Wydrukuj tę stronę
czwartek, 16 lipiec 2020 11:57

Czy Moskwa ponownie zaatakuje Ukrainę? Wyróżniony

Napisał
Oceń ten artykuł
(1 głos)
Należący do Ukrainy Półwysep Krymski został anektowany przez Rosję w 2014 roku Należący do Ukrainy Półwysep Krymski został anektowany przez Rosję w 2014 roku Photo by Victor Xok on Unsplash

Okupowany przez Rosję Krym dotknęła tragiczna susza. Jedyne zasoby wody pitnej znajdują się na terytorium Ukrainy, co może skłonić Kreml do użycia siły, aby po nie sięgnąć.

Jeżeli do tego dojdzie, na Ukrainie będziemy mieli do czynienia z kolejną falą poboru obywateli do armii, który przywrócono dekretem w maju 2014 roku. Eksperci Personnel Service wskazują, że dla polskiej gospodarki może to oznaczać wzmożoną emigrację zarobkową – młodzi Ukraińcy, którzy będą chcieli uniknąć wcielenia do wojska, przyjadą do Polski. Trudnością pozostaną ograniczenia w ruchu granicznym związane z epidemią koronawirusa. 

Należący do Ukrainy Półwysep Krymski został anektowany przez Rosję w 2014 roku. W odpowiedzi na te działania, ukraińskie władze wstrzymały dostawy wody – które przed aneksją szły kanałem od Dniepru – na okupowane terytorium. Prośby Moskwy, aby otworzyć śluzy, spotkały się z odmową Kijowa. Ukraina zapowiedziała, że dostarczy wodę do Autonomicznej Republiki Krymu, dopiero kiedy Rosja zrezygnuje z okupacji i wycofa wojska. 

W tym momencie Krymowi grozi katastrofa ekologiczna spowodowana długotrwałą suszą, co może doprowadzić do ponownego użycia siły przez Rosję. Ukraiński wywiad oraz amerykańscy obserwatorzy mówią o koncentracji wojsk rosyjskich na całej długości granic Rosji z Ukrainą, zwłaszcza na Krymie.

- Zagrożenie atakiem ze strony Rosji na Ukrainie będzie miało swoje konsekwencje dla polskiej gospodarki. Z danych ukraińskiego Sztabu Generalnego wynika, że m.in. w mobilizacji w połowie 2015 roku uchyliło się od niej niemal 27 tys. osób. Część z nich wyjechała za granicę do pracy i tym razem może być podobnie. W momencie ataku, do naszego kraju zacznie płynąć fala emigrantów z Ukrainy, którzy będą chcieli uniknąć służby wojskowej – zauważa Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service i ekspert ds. rynku pracy.

Czeka nas duża podaż pracowników z Ukrainy

Z danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wynika, że w 2014 roku wydano 26 tys. zezwoleń na pracę dla Ukraińców, czyli o 30% więcej niż w 2013 i 2012 roku. Rok później ta liczba była niemal dwukrotnie wyższa i wyniosła aż 50 tys., a w 2016 roku przekroczyła 106 tys. Powodem tak gwałtownego wzrostu zainteresowania pracą w Polsce był wybuch konfliktu zbrojnego na Krymie i w Donbasie na początku 2014 roku oraz pogarszająca się sytuacja ekonomiczna zarówno na Ukrainie, jak i w Rosji. Od tego momentu ukraińscy pracownicy stali się stałym i coraz liczniejszym komponentem polskiego rynku pracy. Sytuacja nieco się zmieniła wraz z wybuchem epidemii koronawirusa. Zamknięcie granic wstrzymało migrację zarobkową. Przed jej wybuchem co miesiąc do Polski przejeżdżało ok. 160 tys. pracowników z Ukrainy, którzy aktualnie mają problem z wjazdem do naszego kraju.  

- Ograniczenia związane z epidemią koronawirusa nadal wpływają na mniejszy ruch graniczny między Polską a Ukrainą. Pracowników i pracodawców skutecznie odstrasza dwutygodniowa kwarantanna, ale jeżeli obawy związane z atakiem Rosji na ukraińskie terytorium się potwierdzą, znów możemy mieć do czynienia z dużą podażą i zainteresowaniem Ukraińców pracą w Polsce.

Młodzi ludzie zza naszej wschodniej granicy będą mieć silną motywację, żeby opuścić kraj, podobnie jak było to w 2014 roku. Co ważne, wyjeżdżać będą nie tylko osoby w wieku poborowym, ale i ich rodzice. Kilka lat temu niejednokrotnie opisywano przypadki, gdy matki młodych Ukraińców pracowały nad Wisłą tylko po to, żeby zarobić na opłacenie lekarza, który wyda zaświadczenie zwalniające ze służby wojskowej ich dzieci – podsumowuje Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service i ekspert ds. rynku pracy.

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL