Dlaczego Polska powinna wyposażyć flotę wojenną w okręty podwodne? Nie jesteśmy mocarstwem światowym, a Bałtyk jest małym akwenem, którego spokojnie można bronić z lądu?

Jest kilka powodów, dla których powinniśmy to zrobić. Po pierwsze Polska musi posiadać zdolność ochrony naszych interesów na Bałtyku. Mamy na tym morzu własną strefę ekonomiczną, poza tym Bałtyk jest swoistą autostradą, po której odbywa się – w wypadku np. transportu autobusów – nawet 95 proc. całego światowego ruchu.

Po drugie, musimy posiadać zdolności operacyjne na morzach także z powodu naszych aspiracji do dywersyfikacji źródeł energii. W umowie o dostawy gazu z Kataru podjęliśmy zobowiązanie do ochrony gazowców od chwili ich wyjścia z portu aż do gazoportu w Świnoujściu. I po trzecie, ważny jest element polityczno-wizerunkowy. Musimy pokazać, że jesteśmy graczem, który sam siebie szanuje. A możemy to zrobić, prezentując biało-czerwoną banderę na światowych morzach i oceanach, zademonstrować, że mamy zdolności do realnego działania.

A aspekt militarny?

Oczywiście on jest podstawowy. W tej chwili nie mamy żadnego okrętu zdolnego do realnych działań operacyjnych na morzu, a powinniśmy – jako duży kraj NATO, który chce i powinien uczestniczyć w rozmaitych misjach Sojuszu na świecie. Bez marynarki wojennej, choćby tylko jako sojusznik USA, niemożliwa jest nasza sprawna obecność na teatrach różnych działań wojennych, kryzysowych czy ratunkowych. To kwestia logistyki.

Jaka będzie rola tych okrętów na Bałtyku?

Nie ma co ukrywać, że tu naszym potencjalnym przeciwnikiem jest Federacja Rosyjska. My nie możemy wygrać z nią siłą militarną, ale powinniśmy działać odstraszająco. Dobrze rozlokowane na morzu, wyposażone w pociski manewrujące nasze okręty mogą skutecznie zniechęcać wroga do poważniejszych działań, ponieważ mogą precyzyjnie razić cele – militarne, gospodarcze czy administracyjne – rozlokowane nawet w głębi terytorium. Takie możliwości działają odstraszająco na agresora, dają też dodatkowy czas na przybycie pomocy sojuszników z NATO.

Dlaczego w ramach ministerialnego programu „Orka” stawiamy w pierwszym rzędzie na okręty podwodne? 

To wynika ze specyfiki Morza Bałtyckiego. Jest ono niewielkie, ale ma wiele tektonicznych zagłębień, gdzie może się ukryć okręt podwodny, wyposażony w rakiety manewrujące, i razić przeciwnika na odległość od kilkuset do paru tysięcy kilometrów. Okręty nawodne są łatwe do namierzenia i zniszczenia.

Kto może nam jak najszybciej dostarczyć takie okręty wyposażone w systemy rakietowe?

Zacznę od tego, że ważny jest jak najszybszy czas takiej dostawy, maksymalnie 4–5 lat.

A jeśli chodzi o dostawców, mogą to być Francuzi od dawna proponujący już wyposażone w oczekiwane przez nas własne systemy rakietowe okręty Scorpene, Niemcy oferujący klasyczne okręty typu 212A, które na specjalne życzenie można zamówić w wersji dostosowanej do przenoszenia pocisków manewrujących (ale tutaj wchodzi w grę ich pozyskanie ze Stanów Zjednoczonych), a także Szwedzi mający najnowocześniejsze – jeszcze niesprawdzone – jednostki A26, które podobnie jak niemieckie można dostosować do amerykańskich tomahawków. Wszystkie te okręty są zbudowane według standardów NATO. 

Jakie parametry tych jednostek są dla nas najważniejsze? 

Taki okręt musi być tzw. mieczem w naszym systemie obronnym, tj. mieć zdolności precyzyjnego rażenia celów, a są nimi systemy rakietowe samonaprowadzające. Zakup oddzielnie okrętów, a następnie uzbrojenia tego typu to byłoby wyrzucanie pieniędzy. Kompletne są tylko francuskie okręty. Inne, tj. szwedzkie czy niemieckie, muszą być wyposażone w amerykańskie systemy, a to nie tylko jest rozwiązaniem droższym, ale też uzależnia nas od kolejnego dostawcy. Ważne jest również, by posiadać tzw. kody zerowe do rakiet, co w praktyce oznacza, że używamy ich, kiedy chcemy, bez zgody producenta czy sił zbrojnych innego państwa.

A co z programem offsetowym, jakie powinny być nasze warunki?

Pierwszoplanowa rzecz to możliwość polonizacji zakupionych okrętów. Co to oznacza? Przede wszystkim to, że polskie stocznie będą w stanie samodzielnie remontować, konserwować, a potem modernizować taki sprzęt. A być może w przyszłości nawet go samodzielnie budować. Temu m.in. służy rządowy program odbudowy naszego przemysłu stoczniowego. Chodzi o to, by w krytycznych sytuacjach nie być zdanym na stocznie zagraniczne. Dobrym przykładem jest zakup przez Brazylię trzech francuskich jednostek. Pierwsza została zbudowana we Francji, druga była złożona w Brazylii, a trzecia powstała już w całości na miejscu z rodzimych materiałów. 

Czy możemy zrealizować kontrakt wspólnie z innymi krajami?

W tym wariancie w grę wchodzą kraje bałtyckie, ewentualnie Finowie. Ale w obu wypadkach trzeba działać szybko, bez zwłoki. 

A opcja zakupu używanych okrętów?

Według mnie nie ma znaczenia, czy będą one nowe, czy też używane. Najważniejsze, by mogły być wyposażone w broń odstraszania. Nie mogą to być jednostki służące wyłącznie do pływania po morzu – to mija się z celem. One muszą wpisywać się w strategię obronną RP, a tym samym być zdolne do zadania dotkliwego ciosu naszym wrogom.