środa, kwiecień 24, 2024
Follow Us
poniedziałek, 28 listopad 2016 15:03

Śmigłowce ratownicze pilnie potrzebne Wyróżniony

Napisane przez Michał Fiszer
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Śmigłowce ratownicze pilnie potrzebne fot. airbushelicopters.com

Rezygnacja z Caracali, skądinąd bardzo słuszna ze względu na próbę połączenia w jedną platformę śmigłowców różnych kategorii, wywołała jednak lukę w zabezpieczeniu morskich działań ratowniczych w Polskiej Strefie Ekonomicznej. Używane przez darłowski dywizjon śmigłowce Mi-14 właśnie kończą swój operacyjny żywot. A następcy nie ma.

Marynarka wojenna potrzebuje śmigłowców dwóch różnych kategorii do zadań ratowniczych (nazwijmy je ogólnie małe i duże), śmigłowca bojowego i dyspozycyjnego. Maszyna bojowa ma trzy główne zadania do wypełnienia: zwalczanie okrętów podwodnych (ZOP), niszczenie małych jednostek nawodnych (ZON) oraz wskazywanie celów dla rakiet przeciwokrętowych. Z reguły istnieje możliwość zakupu śmigłowca bojowego tego samego typu co dużego ratowniczego. Tak było w przypadku Mi-14, miał on wersję ZOP - Mi-14PŁ i wersję ratowniczą (SAR) - Mi-14PS. Obie wersje były na wyposażeniu dywizjonu w Darłowie, były bo po całkowitym wycofaniu Mi-14PS z powodu ich całkowitego zużycia, część ZOPowskich przebudowano na improwizowane ratownicze, ale do końca 2017 r. także i wersja Mi-14PŁ będzie musiała zostać wycofana. Ostatnią kategorią są śmigłowce dyspozycyjne wypełniające zadania łącznikowo-transportowe na rzecz marynarki. Z kolei ta kategoria może być połączona z małym śmigłowcem ratowniczym, oczywiście mogą to być śmigłowce jednego typu, ale w dwóch różnych wersjach, tak jak w przypadku maszyn ZOP i dużych ratowniczych. Mamy więc dwa typy w czterech różnych wersjach (po dwie wersje danego typu). Kategorie "małe ratownicze" i dyspozycyjne mamy "z głowy", bowiem Marynarka Wojenna używa do tych zadań śmigłowców W-3 Sokół i jego ratowniczej odmiany W-3RM Anakonda, będą one latać jeszcze kilkanaście lat. Stąd płynie wniosek, że dla Marynarki Wojennej trzeba kupić śmigłowce bojowe i "duże ratownicze", w miarę możliwości jednego typu, ale oczywiście w dwóch różnych wersjach.
 
Ktoś może zapytać, dlaczego akurat śmigłowce ratownicze występują w odmianach małej i dużej? Odpowiedź jest prosta - takie są potrzeby ratownictwa. Najczęściej tonie jacht albo kuter, wówczas z wody jest do podjęcia kilku rozbitków, z reguły nie więcej niż pięciu. Do tego służą małe śmigłowce ratownicze, mogą też być wykorzystane do transportu ciężko chorych lub zranionych w wypadkach z pokładów statków czy okrętów do szpitala na ląd. Może się jednak zdarzyć, że zatonie statek handlowy lub prom towarowy, wówczas z wody trzeba podjąć 10-25 rozbitków. I do tego celu służy "duży" śmigłowiec ratowniczy, który powinien być zdolny do zabrania nawet do 25 rozbitków na pokład, obok około czterech ratowników. Oczywiście, może się zdarzyć, że zatonie wycieczkowiec czy prom pasażersko-samochodowy. Wówczas w wodzie może się znaleźć tak ze 300 rozbitków, czy nawet więcej. Wówczas wysyła się wszystko, czym marynarka dysponuje, wszystkie śmigłowce, które ratują przede wszystkim tych rozbitków, którzy są poza szalupami. Ale w takim przypadku trzeba polegać na morskich jednostkach ratowniczych, bo same śmigłowce sobie po prostu nie poradzą. Warto zwrócić uwagę na oddzielną konieczność modernizacji naszej floty ratowniczej, zarówno wojennej, jak i cywilnej. Mało kto dostrzega fakt, że do rozbitków pod Świnoujściem szybciej dotrze szybki kuter ratowniczy, niż śmigłowiec z Darłowa, najdalej wysuniętej na zachód bazy morskiego ratownictwa lotniczego.

