czwartek, kwiecień 18, 2024
Follow Us
środa, 08 luty 2017 13:37

Śmigłowce Merlin dla Polski - na straży polskiego wybrzeża Wyróżniony

Napisane przez Michał Fiszer
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Śmigłowce Merlin dla Polski - na straży polskiego wybrzeża fot. Bmpower / Wikipedia - CC BY-SA 2.5

Pojawiły się prasowe przecieki o negocjacjach prowadzonych z rodzimymi firmami produkującymi śmigłowce. Siły specjalne miałyby otrzymać Blackhawki, które produkuje WSK PZL Mielec, natomiast Marynarka Wojenna - brytyjsko-włoskie śmigłowce AW101 Merlin, koncerny AgustaWestland, który jest właścicielem zakładów WSK PZL Świdnik.

Polska Marynarka Wojenna potrzebuje śmigłowców dwóch kategorii. Po pierwsze, mają to być duże śmigłowce ratownicze, zabierających na pokład około 30 rozbitków, do zastąpienia właśnie wycofywanych ze służby, wysłużonych Mi-14. Dlaczego akurat około 30 rozbitków? Odpowiedź jest prosta. W przypadku zatonięcia na Bałtyku jakiegokolwiek statku pełnomorskiego, a takie statki mają załogę złożoną z co najmniej 20-25 osób, istnieje możliwość zabrania wszystkich na pokład jednego śmigłowca i odtransportowania na ląd. Oczywiście statki pełnomorskie nie toną na Bałtyku codziennie, najczęściej zdarzają się zatonięcia kutrów czy jachtów, mających na pokładzie do 5 osób. Z takimi przypadkami doskonale radzą sobie Anakondy - morska, ratownicza odmiana śmigłowca W-3 Sokół, który był produkowany w Świdniku. Kiedy natomiast utonie prom pasażerski czy wycieczkowiec i w wodzie znajdzie się 300 osób, duże śmigłowce ewakuują w pierwszej kolejności rozbitków poza szalupami, a tych w szalupach podejmują już statki ratownicze.

Pięciogodzinna długotrwałość lotu w odległości prawie 200 km od wybrzeża daje możliwość poszukiwania rozbitków w trudnej pogodzie, bowiem statki nie toną zwykle w piękne słoneczne dni. To również niezaprzeczalna zaleta Merlina, projektowanego pod kątem użycia w Wielkiej Brytanii i we Włoszech - w obu tych krajach potrzebne są duże promienie działania nad morzem.

Najważniejsze jest jednak to, że Merlin w wersji bojowej dysponuje bogatym wyposażeniem elektronicznym. Ma radar Blue Kestrel specjalnie opracowany do operacji na wzburzonym morzu, kiedy odbicia od fal dają zakłócenia radiolokacyjne. Ma sonar do poszukiwania okrętów podwodnych, a także wyrzutniki boi radio-hydroakusycznnych, które po zrzuceniu przez kilka dni przekazują informacje o obiektach podwodnych przepływających w pobliżu. Merlin zabiera też cztery doskonałe torpedy do zwalczania okrętów podwodnych Stingray, może też przenosić dwie rakiety do atakowania obiektów nawodnych MBDA Marte. Są to niewielkie i stosunkowo tanie rakiety do niszczenia małych jednostek morskich, głównie uderzeniowych okrętów rakietowych czy poduszkowców desantowych używanych do przerzutu sił specjalnych na nasze wybrzeże. To najbardziej typowe zagrożenia na Bałtyku - przeciwnik będzie starał się zerwać dostawy gazu do gazoportu w Świnoujściu i ewentualnie dostawy ropy naftowej. Te ostatnie będą o wiele bardziej problematyczne ze względu na konieczność płynięcia do Portu Północnego w Gdańsku, pod nosem rosyjskich sił morskich z Obwodu Kaliningradzkiego. W tym ostatnim wypadku konieczna jest współpraca samolotów uderzeniowych, śmigłowców i okrętów wojennych, a także naszych brzegowych wyrzutni rakietowych, by minimalizować zagrożenie ataku na tankowce. Alternatywnym wyjściem jest rozładunek ropy naftowej w Niemczech i transport kolejowy, co wydaje się bardziej rozsądne.

Przeciwnicy Merlina podnoszą kwestię wysokich kosztów zakupu śmigłowca. Po pierwsze, zapominają jednak, że Merlin od razu ma potrzebną nam wersję bojową, która może być w ciągu kilku godzin przekonwertowana w ratowniczą, poprzez usunięcie części wyposażenia misji bojowych. Wówczas Merlin normalnie zabiera 26 rozbitków obok czterech ratowników, a w razie potrzeby można upchnąć nawet 38 rozbitków, to także dopuszczalne przepisami. Zwolennicy Caracala mówią, że śmigłowiec ten jest nawet dwa razy tańszy. Mówimy jednak o wersji transportowej, zabierającej 28 żołnierzy. Wówczas nie ma miejsca na tratwy ratownicze, nie ma też miejsca dla ratowników. Jeśli natomiast mowa o bojowej wersji morskiej, to Caracal w ogóle takiej nie posiada. W opracowaniu jest wersja dla Brazylii z radarem Telephonics oraz z dwoma wielkimi pociskami przeciwokrętowymi Exocet, każdy po masie po 700 kg. Pociski te służą do niszczenia dużych jednostek morskich, jakich na Bałtyku nasz potencjalny przeciwnik wiele nie ma. Brazylijska morska wersja Caracala nie ma możliwości walki z okrętami podwodnymi, bo nikt tego nie wymagał. A specjalistyczne wyposażenie przeciwpodwodne jest bardzo drogie. Na Caracala  trzeba by nie tylko je założyć, ale jeszcze zintegrować, a to oznacza lawinowy wzrost kosztów, no i pewne ryzyko opracowania. Merlin natomiast wszystko już ma, gotowe, tylko brać z półki, bez żadnego ryzyka. Nie dość więc, że morski Caracal wcale nie byłby taki tani, to jeszcze jego możliwości, tak w zakresie zasięgu działania, długotrwałości patrolowania nad morzem, możliwości zabrania rozbitków na pokład, byłyby wyraźnie mniejsze od Merlina. Poza tym, chcieliśmy kupić 50 śmigłowców tego typu, a wówczas cena jest niższa. Gdybyśmy chcieli kupić 12-14 wyspecjalizowanych maszyn, które dopiero trzeba by opracować, cena byłaby zdecydowanie wyższa, zapewne porównywalna z ceną Merlina. A możliwości operacyjne byłyby wyraźnie niższe.

Ja osobiście uważam, że zakup śmigłowców Merlin dla naszej Marynarki Wojennej to dobra decyzja. Cieszę się z tych negocjacji prowadzonych przez ministerstwo ON w zakładach lotniczych ulokowanych na terenie naszego kraju. Może właścicielem tych zakładów są firmy zagraniczne, ale pracują w nich polscy inżynierowie i wysoko wykwalifikowani technicy, a podatki z działalności gospodarczej też są płacone w Polsce.

Czekam więc na Merliny z polskimi szachownicami na kadłubach, bo wiem, że Marynarka Wojenna naprawdę potrzebuje dobrego następcy Mi-14, które w szybkim tempie wychodzą z uzbrojenia.

a