sobota, marzec 30, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/12230.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/12230
piątek, 01 marzec 2013 16:21

Święto Buddy na jeziorze Inle Wyróżniony

Napisane przez Arkadiusz Bińczyk
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Jeszcze do niedawna informacje o Birmie (a właściwie o Myanmar) rzadko gościły na łamach polskich gazet. Jeśli nawet pojawiały się czasem, to raczej w kontekście doniesień o wojskowej juncie, przewrotach, czy łamaniu praw człowieka. Od kilku lat sytuacja diametralnie się zmieniła. Zarówno w Internecie, jak i w prasie drukowanej coraz częściej pojawiają się reportaże z tego pięknego i tajemniczego (zwłaszcza dla Europejczyków) państwa leżącego w Azji Południowo-Wschodniej. Coraz więcej można też znaleźć ciekawych ofert biur podróży zapraszających nas do tego egzotycznego miejsca.

Birma przez dziesięciolecia była uznawana za najbardziej, obok Korei Północnej, izolowany kraj świata. Kontakty polityczne i gospodarcze na wiele lat zdominowała współpraca z komunistycznymi Chinami. Dziś Myanmar otworzył się i przechodzi szybką transformację. Bardzo podobną do tego, co przeszła Polska po upadku komunizmu i reformach Balcerowicza. Zmiany widać na każdym kroku, ludzie są bardzo otwarci, pełni nadziei i ciekawi doświadczeń oraz opowieści z innych części świata. Jest to zwłaszcza ważne dla turystów, którzy na każdym kroku spotykają się z życzliwością i zainteresowaniem (trochę jak kiedyś w Polsce „goście z Zachodu"). Kraj się zaczął wreszcie rozwijać, a jego obywatele zaczynają robić „biznesy". Wszędzie napotkać można uśmiechniętych sprzedawców z przenośnymi kramikami i straganami, ludzie wychodzą z nędzy, do której doprowadził ich przez ostatnie dziesięciolecia wojskowy socjalizm i się powoli bogacą.
Otwarcie się Birmy na świat wywołało zainteresowanie tym państwem międzynarodowego kapitału. Zagraniczni inwestorzy korzystają z taniej siły roboczej i po latach zastoju ruszyli z inwestycjami. Budują nowe fabryki (często przenosząc je z paradoksalnie droższych obecnie Chin) albo też inwestują duże środki w wydobycie bogactw naturalnych. Namacalnym potwierdzeniem zainteresowania zachodniego świata współpracą gospodarczą z Birmą, była pierwsza w historii, listopadowa wizyta amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy w tym państwie. Droga do obecnej sytuacji nie była łatwa i wcale się jeszcze nie zakończyła. Demokratyzacja kraju i oddawanie władzy przez wojskowych postępuje bardzo powoli, mimo to zmiany na ulicach i w gospodarce są już bardzo widoczne.

 

Birma to państwo dwukrotnie większe od Polski (powierzchnia 678 500 kilometrów kwadratowych), a jego ludność zgodnie z informacjami IMF z 2010 r. liczy 61,2 mln obywateli. Kraj ten leży między Tajlandią i Laosem na wschodzie, a Zatoką Bengalską na zachodzie. Na północnym zachodzie graniczy z Bangladeszem i Indiami, zaś na północnym wschodzie z Chinami. Z północy na południe płynie największa rzeka kraju Irawadi, wzdłuż której od wieków koncentruje się handel i odbywa komunikacja. U ujścia do morza Irawadi ukształtowała bagnistą żyzną deltę – ryżowy spichlerz Azji Południowo-Wschodniej.

Przez wiele stuleci Birma była bogatym i potężnym krajem, z którym sąsiedzi musieli się liczyć. Tak było od XI aż do XIX stulecia, gdy kraj ten został podbity przez Brytyjczyków i włączony w skład Indii. Po II wojnie światowej Birma odzyskała niepodległość, ale radość z jej odzyskania trwała krótko. Przez długie lata kraj trapiły niekończące się wojny domowe, przewroty i zamachy stanu. Żyzny region, który przez całe wieki był spichlerzem Azji pogrążył się w kryzysie i głodzie. Choć obecnie sytuacja zmienia się powoli na plus, to nadal Birma przez większość organizacji międzynarodowych uznawana jest za jeden z najbardziej skorumpowanych i łamiących prawa człowieka krajów świata.
Myanmar zamieszkuje ponad 130 grup etnicznych, z czego przytłaczającą większość stanowią Birmańczycy (około 70%), Shanowie (około 10%) i Karenowie (około 7%). Jest to o tyle ważna informacja dla turystów wybierających się do tego miejsca, że już po powstaniu współczesnego państwa Birmańskiego, część z zamieszkujących ten region ludów, zażądała przyznania im niepodległości . Od kilkudziesięciu lat walczą zbrojnie z rządzącą w Birmie juntą. Tereny objęte wojną domową (często bardzo atrakcyjne turystycznie) były wyłączone z możliwości podróżowania po nich. Dopiero w ostatnich latach udało się spacyfikować nastroje i otworzyć dużą część kraju dla normalnego ruchu turystycznego. Takim właśnie terenem przez długie lata były niezwykle ciekawe i atrakcyjne okolice jeziora Inle.