Potrzeba posiadania "dużego" śmigłowca ratowniczego wyklucza z przetargu mniejsze maszyny, takie jak Sikorsky S-70 (w morskiej odmianie SH-60, która nie jest produkowana w Polsce), a także AgustaWestland AW149, którego odmiany specjalistyczne muszą zostać dopiero opracowane. Na placu boju pozostają więc Airbus Helicopter H225M Caracal (który choć zupełnie nieprzydatny dla 25. Brygady Kawalerii Powietrznej, może się sprawdzić jako morski śmigłowiec ratowniczy) oraz AgustaWestland AW101 Merlin. Problem polega jednak na tym, że H225M ma tylko jedną morską wersję bojową, opracowaną dla Brazylii. Służy on głównie do zwalczania okrętów nawodnych, dysponując radarem APS-143C i dwoma pociskami przeciwokrętowymi Exocet. Nie jest on dostosowany do zwalczania okrętów podwodnych, według dostępnych informacji nie jest nawet wyposażony w sonar czy uzbrojenie do atakowania jednostek w zanurzeniu. W tym przypadku na czoło wysuwa się AgustaWestland AW101, który ma zarówno największy udźwig spośród wszystkich możliwych konkurentów, jak i największą długotrwałość lotu. Idealny następca Mi-14.

Uważam, że wymóg bazowania na pokładach okrętów wojennych jest w naszym wypadku kompletnie chybiony. Jaki sens w działaniach na Bałtyku ma wożenie śmigłowców na okręcie? Przecież także nasze dwie fregaty rakietowe raczej nie będą za daleko odchodziły od naszego wybrzeża, by w razie ataku lotniczego osłoniły je nasze MiG-29 czy F-16. Co za różnica więc, czy śmigłowiec wystartuje z pokładu okrętu, czy z odległej o 50-70 km bazy lądowej? 12-15 minut? A długotrwałość lotu śmigłowca startującego z bazy lądowej może być większa nawet o 2-3 godziny od tego, który bazuje na okręcie.

Powinniśmy zakupić co najmniej 12-14 dużych śmigłowców, tak by zapewnić sześć-osiem maszyn bojowych i sześć ratowniczych. W przypadku AW101 Merlin sprawa jest prosta, bowiem śmigłowiec ten w wersji Merlin HM2 ma modułową konstrukcję wyposażenia. Można ją łatwo demontować, a na jej miejsce załadować wyposażenie ratownicze - tratwy, kamizelki, koce, apteczki pierwszej pomocy. Można więc zakupić 12 śmigłowców jednej wersji, a w razie potrzeby mieć na przykład osiem bojowych i cztery ratownicze, albo za dwie godziny odwrotnie, cztery bojowe i osiem ratowniczych.

Inną ważną zaletą Merlina HM2 jest to, że ma on standardowo doskonałą głowicę elektrooptyczną firmy Wescam i wysokiej klasy sonar francusko-brytyjskiej firmy Thales. A w odmianie dla Marynarki Wojennej Włoch Merliny uzbrojono w rakiety przeciwokrętowe MBDA Marte, idealne do zwalczania małych jednostek morskich. Wszystko jest więc gotowe, prosto z półki, niczego trzeba integrować i testować.

Pozostaje kwestia kosztów. Trzeba przyznać, że jest to dość drogi śmigłowiec. Ale i sam Caracal, mimo że konstrukcyjnie znacznie od Merlina starszy, nie okazał się być wcale tani, niemal dorównując pod tym względem myśliwcom F-16. Eksploatacyjnie Caracale mogą okazać się tańsze pod względem zużycia paliwa, ale dotychczasowe doświadczenia pokazują, że koszty ich eksploatacji podraża stosunkowo wysoka awaryjność.

Moim faworytem jest więc Merlin, ale oczywiście potrzebna jest wnikliwa analiza kosztów zakupu, eksploatacji, szczegółowych parametrów wyposażenia, analiza porównawcza dotychczasowych potrzeb w zakresie ratownictwa morskiego na Bałtyku. Wierzę, że tym razem dokonamy mądrego wyboru.

a