.e., uważany, chociaż nie jednomyślnie, przez uczonych za prehistoryczne obserwatorium astronomiczne. Głównym punktem programu kolejnego dnia, chyba z najładniejszą pogodą podczas całej podróży - słoneczną z białymi obłokami - był klasztor Tatew z IX w.
Jest on fantastycznie usytuowany na niewielkim płaskim terenie otoczonym niedostępnymi urwiskami. Jeszcze niedawno można się było do niego dostać tylko niezwykle krętą górską drogą, pokonując ją wozami terenowymi w ciągu paru godzin. W 2010 roku oddano jednak do użytku kolejkę linową biegnącą wysoko nad malowniczym kanionem rzeki Worotan. Jest to najdłuższa w świecie kolejka wysokogórska o długości 5752 metry, z maksymalną wysokością nad ziemią 320 m. Niezwykle atrakcyjna, z pięknymi widokami, podróż nią do klasztoru trwa zaledwie 12 minut. Na nocleg zjechaliśmy do uzdrowiska Jermuk (Dżermuk) nad rzeką Arpa.
Kanion i klasztir Norawank
Dokładniejsze poznawanie go utrudnił nam deszcz. W nocy spadł nawet śnieg, ale w sumie ostatni dzień podróży w bardziej odległe od stolicy regiony okazał się dosyć ładny. Miało to duże znaczenie, gdyż w programie był najpiękniejszy i wyjątkowo fotogeniczny zespół klasztorny Norawank z XIII w. Położony na końcu długiego, 8-kilometrowego kanionu, dnem którego biegnie niezła szosa. A spacer pieszy, przynajmniej przez jego najgłębszy odcinek, między wspinającymi się na setki metrów w górę skalnymi ścianami z widocznymi wejściami do jaskiń i pieczar, pozostawia wrażenia na długo.
Ostatnim punktem programu przed powrotem do Erewania był monastyr i kościół Chor Wirap z VII w. To w nim przez 13 lat więziony był w małym lochu późniejszy św. Grzegorz Oświeciciel, gdyż usiłował wprowadzać w pogańskiej wówczas Armenii chrześcijaństwo. Z tego miejsca, położonego tuż przy tureckiej granicy – z murów widać ją doskonale – roztacza się najpiękniejszy widok na biblijną górę Ararat, o ile jej wierzchołków nie zasnuwają, jak w naszym przypadku, chmury. Tylko przez chwilę zdołałem dostrzec i sfotografować częściowo odsłonięty niższy szczyt tej góry. Ale do tej pory pamiętam sprzed lat jej niesamowity widok, gdy - przy dobrej widoczności - wręcz „wisiała" nad Erewaniem.
Wyjazd okazał się w sumie bardzo udany, kraj wyjątkowo ciekawy i piękny, a zabytki, obiekty i miejsca, które oglądaliśmy, szczególnie atrakcyjne. O większości z nich napiszę osobno już wkrótce, dodam tylko, że zdołaliśmy także obejrzeć słynny erewański „Wernisaż", czyli uliczne targowisko sztuki, rzemiosła artystycznego oraz staroci, a także sporo innych miejsc. Warto wspomnieć, że turyści znający język rosyjski mogą czuć się w Armenii jak w domu, gdyż jest on, obok ojczystego, w w powszechnym użytku.
Początek relacji z wyjazdu TUTAJ.