Słodkowodne jezioro Inle i teren wokół niego należą do największych atrakcji turystycznych Azji Południowo-Wschodniej, a jednocześnie jest to dom dla około 70 tysięcy ludzi. Większość z nich należy do ludu Intha, który według podań, przybył nad wody górskiego jeziora w XIV wieku z południowej części kraju. Jako, że ziemie zajęte już były przez wcześniejszych przybyszów, swoje siedziby postawili więc na wodzie. Obecnie Intha zamieszkują położone nad jeziorem wioski na palach i trudnią się najczęściej rybołówstwem i rolnictwem. Jezioro jest położone niemal w centrum Myanmaru (w stanie Szan) i ma kształt maczugi. Zajmuje powierzchnię 116 kilometrów kwadratowych. Leży na wysokości 880 m n.p.m. i ze wszystkich stron otoczone jest górami sięgającymi 1300-1400 m n.p.m. W najdłuższych miejscach ma ono 22 km na 12 km. Niestety nie można go okrążyć pieszo, gdyż nie ma typowego brzegu. Inle otaczają podmokle tereny, porośnięte wysoką na ponad dwa metry trawą. Samo jezioro jest dość płytkie, o głębokości przeważnie 2-3 metrów.

Nad jeziorem Inle oraz wśród okolicznych kanałów przycupnęło kilkanaście zachwycających wiosek, pełnych domów na palach, z licznymi stupami, kilkoma klasztorami, wieloma warsztatami i fabryczkami. Wioski budowane na ziemi to zbędny luksus, bowiem grunt jest zbyt cenny, by na nim mieszkać zamiast go uprawiać. Dlatego tu żyje się na wodzie. Cały ruch między domami odbywa się wyłącznie łodziami. Takich wiosek jest blisko dwadzieścia, a każda czymś się wyróżnia. Mieszkańcy przez setki lat wspólnego zamieszkiwania tego terenu wyspecjalizowali się w pewnych umiejętnościach i już od wieków wymieniają się towarami, handlując ze sobą na „rynkach na wodzie". Specjalizacje są bardzo różne. Jedni produkują przedmioty codziennego użytku, inni wyroby artystyczne np. srebrne i złote ozdoby, broń, czy piękne szale z jedwabiu i lotosu (warto kupić na prezent). Jeszcze inni specjalizują się w uprawie warzyw, bardzo popularne są tu pomidory hodowane w farmach na wodzie. Te plantacje pomidorów na pływających, sztucznie zbudowanych polach robią niesamowite wrażenie na turystach. Wodne targi, na których wymieniane są produkty, odbywają się codziennie w innym miejscu. Niestety tylko miejscowi są w stanie pojąć, jak ustalana jest lokalizacja i harmonogram tych handlowych spotkań.

