Jak donosi „Le Monde”, atak wymierzony przeciwko chemicznym instalacjom reżimu Baszara al-Asada w Syrii był przełomem dla francuskiej Marynarki Wojennej. Okrętowe rakiety manewrujące produkcji koncernu MBDA, uważane są za broń strategiczną o politycznym znaczeniu, która umożliwia przeprowadzenie od strony morza uderzeń na silnie chronione cele w głębi lądu.

Francuski dziennik podkreśla, że Paryż ostatecznie złamał monopol USA i Wlk. Brytanii używających rakiet Tomahawk, oraz Rosji z pociskami Kalibr. Tomahawki „otworzyły” na początku 2011 r. teatr działań wojennych w Libii w celu zniszczenia obrony przeciwlotniczej reżimu Muamara Kadafiego – były to 124 rakiety wystrzelone z amerykańskich i brytyjskich okrętów podwodnych. Rosyjskie Kalibry z kolei umożliwiły Moskwie wejście pod koniec 2015 r. w konflikt syryjski: salwa 26. rakiet wystrzelona została z niszczycieli na Morzu Kaspijskim.

Jak ujawnia „Le Monde”, francuska Marynarka Wojenna, uważana za szóstą najsilniejszą na świecie, sygnalizowała brak tego typu uzbrojenia od czasów wojny w Kosowie w 1999 r. Ówczesne uderzenia na cele lądowe realizowali głównie Amerykanie i Brytyjczycy. Decyzja o uruchomieniu programu francuskich morskich rakiet manewrujących zapadła w 2001 r. Próby rozpoczęły się w 2012 r., a broń została zatwierdzona w roku 2015, czyli stanowi najnowocześniejszy tego typu system uzbrojenia na świecie. Rakieta umożliwia start zarówno z okrętów nawodnych jak i podwodnych. W drodze do celu może wielokrotnie zmieniać kierunek lotu poruszając się na niskim pułapie, na dystansie rzędu 1000 km. Pocisk MdCN wykorzystuje rzeźbę terenu i w ten sposób omija obronę przeciwlotniczą. Jak twierdzi francuska Marynarka Wojenna, cechuje się metrową dokładnością – może uderzyć w budynek na dowolnym piętrze, a potem przeniknąć do jego piwnic. Możliwe jest także programowanie efektów uderzenia między innymi poprzez dobór rodzaju głowicy bojowej – ujawnia „Le Monde”.

Te doniesienia powinny zwrócić uwagę decydentów z polskiego MON, którzy chwilowo pogrzebali program pozyskania trzech nowoczesnych okrętów podwodnych w ramach programu ORKA, stwierdzając enigmatycznie, że „obecnie zadanie jest realizowane w fazie analityczno-koncepcyjnej”. Przetarg miał się zakończyć wyłonieniem zwycięzcy w styczniu 2018 r.

W ramach dotychczasowego postępowania, MON przyjął do procedowania trzy oferty: niemiecki koncern ThyssenKrupp Marine Systems zaoferował Polsce okręty typu 212CD, francuski koncern Naval Group zaproponował jednostki typu Scorpène wraz pociskami manewrującymi typu NCM firmy MBDA, a szwedzki Saab Kockums przedstawił ofertę projektowanego dopiero okrętu typu A26. Jednym z postulowanych przez stronę polską warunków przetargu było wyposażenie okrętów podwodnych w rakiety manewrujące wystrzeliwane spod wody. To strategiczne uzbrojenie znacznie podniosłoby zdolność odstraszania całych Sił Zbrojnych.

Polski przetarg, chociaż zawieszony, wzbudza silne emocje w obozach oferentów. Na początku kwietnia br. opiniotwórczy francuski dziennikarz Jean-Dominique Merchet specjalizujący się w obronności ostrzegł, że strona niemiecka nieetycznie „kusi” Polskę możliwością zintegrowania francuskiego pocisku MdCN z niemieckim okrętem i ostro zdementował te pogłoski, twierdząc, że Paryż nie zgodzi się na taki transfer technologii. - Co innego, gdyby Polska wybrała pełen pakiet oferowany przez Naval Group: okręty Scorpène wraz z pociskami manewrującymi – wówczas francuski oferent mógłby zgodzić się na sprzedaż rakiet - zaznaczył francuski komentator posuwając się nawet do sugestii, że nieczysta gra Niemców może ochłodzić relacje Paryża i Berlina.

Nie ulega wątpliwości, że posiadanie pocisków manewrujących pozwoliłoby polskiej Marynarce Wojennej na wykonanie uderzenia w bezpiecznej odległości od teatru wojennego, w porozumieniu z zespołami sojuszniczymi. Podczas ataku na Syrię, francuskie systemy uzbrojenia działały w pełnej koordynacji z amerykańskimi i brytyjskimi, równolegle realizując strategiczne zadania w głębi terytorium przeciwnika. Decyzję o użyciu francuskich pocisków manewrujących podjął suwerennie Pałac Elizejski. Tymczasem każdorazowe użycie amerykańskich pocisków Tomahawk przez państwa trzecie – na przykład Wlk. Brytanię – wymaga zgody Pentagonu. Warto więc pamiętać, że decyzja o użyciu polskich NCM/MdCN zapadałaby w Warszawie, nie w Waszyngtonie czy Paryżu.