Dało nam się mocno we znaki to spacerowanie, zwłaszcza że gorąco było niesamowicie. W centrum, do którego wróciliśmy autobusem, było trochę lepiej. Wysokie budynki dawały cień, a na tych ulicach, które wysadzono drzewami, było naprawdę przyjemnie. Ale po godzinie łażenia mieliśmy już dosyć – uznaliśmy, że cel został osiągnięty, zapoznaliśmy się z miastem, i możemy wracać. Resztę dnia spędziliśmy na hotelowej plaży i na składaniu rowerów.
Odwiedziliśmy malijską ambasadę, żeby zrobić wizy. Wszyscy byli bardzo mili, wypełniliśmy formularze, zapłaciliśmy za wizy - 15 tys. cfa za tygodniową, 22,5 tys. za miesięczną - i zostaliśmy zaproszeni do ich odbioru następnego dnia rano.
- Zaczekajcie. Porozmawiam z konsulem, jest wprawdzie bardzo, bardzo zajęty, ale może uda mi się go przekonać, żeby dał wam wizy jeszcze dziś po południu – oznajmił pan, który załatwiał z nami formalności.
Zniknął na parę chwil w pokoju konsula, po czym wyszedł z uroczystą miną i oznajmił, że paszporty jednak będą do odbioru jeszcze dziś o czwartej.
- Chodź tutaj na moment – skinął na mnie i wyszliśmy przed budynek ambasady. – Konsul zgodził się wystawić wam wizy wcześniej. Może chciałbyś zrobić mu jakiś prezent?
Trudno jest wybrnąć z takiej sytuacji, jeśli nie wiadomo, czy odmowa dania łapówki nie spowoduje, że na nasze paszporty będziemy czekać tydzień. A przecież zależy nam, by mieć je jak najszybciej. Ale zaryzykowałem i odmówiłem obdarowania konsula.
Ruszyliśmy na bardziej planowe zwiedzanie miasta i załatwianie innych spraw, które mieliśmy zaplanowane. Kupiłem jakieś nieznane owoce -„lynghy"- i tykwę do dołączenia do mojej kolekcji. Zjedliśmy kanapki z jajecznicą i frytkami. Obawiam się, że to będzie nasze podstawowe danie przez najbliższe miesiące. Wypiłem sok z baobabu. Wszystko jest, niestety, drogie, znacznie droższe niż we Wschodniej Afryce. Zaskoczyły nas ceny owoców. Mam nadzieję, że gdy wyjedziemy z miasta, to będzie je można kupić sporo taniej. Tanie są ryby i mięso, więc będziemy jeść ryby i mięso.
Pokręciliśmy się po mieście. Obejrzeliśmy najpierw wielki meczet, a potem dworzec kolejowy, który jest w stanie zaawansowanego rozkładu, ale robotnicy „pracują", żeby ponownie uruchomić kolej – „materiał już jest, czekamy tylko na decyzję rządu". Potem pojechaliśmy na targ, żeby zrobić zakupy na kolację, a następnie udaliśmy się do katedry. O trzeciej stawiliśmy się w ambasadzie. Paszporty już czekały, więc byliśmy do przodu z czasem i mogliśmy spokojnie zahaczyć o plażę przy klifach Mamelles. W przeciwieństwie do hotelowej ta plaża nie jest niczym osłonięta, więc główną atrakcją dla kąpiących się są olbrzymie fale. Plaża służy też za port rybacki.
Pojechaliśmy trochę inną drogą, by zobaczyć z bliska ogromny pomnik „Renaissance africaine", na którym wielki facet i dziewczyna w krótkiej spódniczce tęsknie spoglądają w stronę Europy. Zawędrowaliśmy też na Przylądek Almadi, żeby zrobić sobie zdjęcia na najbardziej na zachód wysuniętym kawałku Afryki.
O naszych dalszych przygodach podczas rowerowej podróży w poprzek Afryki możecie przeczytać na stronie www.welocypedy.pl.
{jumi [*6]}