{gallery}12230{/gallery}

My swoją przygodę z jeziorem rozpoczęliśmy od przylotu z Mandaley do Heho i przyjazdu autokarem do Nyaung Shwe. Leżąca wśród kanałów, mała i dość sympatyczna (choć mocno zapuszczona) mieścina Nyaung Shwe jest bramą do jeziora Inle. Po przespaniu nocy w tutejszym hotelu, jeszcze zanim zaczyna się świt, wyruszamy łodzią na długo wyczekiwaną wyprawę po jednej z dwóch największych atrakcji turystycznych Birmy. Mamy niebywałe szczęście. Od naszego przewodnika dowiadujemy się, że będziemy dziś świadkami przygotowań do największego, dorocznego Święta ku czci Buddy, organizowanego na środku jeziora Inle. W jego trakcie po jeziorze i okolicznych wioskach „podróżuje" cztery z pięciu świętych posągów Buddy z pagody Daw Oo. Samo święto odbędzie się w listopadzie, ale my weźmiemy udział w październikowej próbie generalnej. W tym miejscu warto wspomnieć, że przeważającym wyznaniem w Birmie jest buddyzm therawady (wspólny dla 90% ludności), mający już ponad tysiącletnią tradycję. Wraz ze Sri Lanką (dawniej Cejlon), oba te kraje uważane są za światowe centrum tego najstarszego odłamu buddyzmu. Therawada wyraża ścisły elitaryzm świata mnichów. Ich dążeniom podporządkowani są wszyscy ludzie. Powinni im służyć i sprzyjać ich pracy, ażeby mnisi mogli wznieść się aż do nirwany. Oczywiście wspierając mnichów, ludzie świeccy też coś mogli ugrać dla siebie. W ten sposób zwiększali liczbę swoich zasług, przez co polepszało się ich przeznaczenie, czyli karma. Celem wyznawców, czyli therawadinów, jest osiągnięcie stanu wyzwolenia od cierpienia zgodnie z Czterema Szlachetnymi Prawdami.

Do jeziora płyniemy ruchliwym kanałem. Mimo że jest jeszcze ciemno, a nas spowija gęsta mgła, ruch jest już dosyć intensywny. Dziesiątki mijających się ze sobą łodzi, zarówno motorowych, jak i wiosłowych, wiezie na swych pokładach tłumy ludzi, liczne towary i produkty rolne, a nawet żywe zwierzęta. Kanał, którym mamy dopłynąć do jeziora, przypomina natężeniem ruchu ulice Warszawy w godzinach szczytu. Do jeziora płyniemy w cztery osoby, wygodnie usadowieni (każdy ma do dyspozycji swój drewniany fotelik z poduszką), bardzo długą, wąską łodzią motorową, której ster pewną ręką dzierży miejscowy Intha.

Jesteśmy na jeziorze, gęsta mgła powoli opada i odkrywa przed nami niezwykłą scenerię, na tle której toczy się zwykłe, codzienne życie bardzo sympatycznego ludu Intha. Po drodze napotykamy rybaków, którzy do wiosłowania używają nóg. Umiejętność ta rozsławiła ich szeroko po świecie i dzięki temu są jedną z ciekawszych atrakcji turystycznych tego miejsca. Charakteryzują się doskonałym poczuciem równowagi. Wioślarz staje jedną nogą na dziobie albo na rufie swojej łódki, a drugą ma "wplecioną" w wiosło, wykonując nią specjalny ruch porusza wiosłem i napędza całość. Czynność obserwowana z zewnątrz wygląda niczym balet na wodzie. Każdy ruch wydaje się płynny i precyzyjny. Stopą mężczyźni Intha obsługują też sieci rybackie porozpinane na specjalnych stelażach z bambusa.

Powoli dopływamy na środek jeziora. Niesamowite nagromadzenie łodzi z setkami miejscowych, a także turystów, zdaje się świadczyć, że szykuje się tu coś wyjątkowego. Po chwili oczekiwania pojawiają się pierwsze kolorowe łodzie wypełnione dziesiątkami wioślarzy, które przy dźwiękach radosnej muzyki omijają nas i płyną dalej. Zgodnie z tradycją, większość nabrzeżnych wiosek wystawia w tym dniu swoje osady. Łodzie płyną i płyną, a każda załoga jest inna, jeszcze bardziej kolorowa od poprzedników. Mimo, że ręce już bolą od robienia zdjęć i trzymania kamer, żal przerwać. Każdy ma świadomość, że uczestniczy w czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym.
Kulminacyjnym punktem wydarzenia jest pojawienie się łodzi w kształcie „pływających klasztorów na wodzie". Na ich pokładzie przewożone są cztery święte relikwie. W tym czasie piąta z tych cennych relikwii znajduję się w miejscu ich stałego pobytu. Nigdy nie pływają po jeziorze wszystkie razem. Zgodnie z legendą opowiedzianą nam przez przewodnika, w dawnych czasach nastąpił napad na klasztor, w którym były one przechowywane. Miejscowi chcąc je ratować przed rabunkiem, wypłynęli na wody jeziora Imle zabierając figury ze sobą. Łódź podczas ucieczki niestety zatonęła wraz z cenną zawartością. Po pewnym czasie cztery z posążków udało się odnaleźć i wyłowić. Długo poszukiwano piątej figury, niestety bezskutecznie. Kiedy mieszkańcy stracili już nadzieję, nagle wypłynęła ona sama na powierzchnię ku ich zdziwieniu i wielkiej radości. Zdziwienie miejscowych nie było bynajmniej bezpodstawne, gdyż wszystkie posążki są wykonane z kamienia i wypłynięcie jednego z nich na powierzchnię zaprzeczało prawom natury. Jak łatwo się domyśleć, uznano to za cud. Od tamtej pory zdecydowano, że wszystkie te święte przedmioty nie powinny podróżować już więcej razem i jeden zawsze w czasie uroczystości zostaje w domu, czyli w klasztorze Daw Oo.

Parada łodzi się kończy, a my płyniemy dalej. Przed nami jeszcze moc atrakcji i wiele miejsc do zobaczenia. Musimy poznać i zwiedzić wodne miasteczka, obejrzeć niesamowite pływające plantacje i ogrody, warsztaty rzemieślnicze, kuźnie, wytwórnie cygar, czy zakład szkutniczy. Przede wszystkim zaś pożywić się w oryginalnych restauracyjkach na palach. Trzeba przyznać, że kuchnia birmańska jest wyśmienita i słusznie uchodzi za jedną z najsmaczniejszych na świecie. Co ważne dla europejczyków, wydaje się stosunkowo bezpieczna, jeśli zachowa się normalne w tej części świata zasady bezpieczeństwa. Przez kilkanaście dni pobytu nikt z moich znajomych nie miał problemów żołądkowych, co w Azji jest raczej rzadkością.
Po wcześniejszych atrakcjach i sutym posiłku w planach mamy odwiedziny Nga Phe Chaung, czyli Klasztoru Skaczących Kotów. Nazwa jak się okazało jest już mocno nieaktualna, ale o tym za chwilę. W naprawdę ładnym klasztorze zbudowanym na wodzie, tamtejsi mnisi skarżyli się na małą liczbę odwiedzających ich gości. Myśleli zapewne długo i doszli do wniosku, że skoro ich świątynia nie jest specjalnie stara, ani nie ma innych wyróżniających ją ciekawych atrybutów, to warto znaleźć jakiś inny sposób na ściągnięcie turystów. Przemyślni mnisi wymyślili rzecz genialną w swojej prostocie. Nauczyli mieszkające w klasztorze koty skakać przez cyrkową obręcz. Wieść się po kraju rozniosła i teraz każdego dnia ściągają tu setki turystów, żeby zobaczyć sławne na całą Birmę koty.

I tu naszą opowieść można by spokojnie zakończyć, gdyby nie obrzydliwi aktywiści z Greenpeace. Kiedy przyjechali tu na wycieczkę i zobaczyli koty wyzyskiwane przez pazernych mnichów (zmuszane przez nich do ciężkiej, niewolniczej pracy, zapewne na „śmieciowych" umowach), to podnieśli wielki krzyk. Protest odniósł zamierzony skutek i zawstydzeni mnisi wycofali się ze swojego haniebnego procederu. W ten oto sposób zostaliśmy zmuszeni do oglądania w klasztorze zamiast kocich bohaterów, mało atrakcyjną kolekcje pięknych posągów Buddy w różnych stylach: birmańskim, tajskim, a nawet tybetańskim. A biedne bezrobotne koty zostały bez talerzyka mleka i innych kocich przysmaków, które dostawały za swoją ciężką pracę.

Powoli słońce zaczęło zachodzić i nadchodzi czas powrotu. W tym momencie okazało się, jak ważne jest słuchanie rad doświadczonego przewodnika. Ci, którzy go wcześniej posłuchali i zabrali ze sobą na wycieczkę ciepłe rzeczy byli wygrani, reszta marzła w swoich łodziach. I tak mieliśmy sporo szczęścia, bowiem na jeziorze lubi od czasu do czasu popadać... Po powrocie do hotelu czas na zasłużony odpoczynek i zażycie tabletki Malaronu, czyli najpopularniejszego leku profilaktycznego na malarie. Wszak okolice jeziora Inle należą do najbardziej zagrożonych malarią regionów Birmy. Jeszcze tylko trzeba przejrzeć zdjęcia, zapoznać się z programem na kolejny dzień i zadać sobie pytanie: Dlaczego dopiero teraz przyjechałem do Birmy? Każdy dzień spędzony tutaj to przecież gotowy materiał na nową opowieść, czy kolejny reportaż.

a